125917.fb2 Przesiadka W Piekle - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Przesiadka W Piekle - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

– Co tu się stało?

– Ja… On… – Pielęgniarka nie potrafiła dobrać słów. – Doktor Rheine pochylił się nad pacjentem… On…

– Co znaczy: on? Co mu się stało? – Przybyły nagle szarpnął ją za ramię. – Proszę mówić składniej!

Pielęgniarka potrząsnęła głową.

– …wtedy doktor zaczął krzyczeć… To było straszne.

– Doktor zaczął krzyczeć? – Starszy mężczyzna, teraz Fargo widział go wyraźniej, wyjął z kieszeni małą latarkę i odchylając powieki, oświetlił oczy oszołomionego lekarza, wpatrując się uważnie najpierw w lewą, potem w prawą źrenicę.

– Tak… Dosłownie wył, że nie chce umierać. Wzywał pomocy…

– Rheine wzywał pomocy?

Przygarbiona postać pochyliła się znowu nad zdrowym, wysportowanym ciałem lekarza. Sprawne palce dotknęły tętnicy szyjnej.

Fargo opadł na poduszki. Nie rozumiał, co się wokół dzieje. Nie starał się niczego analizować. Intuicja mówiła mu, że najbliższą noc spędzi wśród żywych.

* * *

Kiedy stan zdrowia Fargo polepszył się na tyle, że można już się było nie obawiać kolejnego ataku, przeniesiono go z powrotem do wspólnej sali. Po kilku dniach spędzonych w cieple i poczuciu bezpieczeństwa czuł się na tyle dobrze, że pozwolono mu chodzić po szpitalu. Kręcił się więc bez celu po identycznych korytarzach, pokrytych wszędzie taką samą, lśniącą jasnozieloną farbą. Mijał obojętnych ludzi, wiecznie spieszący się, zaaferowany personel, szukając kogoś, z kim mógłby zamienić choć kilka słów. Kogo jednak mogły interesować jego sprawy?

Szybko więc zrezygnował z wędrówek. Spędzał większą część dnia leżąc w łóżku i usiłując poradzić sobie z targającymi nim sprzecznymi uczuciami. Wiedział, że w krótkim czasie podleczą go i będzie musiał wrócić na ulice. Wiedział również, że nie pozostało mu wiele czasu. Chroniczne niedożywienie, życie w ciągłym stresie, brak snu i opieki sprawiały, że jego ciało nie miało najmniejszych szans w walce z postępującą chorobą. Starał się nie myśleć o tym, co zaszło w sali reanimacyjnej. Jego umysł nadal przyjmował postawę obronną wobec wszystkich faktów, unikając ich analizy. Coś się stało, być może otarł się o jakąś tajemnicę, ale bronił się przed jej zgłębieniem.

Personel szpitala, wyćwiczony w bojach ze wszystkim, co wykracza poza rutynę, zapomniał o tym wydarzeniu dość szybko. Raz tylko, czekając przed pokojem pielęgniarskim, Fargo usłyszał, jak młody lekarz zwierzał się komuś, że poczuł wtedy ogarniającą go ciemność. Nie przypominał sobie, żeby krzyczał. Ocknął się, leżąc na podłodze.

Fargo zamknął oczy. Przerażający brak perspektyw, jakichkolwiek realnych widoków na najbliższą przyszłość sprawiał, że narastało w nim uczucie osamotnienia. Teraz więcej myślał o przeszłości. Cholerna amnezja! Czuł aż do bólu chęć powrotu do dawnych lat, do ludzi, którzy musieli gdzieś istnieć, którzy znali go i akceptowali, do młodości zagubionej w mrokach okaleczonej pamięci.

Nagle zrozumiał, że musi podjąć walkę, musi przełamać otaczający go mur, lecz nie tak jak dotychczas, walcząc o życie na wyszlifowanym bruku miasta.

Wiedział, że skrajność obecnej sytuacji zmusza go do pośpiechu.

Zerwał się z łóżka, naprędce wkładając gruby szlafrok. Wybiegł z sali i wymijając snujących się po korytarzach pacjentów, dotarł do tablicy informacyjnej. Szybko przebiegł wzrokiem równe rzędy liter. Nie, to nie to. Zatrzymał przechodzącą pielęgniarkę.

– Przepraszam – z podniecenia plątał mu się język. – Czy… czy jest tu jakiś doktor… Ktoś od spraw pamięci?

– Pamięci? – spojrzała zdziwiona. – W jakim sensie?

– No… Jakiś psycholog albo psychiatra…

Zmarszczone brwi uniosły się nagle.

– Ach, doktor Kaminsky. Ale on przyjmuje w innej części szpitala – wskazała ręką za okno. – Musi pan zejść na parter i przejść przez park. To w drugim budynku.

– Dziękuję – odparł czym prędzej i ruszył w kierunku ruchomych schodów.

Zbiegł na najniższy poziom, potrącając kogoś w przejściu. Przestronny wewnętrzny dziedziniec ocieniał starannie przystrzyżony wysoki żywopłot. Kilka rachitycznych palm szumiało w lekkich podmuchach wiatru. Rzadka w tych stronach fala chłodów już minęła, stojące wysoko słońce zwiastowało powrót upalnej pogody. Lecz nic z tego nie zajmowało go w najmniejszym nawet stopniu.

Wpadł w uchylone drzwi najbliższego budynku. Skręcił na rozwidleniu korytarza, uważnie śledząc napisy na ścianach. Wreszcie zatrzymał się przed odpowiednią tabliczką. Jest. Frank Kaminsky. Bojąc się, że coś mogłoby zmienić jego decyzję, zapukał i zanim usłyszał odpowiedź, nacisnął klamkę.

– Tak? – w powstałej szparze widział tylko standardowe wyposażenie gabinetu.

– Czy można? – pchnął silniej drzwi, wchodząc do środka.

– Proszę. – Otyła postać poruszyła się w głębokim fotelu. – Proszę, niech pan siada.

Poza tuszą doktor wyróżniał się absolutnie obojętnym, niezmiennym wyrazem twarzy.

– W czym mógłbym pomóc?

Fargo rozejrzał się niepewnie po przestronnym, prawie pustym, jeśli nie liczyć biurka i kilku szafek, gabinecie. Zajął miejsce w wyściełanym fotelu pod oknem.

– Chciałbym zasięgnąć porady – powiedział cicho.

– Pan jest pacjentem tego szpitala – na pół stwierdził, na pół spytał lekarz, patrząc na strój przybyłego.

– Tak.

– Z opieki społecznej? – ciągle ten sam wyraz nieruchomych, jakby zastygłych rysów twarzy działał deprymująco.

– Tak.

– Rozumiem… – w starannie modulowanym głosie pobrzmiewała aluzja. – Słucham pana.

Fargo przygryzł wargi. Nie wiedział, jak zacząć.

– Ja… Cierpię na amnezję, panie doktorze. Pamiętam wszystko, co działo się kilka lat do tyłu, ale przedtem…

– Jakiś wypadek? – podsunął Kaminsky.

– Nie. To znaczy, nie wiem. Po prostu nie pamiętam, co się stało.

– Nic z tego, co zdarzyło się wcześniej?

– Nic…

Na twarzy doktora pojawił się pierwszy uśmiech.

– Niech pan będzie poważny. Musi pan cokolwiek pamiętać – położył nacisk na ostatnie słowa.

Fargo potrząsnął głową.

– A dzieciństwo? Rodzice? Może szkoła? – to musiały być rutynowe pytania, Kaminsky nie zadawał sobie trudu, żeby ukryć znudzenie.

– Niestety nic.

– Jakieś obrazy? Choćby zamazane. – Lekarz stłumił ziewnięcie.

– Nie.