125982.fb2 R?wni Bogom - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 50

R?wni Bogom - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 50

16

— Prawdę mówiąc, miałem nadzieję — powiedział Gottstein, uśmiechając się nad gęstą, kleistą masą, którą tu nazywano deserem — że będziemy się spotykać znacznie częściej.

— Pochlebia mi pan zainteresowaniem moją pracą — odparł Denison. — Jeżeli uda się opanować niestabilność przecieku, myślę, że moje dokonanie… i pani Lindstrom… okaże się znaczące.

— Mówi pan bardzo ostrożnie, jak przystało na naukowca… Nie obrażę pana, proponując lunarny ekwiwalent alkoholu, to jedyny element kuchni księżycowej, którego nie toleruję. Czy mógłby mi pan objaśnić w prostych słowach, co stanowi o wadze tego odkrycia?

— Spróbuję — powiedział Denison powściągliwie. — Zacznę może od paraświata. Występują tam silniejsze oddziaływania jądrowe niż u nas, dlatego w paraświecie stosunkowo małe masy protonów wchodzą w reakcję syntezy, umożliwiającą istnienie gwiazdy. Masy o wielkości naszych gwiazd eksplodowałyby tam, stąd zakłada się, że w paraświecie istnieje wiele więcej, ale za to mniejszych gwiazd niż w naszym.

Załóżmy teraz, że mamy do czynienia ze znacznie mniej intensywnym oddziaływaniem jądrowym niż to, które występuje w naszym Wszechświecie. W takim przypadku, ogromne masy protonów miałyby tak małą zdolność do wchodzenia w reakcję, że potrzebna byłaby niewyobrażalna masa wodoru, aby zaistnieć mogła gwiazda. Taki antyparaświat — innymi słowy, absolutna odwrotność paraświata — składałby się ze znacznie mniejszej liczby gwiazd, ale za to większych niż w naszym Wszechświecie. Co więcej, przy odpowiednio słabych oddziaływaniach jądrowych możliwe byłoby istnienie Wszechświata składającego się z jednej gwiazdy, zawierającej całą masę tego Wszechświata. Byłaby to gwiazda bardzo gęsta, ale stosunkowo nieaktywna, wydzielająca mniej światła niż nasze Słońce.

— Może się mylę, ale czyż nie taka była sytuacja w naszym Wszechświecie przed Wielkim Wybuchem, wtedy Wszechświat stanowił jedno ciało zawierające całą jego materię.

— Tak — przyznał Denison — właściwie antyparaświat, który przedstawiłem, niektórzy nazywają Zalążkiem Świata albo krócej protoświatem. Aby osiągnąć jednostronny przeciek konieczne jest znalezienie właśnie takiego protoświata. Paraświat, z którym utrzymujemy kontakt, to w gruncie rzeczy pusta przestrzeń sporadycznie upstrzona maleńkimi gwiazdami. Można go sondować i sondować, nie trafiając na nic.

— Jednak paraludzie nas dostrzegli.

— Prawdopodobnie dzięki naszemu polu magnetycznemu. Istnieją powody, by sądzić, że w paraświecie nie występują zauważalne pola magnetyczne, co stawia nas w mniej korzystnej sytuacji. Z drugiej strony, jeżeli będziemy sondować protoświat, nie możemy nie trafić. Protoświat jest po prostu jednym ciałem, gdziekolwiek go przebijemy, trafimy na materię.

— Ale jak należy sondować?

Denison zawahał się. — Trudno to wytłumaczyć… W oddziaływaniach jądrowych pośredniczą cząsteczki zwane pionami. Intensywność oddziaływań zależy od masy pionów. Masa ta może, w określonych warunkach fizycznych, być zmieniona. Lunami fizycy skonstruowali instrument nazwany pionizerem, który temu właśnie służy. Zmniejszenie lub zwiększenie masy pionów powoduje, że to urządzenie staje się elementem innego Wszechświata, punktem styczności między Wszechświatami. Przez odpowiednie obniżenie masy pionów może się stać częścią protoświata i dokładnie o to nam chodzi.

— A w jaki sposób wysysamy materię z… Zalążka Świata?

— To akurat jest proste. W punkcie styczności dochodzi do samorzutnego przepływu. Materia wpływa tu, wnosząc ze sobą prawa swego Wszechświata. W momencie pojawienia się jest jeszcze stabilna. Stopniowo przenikają ją prawa naszego świata, wzmacniają się oddziaływania jądrowe, materia ta wchodzi w reakcję syntezy jądrowej, wydzielając ogromne ilości energii.

— Ale jeżeli jest supergęsta, dlaczego po prostu nie rozprzestrzeni się niczym obłok dymu.

— To również spowodowałoby wydzielenie energii, ale stan materii jest także uzależniony od pola magnetycznego. W tym szczególnym przypadku oddziaływania silne biorą górę, ponieważ pole magnetyczne jest kontrolowane przez nas. Wytłumaczenie tego z kolei zajęłoby mi dużo czasu.

— Dobrze, zatem świetlista kula, którą widzieliśmy, była materią z protoświata w trakcie syntezy jądrowej?

— Tak.

— Czy ta energia może mieć jakieś praktyczne zastosowania?

— Owszem. Kula, którą pan widział, zawierała mikrogram materii z protoświata. Nic, przynajmniej teoretycznie, nie stoi na przeszkodzie sprowadzaniu tej materii całymi tonami.

— W takim razie zastąpi Pompę Elektronową. Denison pokręcił przecząco głową.

— Nie. Używanie energii z protoświata także zmienia prawa natury Wszechświatów, w których zachodzi wymiana materii. Wraz z przenikaniem się praw Wszechświatów w protoświecie wzmacniają się oddziaływania jądrowe. A to oznacza, że w protoświecie powoli zwiększa się tempo reakcji syntezy jądrowej, co powoduje ogólne ogrzewanie się go. Ostatecznie…

— Ostatecznie — dokończył Gottstein, krzyżując ręce na piersiach i marszcząc w zamyśleniu brwi — dojdzie do wielkiego wybuchu.

— Tak sądzę.

— Czy myśli pan, że dziesięć miliardów lat temu coś podobnego zaszło w naszym Wszechświecie?

— Kto wie. Kosmologowie zastanawiali się, dlaczego w takim a nie innym momencie eksplodował pierwotny zalążek kosmiczny. W jednym z rozwiązań proponowano model oscylującego Wszechświata, według którego Zalążek Świata wybuchł od razu po sformowaniu się. Tę możliwość jednak odrzucono i przyjęto, że zalążek musiał istnieć przez długi czas, po którym z nieznanych powodów nastąpiła destabilizacja.

— Która mogła być skutkiem podbierania energii przez inny Wszechświat?

— Być może, ale niekoniecznie przez jakiś czynnik inteligentny. Mogło to wynikać z przypadkowych przecieków.

— Czy po wielkim wybuchu nadal będziemy mogli czerpać energię z protoświata?

— Nie jestem pewien, ale w tej chwili nie jest to sprawa największej wagi. Najprawdopodobniej przeciek naszego pola oddziaływań jądrowych może jeszcze się ciągnąć przez miliony lat, zanim nastąpi punkt krytyczny. Z pewnością istnieją także inne protoświaty, może nawet nieskończona liczba.

— A co ze zmianami naszego Wszechświata?

— Oddziaływania jądrowe słabną. Bardzo powoli nasze Słońce ochładza się.

— Czy możemy używać energii z protoświata, aby wyrównać te zmiany?

— To nie będzie konieczne, komisarzu — gorąco zapewnił go Denison. — Podczas gdy oddziaływania jądrowe będą słabnąć z powodu pompy łączącej nas z zalążkiem, równocześnie będą rosnąć dzięki funkcjonowaniu zwykłej Pompy Elektronowej. Jeśli odpowiednio dostosujemy produkcję energii z obu pomp, to chociaż w protoświecie i paraświecie prawa natury będą się zmieniać, nie ulegną zmianie u nas. Będziemy tylko ogniwem łączącym Wszechświaty.

Nie musimy się obawiać o losy tych Wszechświatów. Paraludzie zdołają się dostosować do utraty aktywności swego słońca, które w gruncie rzeczy jest już dość zimne. A co do protoświata, nie ma żadnych powodów, aby sądzić, że rozwinęło się tam życie. Właściwie przez stworzenie warunków koniecznych do wielkiego wybuchu przyczynimy się do powstania nowego Wszechświata, który może da początek życiu.

Przez chwilę Gottstein milczał. Jego pulchna twarz nie zdradzała żadnych emocji. Kiwał głową, jak gdyby śledził tok własnego rozumowania.

— Wie pan, Denison, myślę, że to postawi cały świat na głowie. Można teraz będzie bez żadnych przeszkód przekonać naukową elitę, że Pompa mogłaby zniszczyć świat.

— Nie istnieją już czynniki natury emocjonalnej przeciwdziałające akceptacji tego faktu. Przedstawiając problem, podamy równocześnie jego rozwiązanie.

— Czy zechciałby pan napisać pracę na ten temat, jeśli zagwarantuję szybką publikację?

— A może pan to zapewnić?

— Jeśli nie będzie można inaczej, wydamy ją jako dokument rządowy.

— Chciałbym zneutralizować niestabilność przecieku, zanim napiszę tę pracę.

— Oczywiście.

— I sądzę, że roztropnie byłoby zaaranżować, aby doktor Peter Lamont figurował w niej jako współautor. To on matematycznie uściślił tę teorię — czego ja bym nie potrafił.

Poza tym, dzięki jego pracy wybrałem właśnie taki kierunek badań. Aha, i jeszcze jedno, panie komisarzu…

— Tak.

— Sugerowałbym, żeby uwzględniono także naukowców lunarnych. Jeden z nich, Barron Neville, mógłby wystąpić jako trzeci autor.

— Ale dlaczego? Czy nie wprowadza pan niepotrzebnych komplikacji?

— Dzięki ich pionizerowi to wszystko stało się możliwe.

— Można o tym nadmienić w odpowiednim miejscu… Czy doktor Neville rzeczywiście z panem współpracował przy tym eksperymencie?

— Pośrednio. — Denison spuścił wzrok i strzepnął jakiś niewidoczny pyłek z nogawki swoich spodni. — To byłoby dyplomatyczne posunięcie. Musimy umiejscowić protopompę na Księżycu.

— Dlaczego nie na Ziemi?

— Po pierwsze, konieczna jest próżnia. W protopompie zachodzi jednostronny transfer, a nie dwustronny jak w Pompie Elektronowej, i warunki odpowiednie do zainicjowania każdego z tych procesów są w obu przypadkach inne. Powierzchnia Księżyca zapewnia dostęp do naturalnej wielkiej próżni, której wygenerowanie na Ziemi stwarzałoby ogromne problemy.

— Jednak to jest możliwe?

— Po drugie — nie przerywał Denison — Ziemia znalazłaby się pomiędzy dwoma źródłami kolosalnej energii z różnych Wszechświatów, stąd moglibyśmy się obawiać spięcia, tak jak się zdarza, gdy dwa przewody pod prądem są zbyt blisko siebie. Oddzielenie ich o ponad trzysta tysięcy kilometrów próżni — Pompa Elektronowa działałaby tylko na Ziemi, a protopompa na Księżycu — byłoby idealnym, a właściwie niezbędnym rozwiązaniem. A jeśli mamy działać na Księżycu, mądrze byłoby uwzględnić uczucia fizyków lunarnych. Powinniśmy uznać ich wkład.

Gottstein uśmiechnął się.

— Czy to rada pani Lindstrom?

— Jestem pewien, że poradziłaby właśnie tak, ale jest to na tyle rozsądna myśl, że wpadłem na nią zupełnie niezależnie.

Gottstein wstał, przeciągnął się, podskoczył w miejscu ze dwa albo trzy razy w zwolnionym tempie, jakie narzucała księżycowa grawitacja. Zgiął kilka razy nogi w kolanach i zapytał: — Czy kiedykolwiek pan tego próbował, doktorze?

Denison zaprzeczył potrząśnięciem głowy.

— Ma to jakoby polepszać krążenie w kończynach dolnych. Robię to zawsze, gdy czuję, że zdrętwiały mi nogi. Niedługo składam wizytę na Ziemi i staram się nie przywykać za bardzo do tutejszej grawitacji… Czy możemy porozmawiać o pani Lindstrom?

— O co chodzi? — Denison odpowiedział zmienionym głosem.

— Jest przewodnikiem turystycznym?

— Tak. Zdaję się, że już pan o tym wspominał.

— I jak mówiłem, dziwne wydaje się, że fizyk wybrał ją na pomocnika.

— W rzeczywistości jestem tylko amatorem, stąd nic dziwnego, że mam pomocnika-amatora. Gottstein przestał się uśmiechać.

— Darujmy sobie słowne gierki, doktorze. Zadałem sobie trochę trudu, żeby jak najwięcej się o niej dowiedzieć. Jej dokonania są naprawdę godne podziwu, albo raczej byłyby, gdyby ktokolwiek się w nich zechciał zorientować. Podejrzewam, że jest intuicjonistką.

— Wielu z nas jest intuicjonistami — odparował Denison. — Jak sądzę, w pewnym sensie pan także jest intuicjonistą.

— Jest jednak różnica. Pan jest doświadczonym naukowcem i ja, mam nadzieję, jestem doświadczonym administratorem… Jednak pani Lindstrom, mimo że jest wystarczająco dobrym intuicjonistą, aby służyć panu pomocą w rozwiązywaniu problemów fizyki wyższego rzędu, nadal jest wodnikiem turystycznym.

Denison zawahał się.

— Brakuje jej formalnego wykształcenia, komisarzu. Posiada intuicję wysokiej próby, ale nie potrafi jeszcze świadomie jej kontrolować.

— Czy przypadkiem nie jest produktem niegdysiejszego programu badań genetycznych?

— Nie wiem. Jednak nie zdziwiłoby mnie to.

— Czy ufa pan jej?

— Dlaczegóż by nie? Pomogła mi.

— Wie pan, że jest żoną Barrona Neville?

— Są związani emocjonalnie, jak sądzę, nie prawnie.

— Tu na Księżycu nie ma związków, które my moglibyśmy nazwać prawnymi. Czy to ten Neville, którego chciał pan na trzeciego autora pańskiej pracy?

— Tak.

— Czy to tylko zbieg okoliczności?

— Nie. Neville zainteresował się moim przyjazdem i wydaje mi się, że poprosił Selene, aby mi pomagała.

— Powiedziała to panu?

— Powiedziała, że wzbudziłem jej zainteresowanie. Myślę, że to chyba naturalne.

— Czy nie wydawało się panu, że ona i Neville mogą w tym mieć jakiś ukryty cel?

— Czym mógłby się on różnić od naszych? Selene pomagała mi bez żadnych zastrzeżeń.

Gottstein zmienił pozycję, powzruszał ramionami, jakby wykonywał jakieś ćwiczenie gimnastyczne.

— Neville z pewnością wie, że kobieta, z którą łączy go silna więź emocjonalna, jest intuicjonistką. Czy nie mógłby jej wykorzystać? Z jakiego powodu miałaby pozostawać przewodniczką, jeśli nie dlatego, żeby maskować swoje możliwości — w jakimś celu.

— Wydaje mi się, że Neville często rozumuje w podobny sposób. Jakoś jednak trudno mi uwierzyć w tę zbyteczną konspirację.

— Skąd pan może wiedzieć czy zbyteczną… Kiedy mój statek patrolowy unosił się nad powierzchnią Księżyca tuż przed lądowaniem, obserwowałem pana z góry. Nie stał pan przy pionizerze.

Denison zastanowił się.

— Nie, nie stałem. Patrzyłem na gwiazdy, zdarza mi się to dość często, kiedy jestem na powierzchni.

— A co robiła pani Lindstrom?

— Nie widziałem. Powiedziała, że wzmocniła pole magnetyczne i w końcu doszło do przecieku.

— Czy często sama manipulowała przy sprzęcie?

— Nie. Ale rozumiem jej impuls.

— I czy podczas tego powinna wystąpić gwałtowna emisja materii?

— Nie rozumiem.

— Sam za bardzo nie wiem, o co chodzi. Widziałem malutki cień wzbijający się nad powierzchnię. Nie mam pojęcia, co to było.

— Ja też.

— Czy nie przychodzi panu na myśl nic, co mogłoby mieć związek z eksperymentem i powodowałoby…

— Nie.

— Wobec tego, co robiła pani Lindstrom?

— Nie wiem…

Na chwilę zaległa kłopotliwa cisza. Na koniec komisarz odezwał się: — Dobrze, pan się będzie starał skorygować niestabilność przecieku i myślał o napisaniu pracy. Ja nadam tej sprawie bieg na Ziemi, w czasie wizyty na planecie poczynię odpowiednie starania, aby umożliwić wydanie pańskiej pracy, oraz powiadomię rząd.

Najwyraźniej było to zakończenie rozmowy. Denison wstał, a komisarz rzucił odchodzącemu: — I niech pan pomyśli o doktorze Neville i pani Lindstrom.