125917.fb2 Przesiadka W Piekle - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Przesiadka W Piekle - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Złamany obcas posłał go na wykwintną glazurę.

„Spokój!” – nakazał sobie w duchu, leżąc na zimnych kafelkach. Usiadł, ściągnął buty, potem wstał i poprawił ubranie spoglądając w lustro. Bezwiednie sięgnął do torebki i wyciągnął szminkę. Dopiero gdy zrozumiał, co robi, zadrżała mu ręka. Na szczęście miał w torebce chusteczki higieniczne.

Wyszedł z toalety niosąc buty z ręce. Natychmiast zaroiło się wokół od pracowników banku.

– Czy coś się stało? – zapytał któryś z niepewnością w głosie.

Fargo machnął butem z ułamanym obcasem tuż przed jego nosem.

– Kratka odpływowa… – powiedział, to tylko przyszło mu na myśl.

– Oczywiście. – Bankier giął się w ukłonach. – Oczywiście, panno McLish, zwrócimy wszelkie koszty naprawy. – W tym momencie jego spojrzenie trafiło na nadruk zdobiący wyściółkę pięty. Sądząc po odcieniu bladości, jaką przybrała jego twarz, firma ta nie należała do najtańszych.

Fargo odprawił gestem natrętów i podszedł do najbliższego okienka.

– Chciałbym… – przełknął nerwowo ślinę. – Chciałabym pobrać trochę pieniędzy – położył czek na ladzie.

Urzędnik podniósł go, uśmiechając się przyjaźnie.

– Ależ oczywiście – wystukał coś na klawiaturze terminala. – Zaraz – urwał w pół słowa. – Ale…

– Nie mam takiej sumy na koncie? – Fargo przestraszył się swojej zachłanności. – Wie pan – usiłował się tłumaczyć – dawno nie sprawdzałam stanu…

– Nie, to drobiazg – twarz urzędnika wyrażała najwyższe zdziwienie – ale to nie jest pani podpis…

„Cholera” – Fargo odruchowo potarł brodę, wbijając sobie boleśnie w policzek długi paznokieć. – „Przecież to było do przewidzenia…”

– Chyba mogę pobrać własne pieniądze – powiedział głośno, tracąc do reszty opanowanie. – Tak czy nie, do kurwy nędzy?

Zdziwienie na twarzy urzędnika przerodziło się w podejrzliwość. – Ja…

– Co się tak gapisz? – Fargo musiał zagrać va banque. – Nie poznajesz mnie, kretynie?

– Ja… zawołam dyrektora – ręka kasjera dotknęła przycisku pod biurkiem.

Fargo stłumił w sobie chęć ucieczki. Postanowił zmienić taktykę.

– Ależ, proszę pana… – wyszczebiotał i sięgnął po czek, ale urzędnik sprawnie usunął go z zasięgu jego dłoni.

– Dyrektor już idzie – wskazał na przepychającego się między pulpitami obsługi starszego, siwego mężczyznę.

– Przecież ja tylko…

Tamten nie dał mu dokończyć.

– Słucham, o co chodzi?

Urzędnik pokazał przełożonemu wydruk i czek. Fargo gorączkowo zastanawiał się, co zrobić. Postanowił na razie nie uciekać.

– Pozwoli pani za mną – powiedział dyrektor.

– Przecież ja tylko…

– Przejdźmy do mojego gabinetu – uśmiechnął się z pewną dozą surowości. – Bardzo proszę.

„Co za świnia!” – Fargo w panice usiłował znaleźć jakieś wyjście. Nerwowo rozejrzał się wokół, potem postanowił spróbować chwytu, który zawsze skutkował. Przynajmniej w przypadku kobiet.

„Popatrz mu w oczy” – pomyślał.

Ich spojrzenia spotkały się na moment. Ukryty głęboko w podświadomości impuls wstrząsnął umysłem Fargo. Nagle poczuł ogarniającą go ciemność i znane już uczucie spadania z przerażającą szybkością.

– Nie! – krzyknął odruchowo.

Kiedy otworzył oczy, znajdował się po drugiej stronie blatu. Przed nim, oddzielona pancerną szybą, stała wodząca wokół osłupiałym wzrokiem panna McLish. Tuż obok siedział przerażony urzędnik.

„Chryste, jestem teraz dyrektorem.” – Fargo zaczynał mieć tego dosyć.

– Ratunku… – szepnęła kompletnie zdezorientowana kobieta. – Co ja tutaj robię?

– Proszę wypłacić pannie McLish całą kwotę – powiedział Fargo. – Albo nie… – czuł, że zaczynają go zawodzić nerwy. – Proszę otworzyć sejf – przez głowę przebiegały mu tysiące pomysłów.

– Słucham?

– Proszę otworzyć sejf!

– Ale… ależ to niemożliwe – oczy urzędnika wychodziły z orbit.

Zniecierpliwiony Fargo machnął ręką. Czując, że cały dygocze, ruszył w kierunku zaplecza. Minął kilka zdziwionych urzędniczek, ale w końcu natknął się na poważnie wyglądającego człowieka.

– Proszę otworzyć sejf! – warknął.

– Podręczny? – ręka tamtego z trudem wprawiła w ruch ciężkie metalowe drzwi w ścianie.

– Nie, główny. – Fargo dopiero teraz spojrzał w bok. Widok równo ułożonych paczek banknotów sprawił, że zmienił zdanie. – Albo nie. Ten wystarczy – znowu rozejrzał się wokół. – Potrzebuję jakiejś torby.

– Co się stało, Max? – stojący obok mężczyzna był widać w bliskich stosunkach z szefem.

Fargo chwycił leżący w pomieszczeniu sejfu pocztowy worek i gorączkowo zaczął pakować do niego opasane banderolami banknoty.

– Max, o co chodzi? – w głosie tamtego pojawiło się zaniepokojenie.

– Napad – wykrztusił Fargo.

Nie potrafił opanować drżenia rąk, rozsypywały się na wszystkie strony. – To jest napad! Pannie McLish grozi ogromne niebezpieczeństwo!

Fargo spojrzał w stronę holu. Portier odprowadzał właśnie słaniającą się na nogach kobietę w stronę foteli.

– Max, co ty robisz?! – w głosie stojącego obok mężczyzny zaszła zasadnicza zmiana.