125917.fb2 Przesiadka W Piekle - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Przesiadka W Piekle - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Fargo zakrztusił się od nadmiaru śliny. Przez te wszystkie lata odzwyczaił się nawet od myśli o seksie. Zaskoczony, stwierdził, że widok jej kształtnych piersi wywarł na nim ogromne wrażenie.

– Czy… Czy zjemy razem kolację? – zapytał, kiedy Debbie zapięła bluzkę.

– Z przyjemnością.

– Czy zjemy ją w moim pokoju?

– To zależy…

Kiwnęła mu ręką, znikając za drzwiami z niesamowitą szybkością. A może to tylko on myślał zbyt wolno? Ociężały powlókł się w stronę windy. Boj asystował mu aż do drzwi apartamentu, ostentacyjnie nie zauważając chwiejnego kroku.

Fargo zobaczył po raz pierwszy luksusowe wnętrza, za które tak słono zapłacił. Oszołomiony przestrzenią i przepychem, rozpoczął zwiedzanie. Niestety, już w salonie nieubłagane prawa natury dały o sobie znać z całą siłą. Jego organizm nie był przygotowany na przyjęcie takiej ilości jedzenia i alkoholu. W ostatniej chwili zdążył do toalety. Po trzydziestu, może czterdziestu minutach udało mu się opanować skurcze żołądka. Siedział na podłodze, między sedesem a bidetem, z końcówką prysznica w dłoni i mętnym wzrokiem patrzył na wzorzyste kafelki.

Wiedział, że gość tego hotelu z mnóstwem pieniędzy w sejfie, mieszkający w najbardziej luksusowym apartamencie, powinien czuć zadowolenie. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że jest do tego człowiekiem, który dysponuje niezwykłymi wręcz nadnaturalnymi zdolnościami, winien też mieć ogromną pewność siebie.

Co więcej, będąc mężczyzną mającym w perspektywie wizytę najpiękniejszej bodaj dziewczyny w mieście, m u s i być szczęśliwy.

Fargo natomiast czuł jedynie rozpaczliwą pustkę.

* * *

Cały następny dzień spędził w apartamencie, siedząc w fotelu i patrząc przed siebie. Wystarczyło, że podniósł słuchawkę, a natychmiast zjawiali się ludzie z obsługi hotelowej, ale poza tym nie działo się nic, co mogłoby zburzyć absolutny bezruch otaczającej go przestrzeni. Było to śmieszne, ale podświadomie oczekiwał, że po zmianie trybu życia ktoś go odwiedzi. Ktoś przypomni sobie o człowieku zagubionym w mieście gdzieś na krańcach świata. Palił papierosa za papierosem i wymyślał setki najbardziej nieprawdopodobnych przypadków, dzięki którym ktoś z dawnych znajomych mógłby do niego trafić.

Wieczorem rozległo się pukanie do drzwi. Fargo siedział właśnie skupiony nad niewielkim tortem, w którym tkwiła mała, paląca się świeczka i nad otwartą, ale nie napoczętą jeszcze butelką wina. Podniósł głowę, ale nastrój, w jakim się znajdował, nie pozwalał nawet na najmniejszy uśmiech.

– Witaj, Lynn! – Debbie uśmiechnęła się promiennie.

Skinął głową w odpowiedzi na powitanie.

– Hej – spojrzała na tort i jeden kieliszek. – Chyba nie przeszkadzam?

– Nie.

– To jakaś uroczystość?

– Dziś są moje urodziny – odparł poważnie.

– I spędzasz je tak samotnie? – podeszła bliżej i szybkim ruchem ręki zmierzwiła mu włosy. – Mój ty biedaku. Wszystkiego najlepszego.

Spojrzał na nią spod przymrużonych powiek.

– A może zorganizujemy jakąś imprezę? – przysunęła się bliżej. – Mnóstwo kwiatów, otwarte samochody, przyjęcie w jakiejś knajpie na wolnym powietrzu poza miastem…?

– Prawdę mówiąc, wolałbym zostać tutaj.

– Szkoda, że nie powiedziałeś mi o tym wcześniej – uśmiech nie znikał z twarzy Debbie.

– Znamy się dopiero od wczoraj – przypomniał jej.

Przyjęła to jak dobry kawał.

– Chyba nie będziemy fatygować kelnera drugim kieliszkiem – ostrożnie nalała wina. – Jeden powinien wystarczyć.

– Jasne. Nie ma problemu.

– Słuchaj – odruchowo ściszyła głos. – Jeśli nie popełniam niedyskrecji, to powiedz, ile lat właśnie skończyłeś?

– Nie wiem.

Roześmiała się, ale wyraz jego twarzy sprawił, że natychmiast spoważniała.

– Nie wiem – powtórzył i zabrzmiało to naprawdę szczerze. – Po prostu dawno nie obchodziłem urodzin – poślinionymi palcami zgasił świeczkę na torcie. – Nie mam nawet pojęcia, w jaki dzień przypadają.

Wstał ciężko i podszedł do szafy, otwierając ją na całą szerokość.

– Na to, że urodziłem się akurat dzisiaj – ciągnął – jest szansa jak jeden do trzystu sześćdziesięciu pięciu.

– Trzystu sześćdziesięciu sześciu. Mamy rok przestępny. – Debbie usiłowała obrócić wszystko w żart. – Gdzie idziesz? – spytała, widząc, że wkłada marynarkę.

Podciągnął krawat i ruszył w stronę drzwi.

– Szukać swojej przeszłości – rzucił w progu. Wyszedł na korytarz, ale coś kazało mu przystanąć. Cofnął się kilka kroków, by ponownie zajrzeć do pokoju.

– Przepraszam – mruknął. – Miewałem lepsze nastroje.

Zmrużyła oczy na znak, że rozumie, ale on szedł już w kierunku windy. Przyspieszył kroku, bo kabina stanęła właśnie na jego piętrze. Wyminął wysiadającą parę i dotknął mrugającego światełka z oznaczeniem parteru. Mimo że decyzja zapadła nagle, pod wpływem chwili, w jego głowie powoli krystalizował się plan działania. Na dole szybko dotarł do hotelowego skarbca. Otworzył swój sejf, odliczył z walizki pokaźny plik banknotów i włożył go do jednej z leżących na podręcznym stoliku kopert. Schował ją do wewnętrznej kieszeni, zamknął sejf i przed wyjściem jeszcze raz ogarnął wzrokiem całe pomieszczenie. Uśmiechnął się w duchu na myśl o nowych nawykach, jakie u siebie zaobserwował. Podchodząc do recepcji, skinął na konsjerża.

– Słucham pana?

– Proszę mnie połączyć ze szpitalem.

– Z którym?

Prawdę mówiąc powinien spodziewać się takiego pytania. W wielomilionowej metropolii szpitali musiały być dziesiątki.

– Szpital miejski – zabrzmiało to bardziej jak pytanie niż podpowiedź.

– Serca Jezusowego, Świętej Trójcy…

Przed oczami stanął mu brodaty sąsiad z sali i znów usłyszał słowa, które tamten wypowiedział przy pierwszym spotkaniu.

– Sądzę, że chodzi o Trójcę.

– Z kim życzy pan sobie rozmawiać?

– Z doktorem Kaminskym.

Konsjerż podniósł słuchawkę i wystukał numer.

– Niestety, doktor jest w tej chwili zajęty – powiedział po chwili odkładając, słuchawkę. – Czy będzie pan czekał?