125917.fb2 Przesiadka W Piekle - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Przesiadka W Piekle - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

– Hej tam, cisza! – syknął.

– Leżeć! – odezwało się naraz dwóch innych pacjentów.

Ludzie wokół błyskawicznie przykrywali się kołdrami, poprawiali nerwowo poduszki i prześcieradła. Fargo opuścił głowę akurat w momencie, kiedy usłyszał odgłos kroków na korytarzu i szczęknęły otwierane drzwi. Starsza, poważnie wyglądająca pielęgniarka podeszła wprost do jego łóżka.

– Obudziliśmy się już? – zapytała widząc, że ma otwarte oczy.

Niezdarnie skrzywił wargi w parodii uśmiechu.

„Chyba mam kłopoty” – pomyślał.

Siostra, chyba zakonnica, podeszła bliżej.

– Mężczyzna, który nigdy nie miał w życiu kłopotów, to żaden mężczyzna – rzekła i uśmiechnęła się nagle. Całkiem ciepło jak na zupełnie obcą osobę.

– Proszę się nie martwić – dodała po chwili. – Zrobimy panu niezbędne badania i wyjdzie pan z tego.

Podała mu długopis i formularz. Zgodnie z wcześniej usłyszanymi radami podpisał prawie bez czytania. Zdążył jedynie w rubryce „Forma płatności”, zauważyć pieczątkę opieki społecznej.

– Niech pan odpoczywa – machinalnie powiedziała pielęgniarka, składając swój podpis. – Niedługo ktoś się panem zajmie.

Fargo, zszokowany, patrzył, jak odchodziła. Od dawna nikt nie zwracał się do niego per pan. Ale prawdziwe zdziwienie miało dopiero nastąpić.

Chwilę później na salę wtoczył się wózek i zaczęto podawać obiad. Najpierw był parujący, tłusty bulion, potem mięso, trochę rozgotowane, ale za to obficie polane sosem. Fargo z niedowierzaniem przyjmował otaczającą go rzeczywistość. Był to pierwszy gorący posiłek, jaki jadł od bardzo dawna i być może pierwszy prawdziwy obiad od lat. Rozdano nawet desery, miseczki z sałatką owocową. Fargo korzystając z nieuwagi salowej, nasypał do niej kilka łyżek cukru. Widząc to, brodacz w poczuciu odruchowej solidarności zajął starszą kobietę rozmową, więc zupełnie już rozzuchwalony Fargo zaczerpnął cukru pełną garścią.

– Chcesz? – zapytał sąsiada, kiedy wózek zniknął za ogromnymi drzwiami. Brodacz podsunął mu miseczkę. Fargo dokładnie wytrząsnął wszystkie białe kryształki, które przylepiły się do dłoni.

Zapowiedzianych badań jakoś nie przeprowadzano, więc Fargo spał do wieczora, budząc się od czasu do czasu, by sprawdzić, czy rzeczywiście wciąż leży w miękkim łóżku i naprawdę nikt nie zamierza na niego napaść. Przyszłość zaczęła mu się jawić optymistycznie. Jednakże kiedy podano kolację – chrupiące tosty z masłem i dżemem – poczuł, że to się z pewnością zmieni. Jego wyćwiczona latami walki o przetrwanie intuicja podpowiadała, że nic tak pięknego nie może trwać długo.

Wieczorem po raz pierwszy wyszedł z sali. Nie czuł niczego szczególnego poza lekkim kłuciem gdzieś pod płucami. Pomyślał, że to być może efekt zbyt obfitego posiłku. Zdołał dojść ledwie do końca korytarza, kiedy zaczął się atak. Charakterystyczny ból i kaszel z początku nie były zbyt silne, lecz już za chwilę podłoga zakołysała się pod nim gwałtownie. Czuł, jakby wicher czy może zmienna siła ciążenia znosiła go na bok, wprost na drzwi z cienkiego tworzywa. Wywalił je ciężarem ciała, padając na podłogę tuż przed rzędem błyszczących umywalek.

Fargo nigdy się nie dowiedział, że życie zawdzięcza nałogowemu alkoholikowi sączącemu w jednej z kabin przemycony przez rodzinę alkohol. Ten właśnie człowiek przez szparę w drzwiach kabiny obserwował jego upadek. Przez moment rozważał, co robić: chronić siebie czy umierającego obok człowieka. Alkohol nie zamroczył go na tyle, by nie potrafił podjąć właściwej decyzji. Ukrył w koszyku za sedesem opróżnioną do połowy butelkę whisky, przepłukał szybko usta płynem do pielęgnacji dziąseł i wszczął alarm wycofując się natychmiast po przybyciu personelu szpitalnego. Cała bieganina, krzyki, urywające się telefony, sanitariusze z noszami nie dotarły już do świadomości Fargo. Ocknął się dopiero na sali reanimacyjnej. Z pewnym zdziwieniem obserwował oplatające go przewody, podłączone do żył plastikowe rurki, którymi sączyły się jakieś płyny, oraz ustawione przy łóżku, leniwie mrugające lampkami aparaty. Jedynym źródłem światła była tu mała jarzeniówka pod sufitem. Skądś dochodził cichy szum pracującego klimatyzatora.

Ciszę przerwało skrzypnięcie otwieranych drzwi. Ktoś popatrzył na owiniętą w białe prześcieradła postać i cofnął się, nie zamykając drzwi. Przez pozostawioną szczelinę sączyło się ostrzejsze światło.

– Co mu właściwie jest? – usłyszał dochodzący z sąsiedniego pomieszczenia męski głos.

– Nie mamy jeszcze kompletu badań.

– Siostro, mógłbym dostać kawę? – głos przycichł na chwilę, prawdopodobnie mówiący odwrócił głowę, potem znowu zabrzmiał z poprzednią siłą. – Kiedy go przyjęto?

Odpowiedź zagłuszył brzęczyk interkomu.

– Co?! Chcecie, żeby organizacje społeczne znowu napuściły na nas prasę?

– Personel jest zbyt obciążony…

– Nie, bez cukru.

– …stosujemy zwykłą procedurę.

Rozległ się zgrzyt wysuwanej szuflady, potem szelest przewracanych kartek.

– I to ma być historia choroby?

– Tyle ustalono na ostrym dyżurze…

– Dobrze, już dobrze. Co do tej pory zrobiono?

Fargo nie dosłyszał odpowiedzi. Czyjaś ręka zatrzasnęła drzwi i teraz docierały do niego tylko stłumione odgłosy kłótni. Po pewnym czasie salę reanimacyjną zalało ostre światło i w polu widzenia jego przymrużonych oczu pojawił się lekarz z dwiema pielęgniarkami. Najwyraźniej nie byli świadomi, że już oprzytomniał.

– I co pan sądzi, doktorze?

Młody człowiek spoglądał na ekranik palmtopa z niewyraźną miną.

– Fatalnie – mruknął.

– Dam sobie rękę uciąć, że w południe czuł się bardzo dobrze – powiedziała starsza pielęgniarka.

– A ja dam sobie obciąć wszystkie paznokcie, że nie dożyje do rana – odpowiedział lekarz beznamiętnym tonem.

To zdanie wstrząsnęło chorym. Fargo nie przypuszczał, że jest z nim aż tak źle. Poczuł, że znowu ogarnia go ciemność, i skoncentrował wszystkie siły, żeby się temu przeciwstawić. Lekarz podszedł do stojaków z aparaturą.

– Myślę… – zaczął niepewnie. – Myślę, że w tym stanie nie ma szans na wyjście z zapaści.

Fargo poczuł, że wpada w panikę. Myśli krążyły jak szalone w jego umyśle, nie mogąc skrystalizować się w nic konkretnego ani wyprzeć obezwładniającego uczucia samotności i opuszczenia.

– Panie doktorze… – przestraszona pielęgniarka wskazała nagle jeden z ekranów.

Młody człowiek pochylił się nad monitorem i zbladł.

– Wezwijcie zespół reanimacyjny! – krzyknął. – Tracimy go!

Młodsza pielęgniarka przyskoczyła do łóżka.

– Panie doktorze, on jest przytomny!

Lekarz błyskawicznie uniósł głowę, patrząc w otwarte oczy leżącego.

Agonia? Nie! Fargo nie chciał umierać. Nie teraz. Jeszcze nie teraz! Coś dziwnego działo się z jego ciałem. Miał wrażenie, że niewidzialne macki zaciskają się wokół krtani. Coś szarpało nim aż do bólu wychodzących z orbit oczu. Ciemność zgęstniała. Wydawało mu się, że w absolutnym mroku spada z ogromnej wysokości…

Kiedy przyszło uspokojenie, nie od razu zorientował się, że coś jest nie w porządku. Leżał nadal na oddziale intensywnej terapii, poznawał znajome sprzęty i urządzenia, ale coś zmieniło się w samej perspektywie. Po prostu obserwował ją z innej strony, jakby z góry. Tuż przed nim, na spowitym przewodami łóżku ktoś leżał… Chryste! To było nieruchome ciało. Jego własne ciało! A on stał z boku i patrzył na znane mu przecież własne rysy. Gdzieś czytał o pierwszych objawach śmierci klinicznej, o tym, co się dzieje z człowiekiem, gdy… odejdzie!

„To jest śmierć? Ale… Dlaczego ja? Dlaczego teraz? Czy już nic nie da się zrobić?!”

– Ja nie chcę! – krzyknął. – Boże, ja nie chcę umierać! Ratunku!!!

Znowu ogarnęła go ciemność i poczucie potwornego pędu… Z przeraźliwym krzykiem ocknął się znowu na łóżku. W irracjonalnym odruchu bezwiednie szarpał opasujące go rurki, sprawdzał gorączkowo, czy włada wszystkimi częściami ciała. Zachłystując się nadmiarem powietrza, dyszał ciężko jak sprinter po wyczerpującym biegu. Dochodząc do siebie, dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że wokół nie widzi nikogo. Uniósłszy się na łokciach, dostrzegł, jak pochylone pielęgniarki cucą leżącego na podłodze lekarza. Ktoś wpadł do pokoju, mocno trzaskając drzwiami.