125972.fb2
— Kapitanie — odezwał się błagalnym tonem. — Nie moglibyśmy wrócić na nasz statek?
Agee też miał swoje wątpliwości co do całego przedsięwzięcia. Ogarnął wzrokiem złowieszczy pokoik, który na powróż przypominał szafę z okruchami czerwonych skorup na podłodze.
— Jak słowo daję, to jakaś pułapka — odezwał się strapiony. — Może Victor ma rację.
— Chcesz zostawić taki statek? — zdumiał się Barnett.
Agee skrzywił się niewyraźnie i kiwnął głową.
— Najgorsze — powiedział, nie patrząc na Barnetta — jest to, że nie wiemy, z czym on za chwilę wyskoczy. Za duże ryzyko, kapitanie.
— Czy zdajesz sobie sprawę, z czego byś zrezygnował? — zbeształ go Barnett.
— Sam kadłub wart jest majątek. Oglądałeś silniki? Nie ma siły po tej stronie Ziemi zdolnej powstrzymać tę maszynerię. Potrafi przewiercić planetę na wylot i wyjść po drugiej stronie bez jednego draśnięcia na lakierze. A ty chcesz ją zostawić!
— Nie będzie tyle warta, jak nas pozabija — zauważył Agee.
Victor entuzjastycznie pokiwał głową.
Barnett wytrzeszczył na nich oczy.
— Słuchajcie mnie uważnie — powiedział. — Nie zostawimy tego statku. To nie jest żadna pułapka. To pojazd obcych, wyposażony w obcą aparaturę. Wystarczy, żebyśmy nie ruszali czego nie trzeba do momentu lądowania. Zrozumiano?
Agee miał ochotę wypowiedzieć się na temat szaf, które zamieniają się w prasy hydrauliczne. Nie wydawało mu się to zbyt obiecującym sygnałem na przyszłość. Ale spojrzał na minę Barnetta i postanowił nie zabierać głosu.
— Poznaczyłeś wszystkie przyrządy?
— Jeszcze kilka mi zostało — powiedział Agee.
— W porządku. Skończ i tylko tych będziemy dotykać. Jeżeli resztę maszyny pozostawimy w spokoju, to i ona nas nie ruszy. Musimy tylko trzymać ręce przy sobie — i nie ma strachu.
Barnett otarł pot z twarzy, oparł się o ścianę i rozpiął kurtkę.
Natychmiast z otworów po obu jego stronach wysunęły się dwie metalowe wstęgi, które opasały Barnetta na wysokości talii i żołądka.
Barnett chwilę im się przyglądał, po czym z całej siły szarpnął się do przodu. Wstęgi nie puszczały. W ścianie rozległ się dziwny odgłos, jakby kląskanie, a zaraz potem wysunął się stamtąd delikatny cienki drucik. Drucik z szacunkiem dotknął kurtki Barnetta, po czym schował się w głąb ściany.
Agee i Victor patrzyli na to wszystko bezradnie.
— Wyłącz to — wycedził Barnett przez zęby.
Agee skoczył do kabiny pilota. Victor dalej wytrzeszczał oczy. Ze ściany wyślizgnęła się metalowa łapa, zakończona połyskliwym trzycalowym ostrzem.
— Nie! — rozdarł się Barnett.
Victor ożył gwałownie. Podbiegł do łapy, próbował ją wyrwać ze ściany, ale ramię wykonało tylko jeden zwrot i posłało Victora w przeciwległń koniec pomieszczenia.
Z chirurgiczną precyzją ostrze przecięło kurtkę Barnetta równo pośrodku, nie dotykając koszuli pod spodem. Łapa znikła z pola widzenia.
Agee wciskał jeden przycisk po drugim: generatory wyły, stabilizatory drgały, mrugały światła. Na mechanizmie, który więził Barnetta nie wywarło to najmniejszego wrażenia.
Wiotki drucik znów się pokazał. Dotknął koszuli Barnetta i zawahał się na moment. Mechanizm wewnętrzny zaświergitał ostrzegawczo. Drucik raz jeszcze dotknął koszuli Barnetta, jakby niepewny, co powinien w takim przypadku uczynić.
Agee darł się z pomieszczenia kontrolnego.
— Nie daje się wyłączyć! To chyba w pełni automatyczne!
Drucik schował się w ścianie, a w jego miejsce pojawiło się zakończone ostrzem ramię.
Victor zdążył tym czasem znaleźć ciężki klucz francuski. Podskoczył, zamachnął się i morderczym ciosem trafił w ramię, omijajać o włos głowę Barnetta.
Łapa ani trochę na tym nie ucierpiała. Spokojnie rozpłatała koszulę Barnetta od strony pleców, pozostawiając go nagim do pasa.
Barnettowi nic się nie stało, ale dziko przewrócił oczami, kiedy wiotki drucik wyłonił się ze ściany po raz trzeci. Victor wpakował pięść do ust i zaczął się cofać. Agee zacisnął powieki.
Drucik dotknął ciepłego, żywego ciała Barnetta i wyraźnie usatysfakcjonowany, cofnął się w głąb ściany. Wstęgi otworzyły się. Barnett padł na kolana.
Przez chwilę żaden z nich się nie odzywał. Nie było o czym mówić. Barnett zagapił się przestrzeń. Victor strzelał kostkami palców, aż Agee trącił go w bok.
Stary pilot zastanawiał się, dlaczego mechanizm porozcinał odzież Barnetta, ale zatrzymał się kiedy doszedł do żywego ciała. Czyżby obcy w ten sposób się rozbierał? Nie miało to sensu. Ale, z drugiej strony, szafa-prasa też nie miała sensu.
Agee nawet się trochę ucieszył z tego incydentu. Zdarzenie musiało dać Barnettowi nauczkę. Teraz już na pewno zostawią to zdradliwe monstrum i wymyślą sposób na odzyskanie własnego statku.
— Daj mi jakąś koszulę — powiedział Barnett. Victor pospiesznie znalazł coś dla niego. Barnett ubrał się w koszulę, stojąc jak naldalej od ściany.
— Jak szybko możesz uruchomić ten statek? — zapytał Barnett Agee'ego, jeszcze nieco roztrzęsiony.
— Co takiego?
— Słyszałeś chyba.
— Ty jeszcze nie masz dość? — Agee'ego zatkało.
— Nie mam. Jak szybko możemy odpalić?
— Za godzinę, coś koło tego — burknął niechętnie Agee. Co innego mógł powiedzieć? Kapitan był nie do wytrzymania. Agee poczłapał zmęczony do pomieszczenia kontrolnego.
Barnett założył sweter na koszulę, a na to jeszcze kurtkę. W pomieszczeniu było chłodno, a on dostał silnych dreszczy.
Kalen leżał bez ruchu na podłodze obcego statku. Jak głupi, zmarnował resztkę sił na próby zerwania sztywnej powłoki zewnętrznej. A im on był słabszy, tym szybciej skóra twardniała. Teraz już w ogóle nie opłacało się ruszać.
Lepiej odprężyć się i czuć, jak ognie wewnętrzne wolno dogasają.
Wkrótce śnił już o zębatych wzgórzach Mabogu i o wielkim porcie Canthanope, do którego spływali w dół handlarze międzygwiezdni ze swoimi egzotycznymi towarami. Był tam teraz, zapadał zmierzch, a on patrzył ponad płaskimi dachami na dwa ogromne zachodzące słońca. Dlaczego jednak oba słońca zachodziły na południu? Fizyczna niemożliwość. Może ojciec zdoła to wyjaśnić. Noc zapadła szybko.
Otrząsnął się z fantazji i zobaczył ponure światło poranka. Nie tak powinien umierać kosmomnauta z Mabogu. Jeszcze raz spróbuje.