125982.fb2 R?wni Bogom - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 39

R?wni Bogom - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 39

5

Mieszkanie Barrona Neville’a było skromniejsze niż kwatera Selene. Książki umieszczone były na widoku. W rogu znajdował się nie zamaskowany terminal komputerowy. Na biurku leżały sterty papierów. Okna były wyłączone. Do pokoju weszła Selene, skrzyżowała ręce na piersiach i rzuciła: — Jak możesz porządkować myśli, mieszkając w takim bałaganie?

— Jakoś mi się to udaje — odpowiedział niechętnie Barron. — Dlaczego nie przyprowadziłaś Ziemianina?

— Komisarz dopadł go pierwszy. Nowy komisarz.

— Gottstein?

— Właśnie. Dlaczego nie byłeś wcześniej gotów?

— Trochę czasu, zabrało mi dokopanie się do materiałów o nim. Nie chcę pracować w ciemno.

— Cóż, pozostaje nam tylko poczekać.

Neville obgryzał paznokieć kciuka, po czym przyjrzał się dokładnie wynikowi operacji.

— Nie wiem, co o nim myśleć… Jak go oceniasz?

— Spodobał mi się — powiedziała zdecydowanym tonem. — Jest całkiem miły, jak na Ziemianina. Pozwolił, żebym go oprowadzała. Wszystko go ciekawiło. Nie wyciągał pochopnych wniosków. Nie patrzył na nas z góry… A nie unikałam obrażania go.

— Czy dopytywał się o synchrotron?

— Nie, ale nie było potrzeby.

— Dlaczego?

— Powiedziałam, że się z nim spotkasz, i wyjaśniłam, że jesteś fizykiem. Dlatego sądzę, że to ciebie będzie o to pytał, kiedy się spotkacie.

— Nie myślał, że to dziwne, iż rozmawia z przewodniczką turystyczną, znającą fizyka?

— Dlaczego miałoby to być dziwne? Powiedziałam, że jesteś moim partnerem seksualnym. A gustów w seksie nie da się wytłumaczyć, fizyk może się przecież zniżyć do tego, by mieć stosunki z prostą przewodniczką.

— Skończ z tym, Selene.

— Słuchaj, Barronie, wydaje mi się, że gdyby planował jakąś sztuczkę, gdyby mnie zaczepił, ponieważ chciał się z tobą skontaktować, wykazałby choćby odrobinę zainteresowania twoją osobą. Im bardziej skomplikowana i naiwna próba konspiracji, tym trudniej ludziom, którzy się jej podejmują, to ukryć. Specjalnie udawałam obojętność. Mówiłam o wszystkim, tylko nie o synchrotronie. Wzięłam go na pokaz gimnastyczny.

— I?

— Wciągnął go. Był zupełnie na luzie i zaciekawiony. Cokolwiek zamierza, nie ma nic do ukrycia.

— Jesteś tego pewna? Komisarz jednak spotka się z nim wcześniej niż ja. Czy sądzisz, że to dobrze?

— Cóż w tym złego? Zaproszenie na spotkanie otrzymane na oczach kilkunastu Lunarian trudno nazwać konspiracją.

Neville odchylił się do tyłu, splatając palce z tyłu głowy. — Selene, daruj sobie komentarze, kiedy cię o nie nie proszę. Irytujesz mnie. Po pierwsze, ten człowiek nie jest fizykiem. Wspominał o tym?

Przez chwilę myślała. — To ja powiedziałam, że jest fizykiem. Nie przeczył temu, ale nie przypominam sobie, żeby rzeczywiście tak twierdził. A jednak… jednak jestem pewna, że jest fizykiem.

— Pominięcie prawdy także może być kłamstwem. Może mu się wydaje, że jest fizykiem, ale prawda jest taka, że nie ma wykształcenia fizyka i nie pracuje w takim charakterze. Co prawda, ma przygotowanie naukowe, ale nie ma posady naukowca. Nikt go nie chciał. Nie ma takiego instytutu na Ziemi, który by go przyjął. Jest na czarnej liście Hallama, od lat zajmując na niej czołowe miejsce.

— Jesteś tego pewny?

— Uwierz mi, sprawdzałem. Czyż nie krytykowałaś mnie, że trwało to tak długo… To się dobrze składa, może nawet aż za dobrze.

— Dlaczego za dobrze? Nie rozumiem, co sugerujesz?

— Nie wydaje ci się, że powinniśmy mu ufać? W końcu ma rachunki do wyrównania z Ziemią.

— Oczywiście, możesz tak argumentować, jeśli takie są fakty.

— Fakty to potwierdzają, tylko że można zawsze je spreparować.

— Barronie, to wstrętne. Jak możesz wplatać we wszystko swoje konspiracyjne teorie. To, co mówił Ben…

— Ben? — powtórzył ironicznie Neville.

— Ben! — rzuciła twardo Selene. — Ben nie mówił jak ktoś żywiący jakieś urazy, czy tym bardziej ktoś, kto próbuje odegrać przede mną, że je ukrywa.

— Nie, ale zdołał doprowadzić do tego, że go polubiłaś. Mówiłaś, że ci się spodobał, nie? Może właśnie o to mu chodziło.

— Wiesz, że nie daję się łatwo nabrać.

— No cóż, przekonam się, gdy sam go zobaczę.

— Idź do diabła, Barronie! Spotykam się z tysiącami Ziemiaków różnego pokroju. To moja praca. Nie masz żadnego powodu, żeby wyrażać się tak sarkastycznie o moim sądzie. Wiesz, że masz wszelkie powody do tego, by mu ufać.

— Dobrze. Zobaczymy. Nie gniewaj się. To czekanie trochę mnie rozdrażniło… A skoro mamy czekać… — uniósł się lekko z krzesła — zgadnij, o czym myślę?

— Nie muszę. — Selene wstała równie zręcznie i prawie niezauważalnym ruchem odsunęła się dość znacznie od niego. — Myśl sobie o tym sam. Nie jestem w nastroju.

— Gniewasz się, że wątpiłem w twój sąd?

— Gniewam się, ponieważ… Cholera, dlaczego tu nie posprzątasz? — Wyszła.