125982.fb2 R?wni Bogom - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

R?wni Bogom - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

1a

Chętnie wychodziła na samotne spacery. Ciągle spodziewała się kłopotów, ale jakoś zawsze ją omijały. W każdym razie — naprawdę poważne problemy.

Ale dlaczego właściwie miałyby się pojawić? Odin sprzeciwiał się w typowy dla niego wyniosły sposób. — Nie wychodź — mówił. — Wiesz, że to działa na nerwy Trittowi. — Nigdy nie wspominał o swoim gniewie. Racjonałowie nie przejmują się drobnostkami. Krążył wkoło Tritta równie wytrwale, jak tamten wokół dzieci.

Odin zawsze jednak jej ustępował pod wpływem wytrwałych nacisków. Czasami nawet wstawiał się za nią u Tritta. Niekiedy wręcz przyznawał, że jej zdolności i niezależność napełniają go dumą… Nie jest złym lewicem — roztargniona pomyślała ciepło.

Trudniej było poradzić sobie z Trittem. Patrzył na nią z taką ironią, kiedy była… kiedy była sobą. Był jej prawicem, ale przede wszystkim Rodzicielem… Jego funkcja w triadzie miała tę dobrą stronę, że kiedy sytuacja między nimi stawała się nie do zniesienia, Dua mogła zawsze liczyć na to, że jedno albo drugie dziecko odwróci jego uwagę.

Tritt nie stanowił wielkiego problemu. Zwracała na niego uwagę tylko w chwilach zespolenia. Odin to już zupełnie inna sprawa. Od początku wydawał się jej podniecający, sama jego obecność sprawiała, że jej postać nabierała blasku i gasła. To, że był Racjonałem, czyniło go jeszcze bardziej ekscytującym. Nie wiedziała, skąd się jej to brało — kolejny element jej niezwykłości. Już przyzwyczaiła się do swojej inności.

Westchnęła.

Będąc dzieckiem, kiedy jeszcze myślała o sobie jako o jednostce — indywidualnej istocie, a nie części triady — była znacznie bardziej świadoma swej inności. Wszyscy dawali jej to odczuć przez cały czas. Coś tak naturalnego jak wyprawa na powierzchnię wieczorem…

Uwielbiała wieczory na powierzchni. Dla innych Emocjonałów, którym opisywała powierzchnię, była ona tak zimna i ponura, że sam opis doprowadzał ich do drżenia i rozlewania się. Na powierzchnię wychodzili jedynie w cieple dnia, rozkładali się i jedli, ale przecież to właśnie czyniło dzień nudnym. Nie lubiła przebywać pośród trajkoczącego stada towarzyszek.

Oczywiście, musiała jeść, ale wolała to robić wieczorem, kiedy było o wiele mniej jedzenia, ale za to wszystko skąpane było w przytłumionym, ciemnoczerwonym świetle. Była wtedy sama. Mówiąc o tym innym, opisywała wieczory jako zimniejsze i bardziej ponure niż w rzeczywistości, żeby zobaczyć, jak wyobrażając sobie chłód, stają się bryłowaci albo kanciaści — co zdarza się tylko młodym Emocjonałom. Jakiś czas poszeptywali jeszcze na jej temat i wyśmiewali się z niej, by w końcu zostawić ją w spokoju.

Niewielkie Słońce chyliło się ku linii horyzontu, mieniąc się karminem, który tylko ona mogła teraz podziwiać. Rozpłaszczyła się na nierównej powierzchni, napinając linię grzbietowo-brzuszną, i chłonęła nikłe ilości rozrzedzonego ciepła. Leciutko pomlaskiwała, delektując się kwaskowatym, pozbawionym substancji smakiem długich fal świetlnych. (Nigdy nie spotkała Emocjonała, który twierdziłby, że lubi długie fale. Nigdy też nie próbowała nikomu wyjaśnić swobody, która się jej z nimi kojarzyła, wolności od innych — chwil, które mogła spędzać w zupełnej samotności.)

Samotność, wieczorny chłód i ciemnoczerwone światło przypomniały jej dawne czasy, zanim zaistniała ich triada, a szczególnie wyraziście jej Rodziciela — niezdarnie człapiącego, idącego po nią, zawsze obawiającego się, że coś się mogło jej stać.

Był do niej bardzo przywiązany, jak to zawsze było z Rodzicielami. Zawsze przedkładali swe śródziątka nad pozostałą dwójkę dzieci. Jego troskliwość irytowała Duę i nieraz marzyła o dniu, kiedy Rodziciel ją opuści — Rodziciele zawsze w końcu znikali. Kiedy jednak pewnego dnia odszedł, bardzo jej go brakowało.

Przyszedł jej to powiedzieć tak delikatnie, jak tylko potrafił, minio trudności, jaką sprawiało Rodzicielom wyrażanie swych uczuć słowami. Uciekła wtedy przed nim — nie zrobiła mu tego na złość; nie dlatego, że przeczuwała, co ma jej do powiedzenia — tylko z radości. Udało się jej znaleźć w czasie popołudnia doskonałe miejsce i delektowała się niespodziewaną samotnością, wypełniona dziwnym, natarczywym uczuciem, nakazującym jej ruch i działanie. Przemykała po powierzchni skał i pozwalała ich ostrym kantom zlewać się z jej ciałem. Wiedziała, że to coś, czego absolutnie nie powinno się robić, tylko dzieci to robią, ale podniecało to ją i zarazem uspokajało.

Rodziciel znalazł ją w końcu i stanął przed nią, przez dłuższą chwilę nic nie mówiąc, jego oczy stały się malutkie i gęste, jakby chciały zatrzymać wszystkie promienie odbijające się od niej, przyjrzeć się jej jak najlepiej i jak najdłużej.

Pomyślała, że widział, jak ocierała się o skały i zawstydziła się. W jego postaci nie zauważyła jednak poświaty oburzenia. Odezwała się bardzo nieśmiało: — Co się stało, tatusiu?

— No, cóż, Duo, nadszedł czas. Spodziewałem się tego. Z pewnością i ty o tym wiedziałaś.

— Jaki czas? — Teraz, kiedy już nadszedł, Dua z uporem nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Jeśli się nie dowie, to nic się nie stanie. (Nigdy nie pozbyła się tego przyzwyczajenia. Odin perorował wyniosłym tonem — którego używał, kiedy uświadomił sobie, że jest Racjonałem — że „wszystkie Emocjonały są takie.”)

— Muszę odejść — powiedział Rodziciel. — Nigdy już nie będę z wami. — Patrzył na nią uważnie, a ona nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa. — Powiedz o tym reszcie.

— Dlaczego? — Dua odwróciła się przekornie, jej postać stawała się coraz bardziej niewyraźna, prawie przezroczysta. Chciała się zupełnie rozpłynąć i oczywiście nie mogła. Po chwili poczuła bóle i skurcze, więc znowu zgęstniała. Rodziciel nawet nie starał się jej upominać, że nie wypada się tak rozpościerać. — Nic ich to nie obchodzi. — Natychmiast pożałowała tych słów czując, że jej uwaga mogła zranić Rodziciela. Nadal mówił o nich „prawiątko” i „lewiątko”, mimo że lewiątko zajęte było studiami, a prawiątko nie przestawało mówić o stworzeniu triady. Jedynie Dua nadal czuła… Cóż, była w końcu najmłodsza. Emocjonały zawsze były najmłodsze z trójki dzieci i zawsze je coś od reszty różniło.

Rodziciel powiedział jedynie: — Mimo to powiedz im o tym jutro. — Stali, spoglądając na siebie.

Nie chciała im o tym mówić. Nie byli jej już bliscy. Dawniej, kiedy byli mali, było inaczej. Prawie się nie różnili; lewobraciszek wyglądał jak prawobraciszek, a obaj wyglądali jak śródsiostrzyczka. Każde z nich było ulotne jak mgła. Mogli się przenikać nawzajem i chować w ścianach.

Dorośli nie mieli im tego za złe, kiedy byli mali. Później jednak bracia zgęstnieli i spoważnieli, i oddalili się od niej. Kiedy skarżyła się na to Rodzicielowi, mówił tylko delikatnie: — Jesteś już zbyt duża, żeby się rozrzedzać, Duo.

Nie chciała tego zaakceptować. Ale lewic oddalał się coraz bardziej i mówił: — Przestań się do mnie przytulać. Nie mam teraz czasu. — A prawic zgęstniał już na stałe, zrobił się ponury i przestał się odzywać. Nie całkiem go wtedy rozumiała, a tata nie potrafił jej tego dokładnie wyjaśnić. Od czasu do czasu recytował jak wyuczoną lekcję: — Lewici są Racjonałami, Duo. Prawici są Rodzicielami. Każdy z nich dojrzewa inaczej.

Nie podobało się jej to. Oni już nie byli dziećmi, ale ona nadal była, dlatego przebywała wśród innych Emocjonałów. Wszystkie narzekały na swoich braci. Wszystkie też rozmawiały o triadach. Obżerając się, leniuchowały w promieniach Słońca. Stawały się, coraz bardziej do siebie podobne i codziennie rozmawiały o tym samym.

Jej pogarda dla nich pogłębiała się, więc Dua unikała ich, kiedy tylko mogła, aż w końcu dali jej spokój i zaczęli przezywać „Emlewem”. (Dawno już nie słyszała tego przezwiska, lecz myśląc o nim, nigdy nie potrafiła zapomnieć tych słabych, piskliwych głosów, prześladujących ją nieustannie z bezmyślną natarczywością, aby jak najmocniej ją zranić.)

Rodziciel martwił się o nią widząc, że wszyscy się z niej śmieją. Starał się, na swój nieporadny sposób osłaniać ją przed nimi. Czasami wychodził z nią na powierzchnię, mimo że tego osobiście nie cierpiał, po to tylko, żeby jej zapewnić bezpieczeństwo.

Natknęła się kiedyś na niego, gdy rozmawiał z Twardym. Chociaż była jeszcze całkiem mała, wiedziała, że Twardzi rozmawiali tylko z Racjonałami.

Bardzo się przestraszyła i od razu ulotniła, zdążyła jednak usłyszeć, jak Rodziciel powiedział: — Dobrze się nią opiekuję, Wasza Twardość.

Czyżby Twardy pytał o nią? Może o jej inność. Ale Rodziciel nie starał się jej usprawiedliwiać. Nawet rozmawiając z Twardym, wspominał o swojej trosce o nią. Dua poczuła dumę.

A teraz odchodzi — nagle cała niezależność, której Dua tak łaknęła, straciła swój smak i stężała, wzmagając jej samotność.

— Dlaczego musisz odejść?

— Po prostu muszę, droga śródko.

Musi. Wiedziała o tym. Każdy musi prędzej czy później, Przyjdzie dzień, kiedy będzie musiała westchnąć i powiedzieć: — „Odchodzę.”

— Ale skąd wiesz, kiedy trzeba odejść? Jeżeli możecie wybrać tę chwilę, czemu nie wybierzecie innej i nie zostaniecie z nami dłużej?

— Twój lewojciec podjął taką decyzję. Triada musi robić to, co on każe.

— Dlaczego musisz robić to, co każe? — Prawie nie widywała swego lewojca ani śródmatki. Już dawno się dla niej nie liczyli. Tylko prawojciec, Rodziciel, jej tatuś, który stał tu przykucnięty z gładkimi powierzchniami. Nie miał tak gładkich krzywizn jak Racjonałowie albo tak drżąco nierównych jak Emocjonały, zawsze jednak potrafiła przewidzieć, co ma zamiar powiedzieć. Prawie zawsze.

Była pewna, że powie: „Nie mogę tego wytłumaczyć małemu Emocjonałowi.”

Powiedział to.

Wybuchając żalem, Dua wyznała: — Będzie mi ciebie brakowało. Wiem, że myślisz, iż wcale mnie nie obchodzisz, i że nie lubię cię za to, iż ciągle mi mówisz, czego nie mam robić. Ale wolę cię nie lubić, niż żeby nie było cię przy mnie, żeby mi o tym mówić.

Tata po prostu stał przed nią. Nie potrafił sobie poradzić z takim wybuchem emocji inaczej niż podchodząc i wysuwając rękę. Widać było, że wymaga to od niego znacznego wysiłku, ale trzymał ją wyciągniętą drżącą i jego zarysy troszeczkę się rozmywały.

— Tatusiu — westchnęła Dua i jej wypustka otuliła jego rękę tak, że zdawała się niewyraźna i drżąca w jej substancji, ale uważała, by jej nie dotknąć, nie chciała go wprawić w zakłopotanie.

Cofnął swą rękę, jej lewa dłoń obejmowała już tylko pustkę.

— Pamiętaj o Twardych, Duo. Pomogą ci. Muszę… muszę już iść.

Poszedł i nigdy go już nie ujrzała.

A teraz, wspominając, siedziała tu o zachodzie słońca, zbuntowana i świadoma tego, że niedługo Tritt zacznie narzekać na jej nieobecność.

Odin znowu zrobi jej wykład na temat obowiązków.

Nic ją to nie obchodziło.