125982.fb2
Barron Neville wpatrywał się w nią oniemiały.
Selene spokojnie odwzajemniała jego spojrzenie. Panorama w jej oknach znowu się zmieniła. W jednym z nich widać było Ziemię w drugiej kwadrze.
— Dlaczego? — w końcu wydobył z siebie Neville.
— To był przypadek, naprawdę, pojęłam, o co mu chodzi i byłam zbyt rozentuzjazmowana, żeby się powstrzymać. Powinnam ci była to już dawno powiedzieć, ałe bałam się, że zareagujesz właśnie tak, jak przewidziałam.
— A więc on wie. Głupia!
Skrzywiła się. — Co takiego wie? Tylko to, co zgadnąłby prędzej czy później — nie jestem tak naprawdę przewodnikiem turystycznym — że jestem intuicjonistką. Intuicjonistką nie znającą wcale matematyki. Na Lunę, co z tego, że to wie? Jakie to ma znaczenie, że mam intuicję? Ile razy mówiłeś mi, że moja intuicja, nie poparta matematyczną ścisłością i obserwacją eksperymentalną, nie ma żadnej wartości? Ile razy mówiłeś mi, że nawet najbardziej sugestywne przeświadczenie może być mylne. Więc jaką wartość on miałby przypisywać prostej intuicji?
Neville był blady jak ściana, Selene zastanawiała się czy z gniewu, czy z obawy. — Z tobą jest inaczej. Twoja intuicja nigdy nie zawodzi.
— On o tym przecież nie wie.
— Ale się dowie. Skontaktuje się z Gottsteinem.
— Co może powiedzieć Gottsteinowi? Nadal nie ma pojęcia, o co nam tak naprawdę chodzi.
— Czyżby?
— Na pewno. — Wstała, oddaliła się kilka kroków. Odwróciła się do niego i krzyknęła: — Na pewno! Jak śmiesz sugerować, że mogłabym zdradzić ciebie i innych. Jeśli nie wierzysz w moją uczciwość, to przynajmniej zaufaj mojemu rozsądkowi. Nie ma sensu im tego mówić. Jaką korzyść by im to przyniosło, albo nam, jeśli wszyscy i tak mamy zginąć?
— Proszę, Selene! — Neville machnął ręką, krzywiąc się z niesmakiem. — Nie zaczynaj znowu.
— Nie! Słuchaj. Opowiadał mi o swojej pracy. Ty ukrywasz mnie jak jakąś tajną broń. Mówisz mi, że jestem bardziej cenna niż jakikolwiek przyrząd czy zwykły naukowiec. Bawisz się w konspirację nalegając, aby wszyscy myśleli, że jestem tylko przewodnikiem turystycznym i niczym więcej dlatego, żeby moje zdolności mogły być wykorzystywane tylko przez Lunarian. Przez ciebie. I co takiego chcesz osiągnąć?
— Osiągnęliśmy przecież coś. Jak długo pozostawałabyś na wolności, gdyby oni…
— W kółko to powtarzasz. A kogo uwięzili? Kogo zatrzymali? Masz jakieś dowody na konspirację, która cię niby otacza? Ziemianie nie dopuszczają ciebie i twojego zespołu do wielkich urządzeń badawczych raczej dlatego, że ich do tego nakłaniacie, niż z własnej złej woli. A wyszło to nam chyba na dobre, bo zmusiło nas do wynalezienia innych, bardziej czułych instrumentów.
— W oparciu o twoją intuicję teoretyczną.
Selene uśmiechnęła się. — Wiem. Ben bardzo chwalił pionizera.
— Ty i ten twój Ben. Co, u diabła, widzisz w tym żałosnym Ziemiaku?
— W imigrancie. Potrzebuję informacji. Czy ty mi udzielasz jakiejkolwiek informacji? Tak cholernie boisz się, że mnie przyłapią, iż nie pozwalasz, aby mnie widziano rozmawiającą z fizykiem. Pozostajesz tylko ty, a jesteś moim… To chyba tylko z tego powodu.
— Selene… — próbował mówić kojącym tonem, w jego głosie jednak było zbyt wiele niecierpliwości.
— Nie, nic mnie to nie obchodzi. Powiedziałeś mi, że to będzie moje zadanie, próbowałam się na nim skoncentrować i czasami myślę, że wpadłam na rozwiązanie — bez żadnych matematycznych obliczeń. Widzę je, wiem, co powinniśmy zrobić… po czym się wymyka. Ale jaki będzie z tego pożytek, jeśli Pompa i tak nas zniszczy… Czyż nie mówiłam ci, że nie ufam teorii wymiany intensywności pól?
— Jeszcze raz cię pytam — powiedział Neville — czy jesteś gotowa powiedzieć mi, że Pompa nas zniszczy? Nie żadne „może”, „mogłaby” zniszczyć, ale — zniszczy?
Selene potrząsnęła gniewnie głową. — Nie potrafię. To takie ulotne. Nie mogę powiedzieć, że tak się stanie. Ale czyż nawet „może” nie jest wystarczające?
— O Boże.
— Nie rób takiej miny. Nie drwij sobie z tego! Nigdy nie badałeś tej sprawy. Przecież mówiłam ci, że może być przetestowana.
— Jakoś się tym nie przejmowałaś do momentu, kiedy zaczęłaś słuchać tego Ziemiaka.
— Imigranta. Czy zajmiesz się przetestowaniem tej teorii?
— Nie! Mówiłem ci, że twoje wskazówki są bezużyteczne. Nie jesteś eksperymentatorem. To, co ci wydaje się dobre, niekoniecznie sprawdza się w rzeczywistym świecie przyrządów, przypadkowości i niepewności.
— W tak zwanym rzeczywistym świecie twego laboratorium. — Selene zaczerwieniła się z gniewu. Zacisnęła dłonie w pięści na wysokości podbródka. — Marnujesz tyle czasu, próbując osiągnąć doskonałą próżnię… Jakby nie wystarczyło tylko wyjść na powierzchnię. Macie tam próżnię i temperaturę stu kilkudziesięciu stopni powyżej absolutnego zera. Dlaczego nie przeprowadzacie eksperymentów na powierzchni?
— Byłyby do niczego.
— Skąd wiesz? Nawet nie spróbujesz. Ben Denison to zrobił. Zadał sobie trud wymyślenia systemu, który można wykorzystać na powierzchni. Zmontował go, kiedy wyszedł na inspekcję baterii słonecznych. Chciał, żebyś z nim poszedł, a ty odmówiłeś. Pamiętasz? To bardzo prosty system, coś, co bez trudu mogę ci opisać, tak jak mi go przedstawił. Przetestował go w temperaturach dziennych i nocnych, i to wystarczyło, aby naprowadzić go na zupełnie nową drogę badań przy użyciu pionizera.
— Jak prosto brzmi to w twoich ustach.
— Bo to jest proste. Kiedy odkrył, że jestem intuicjonistką, rozmawiał ze mną jak równy z równym. Wyjaśnił mi powody, dlaczego myśli, że zmiany oddziaływań jądrowych akumulują się w katastrofalnym tempie w pobliżu Ziemi. Tylko kilka lat zostało jeszcze do czasu, kiedy Słońce wybuchnie i wyśle falę…
— Nie, nie, nie, NIE! — zaprotestował Neville. — Widziałem jego wyniki. Wcale nie zrobiły na mnie wrażenia.
— Widziałeś je?!
— Oczywiście. Czy sądzisz, że pozwoliłbym mu pracować w laboratorium, nie zapewniając sobie, że będę wiedział, co robi. Przejrzałem jego rezultaty. Są do niczego. Zajmuje się tylko minimalnymi odchyleniami, które spokojnie mieszczą się w granicach błędu. Jeśli chce sobie wierzyć, że te odchylenia są znaczące i chce, żebyś ty w to wierzyła, proszę bardzo. Ale żadna wiara nie uczyni ich bardziej znaczącymi, gdyż takimi nie są.
— A w co ty tak usilnie chcesz wierzyć?
— Ja chcę prawdy.
— Ale czyż nie zdecydowałeś już, czym jest twoja prawda? Chcesz Pompy na Księżycu, żeby uniezależnić się od powierzchni. Z założenia cokolwiek, co mogłoby temu się sprzeciwiać, nie jest prawdą.
— Nie mam zamiaru wdawać się w kłótnię. Chcę Stacji Pomp i chcę jeszcze czegoś więcej. Pompa bez tego nic nam nie da. Jesteś pewna, że nie powiedziałaś mu..
— Jestem pewna.
— Powiesz?
Selene obróciła się znowu w jego kierunku. Rytmicznie podskakiwała, znacząc każde odbicie gniewnym tupnięciem w podłogę.
— Nic mu nie powiedziałam — broniła się Selene. — Potrzeba mi jednak więcej informacji. Ty mi ich odmawiasz, a on może je posiadać albo dojść do nich dzięki eksperymentom, których ty nie dokonujesz. Muszę z nim porozmawiać i dowiedzieć się, co nowego odkrył. Jeśli będziesz się w to wtrącał, nigdy nie będziesz miał tego, czego tak bardzo pragniesz. Nie musisz się obawiać, że odkryje to prędzej ode mnie. Ciągle jeszcze myśli w ziemskich kategoriach, nie zrobi ostatniego kroku. Ja go zrobię.
— Dobrze. I nie zapominaj o tym, co różni Księżyc od Ziemi. Tu jest twój świat. Ten człowiek, Denison, ten Ben, ten IMIGRANT, może zawsze wrócić na Ziemię. Ty nigdy nie będziesz mogła tam polecieć. Pozostaniesz na zawsze Lunarianką.
— Niewolnicą Księżyca.
— Nie niewolnicą — sprzeciwił się Neville. — A co do ogromnego niebezpieczeństwa eksplozji, jeżeli ryzyko związane z podstawowymi stałymi Wszechświata jest tak wielkie, dlaczego paraludzie, tak bardzo wyprzedzający nas technologicznie, nie zaprzestali pompowania?
Wyszedł.
Wpatrywała się w zamknięte drzwi, zaciskając szczęki. Po czym wyrzuciła z siebie: — Bo ich warunki są inne, zakuta pało.
Kopnęła w dźwignię opuszczającą łóżko, rzuciła się na nie i oddała się gniewnym rozmyślaniom. O ile była bliżej prawdziwego celu, do którego latami dążył Neville i reszta?
Wcale.
Energia! Wszyscy szukają energii! Magiczne słowo! Róg obfitości! Uniwersalny klucz do bogactwa… A przecież energia to nie wszystko.
Jeśli znajdzie się energię, to można znaleźć i to drugie. Jeśli ma się klucz do energii, to klucz do tego drugiego także powinien być oczywisty. Wiedziała, że klucz do tego drugiego byłby oczywisty, gdyby mogła pojąć jakieś subtelne ogniwo, które wyda się oczywistym, kiedy już znajdzie. (O Boże, chyba zaraziła się chroniczną podejrzliwością Barrona, skoro nawet we własnych myślach nazywa to „tym drugim”.)
Żaden Ziemianin nie dojdzie do tego subtelnego ogniwa, ponieważ nikt z nich nie ma powodu, żeby go szukać.
Ben Denison znajdzie go dla niej, wcale o tym nie wiedząc.
Z tym, że jeśli cały Wszechświat ma ulec zagładzie, to i tak nie ma to znaczenia.