125982.fb2
— W każdym razie — powiedział Lamont — nie można mi nic zarzucić. Próbowałem mu powiedzieć. Nie chciał tego słuchać. Teraz mogę uczynić następny krok.
— A co to będzie? — zapytał Bronowski.
— Spotkam się z senatorem Burtem.
— Przewodniczącym Komisji do Spraw Technologii i Środowiska?
— Właśnie z tym. Chyba o nim słyszałeś?
— A kto nie słyszał. Ale po co to, Pete, pytam cię jeszcze raz. O co chodzi?
— Nie umiem ci tego wyjaśnić. Nie znasz parateorii.
— A czy senator Burt ją zna?
— Lepiej niż ty, jak sądzę.
Bronowski wycelował w niego palec. — Pete, przestań się bawić ze mną w kotka i myszkę. Być może ja wiem coś, o czym ty nie wiesz. Nie możemy razem pracować, jeśli pracujemy przeciwko sobie. Albo jesteś członkiem naszej dwuosobowej spółki, albo nie. Powiedz mi, co ci chodzi po głowie, a ja ci powiem coś w zamian. W przeciwnym razie lepiej z tym od razu skończyć.
Lamont wzruszył ramionami. — W porządku. Teraz, gdy mam już za sobą spotkanie z Hallamem, to i tak nie ma już znaczenia. Sprowadza się do tego, że Pompa Elektronowa przenosi prawa natury. W paraświecie oddziaływania silne są sto razy mocniejsze niż tutaj, co oznacza, że rozszczepianie jądra atomowego zachodzi łatwiej w naszym świecie, a z kolei synteza jądrowa — tam. Jeśli Pompa Elektronowa będzie działać wystarczająco długo, dojdzie do ostatecznego wyrównania, w którym silne oddziaływania jądrowe będą tak samo mocne w obu Wszechświatach i u nas będą dziesięć razy mocniejsze niż teraz, a u nich wynosić będą jedną dziesiątą obecnej siły.
— Czy nikt o tym nie wie?
— A jakże, wszyscy wiedzą. Było to od początku oczywiste. Nawet Hallam wiedział. Właśnie to go tak ekscytowało. Przedstawiłem mu sprawę szczegółowo, jakbym myślał, że nigdy na to nie wpadł, i wtedy wybuchł.
— To w czym problem? Czy istnieje niebezpieczeństwo, że oddziaływania jądrowe się wyrównają?
— Oczywiście. A jak myślisz?
— Nie myślę. Kiedy nastąpi wyrównanie oddziaływań?
— Przy obecnym tempie za około l030 lat.
— Ile to jest?
— Wystarczająco długo, by powstało, rozwijało się, zestarzało i wygasło jeden po drugim bilion bilionów Wszechświatów takich jak ten.
— Do licha, Pete. Dlaczego się tym tak przejmujesz?
— Ponieważ, by osiągnąć tę cyfrę — mówił powoli i starannie Lamont — która została oficjalnie uznana, przyjęto pewne błędne założenia. I jeśli je zmienić na prawdziwe
— jak sądzę — okaże się, że już teraz mamy problem.
— Co za problem?
— Wyobraź sobie, że Ziemia zamienia się w obłok gazu w ciągu pięciu minut. Czy nie uważasz, że jest to problem?
— Z powodu pompowania?
— Z powodu pompowania.
— A co ze światem paraludzi? Czy oni też są w niebezpieczeństwie?
— Jestem tego pewien. W innym, ale w niebezpieczeństwie.
Bronowski wstał, zaczął chodzić tam i z powrotem. Miał bujne, długie, ciemne włosy, ścięte — jak dawniej mówiono
— „na pazia”. Targał je nerwowo. — Jeśli paraludzie są bardziej inteligentni niż my — powiedział — czy używaliby Pompy? Z pewnością wiedzieliby, że jest niebezpieczna, zanim zaczęliby ją użytkować.
— Myślałem o tym — odparł Lamont. — Jak mniemam, było to ich pierwsze pompowanie i — podobnie jak my — uruchomili ten proces ze względu na pozorne korzyści, jakie miał przynieść, a konsekwencjami zaczęli się przejmować dopiero później.
— Ale mówisz, że ty znasz te konsekwencje już teraz. Dlaczegóż oni mieliby być powolniejsi niż ty?
— To zależy od tego, czy i kiedy zaczęli się przejmować. Pompa jest zbyt atrakcyjną zabawką, by ją — ot, tak sobie — wyrzucić w kąt. Ja sam nie próbowałbym szukać dziury w całym, gdyby nie… Ale czy nie chciałeś mi czegoś powiedzieć, Mike?
Bronowski przestał maszerować, utkwił spojrzenie w Lamoncie i rzekł: — Myślę, że coś mam.
Lamont spojrzał na niego dzikim wzrokiem, po czym skoczył do przodu i złapał go za rękaw. — Parasymbole? Mów, Mike!
— Zdarzyło się to wtedy, gdy byłeś z Hallamem, a właściwie kiedy byłeś u Hallama. Nie bardzo wiedziałem, co z tym począć. Nie byłem pewien, o co w tym wszystkim chodzi. A teraz…
— A teraz…?
— Nadal nie jestem pewien. Przysłali folię z czterema symbolami…
— Tak?
— …w łacińskim alfabecie. Można to wymówić.
— Co?
— Oto one.
Bronowski niczym magik wyciągnął folię. Na blaszce były wygrawerowane, różniące się zupełnie od delikatnych, skomplikowanych spirali oraz mieniących się kolorami tęczy parasymboli, cztery duże litery napisane niemal z dziecięcą pieczołowitością: FEER.
— Go to ma znaczyć? — powiedział Lamont głosem pozbawionym emocji.
— O ile to dobrze zinterpretowałem, jest to źle napisane słowo FEAR* [*strach albo bać się (wszystkie przypisy od tego miejsca — przyp. tłum.).].
— Czy dlatego mnie wypytywałeś? Sądziłeś, że ktoś po drugiej stronie odczuwa strach?
— I sądziłem, że to może mieć jakiś związek z twoim wzrastającym w ciągu ostatniego miesiąca podnieceniem. Szczerze mówiąc, Pete, nie podobało mi się, że coś przede mną ukrywasz.
— Okay. Jak na razie, powstrzymajmy się od przedwczesnych wniosków. To ty masz doświadczenie w rozszyfrowywaniu fragmentarycznych tekstów. Czy powiedziałbyś, że paraludzie zaczynają się obawiać skutków działania Pompy Elektronowej?
— Niekoniecznie — powiedział Bronowski. — Nie wiem, na ile mogą zrozumieć nasz Wszechświat. Czy rozpoznają wolfram, który im wystawiamy, czy wyczuwają naszą obecność, czy może odbierają stany naszych umysłów. Może próbują nas upewnić, mówiąc, że nie ma powodu do obaw.
— W takim razie dlaczego nie napisali NO FEAR* [*nie strach lub nie bać się]?
— Bo nie znają wystarczająco dobrze naszego języka.
— Hm, w takim razie nie mogę tego przedstawić Burtowi.
— Raczej bym tego nie robił. Ten przekaz jest niejednoznaczny. Właściwie darowałbym sobie wizytę u Burta, do momentu, gdy dostaniemy coś więcej od drugiej strony. Kto wie, co oni nam próbują powiedzieć.
— Nie, nie mogę czekać. Wiem, że mam rację i że nie mamy czasu.
— W porządku, ale jeśli spotkasz się z Burtem, spalisz za sobą mosty. Twoi koledzy nigdy ci tego nie wybaczą. Czy kiedykolwiek myślałeś o tym, by przedyskutować to z tutejszymi fizykami. Sam nie możesz wywrzeć nacisku na Hallama, ale cała grupa…
Lamont gwałtownie potrząsnął głową. — W żadnym razie. Ludzie z tej stacji przetrwali jedynie z racji swej uległości. Nie ma nikogo, kto by mu się przeciwstawił. Próbować nakłaniać innych, by wywarli nacisk na Hallama, znaczy tyle samo, co rozkazywać nitkom ugotowanego spaghetti, by stanęły na baczność.
W tej chwili łagodna twarz Bronowskiego wyglądała nadzwyczaj ponuro. — Może masz rację.
— Wiem, że mam — powiedział równie ponuro Lamont.