125982.fb2 R?wni Bogom - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 51

R?wni Bogom - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 51

17

Tym razem kula radiacyjna była większa i jaśniejsza. Denison wyczuł jej ciepło przez osłonę hełmu i cofnął się. Najprawdopodobniej emitowała oprócz światła także promienie rentgenowskie i chociaż osłony powinny je wchłonąć, nie było sensu się narażać.

— Nie ma już żadnych wątpliwości — wymamrotał. — Wyciek jest już stabilny.

— Tak, to pewne — podsumowała Selene.

— No to wyłączamy urządzenia i wracamy do miasta.

Denison odczuł dziwne przygnębienie. Skończyły się wątpliwości i gorączkowe podniecenie. Od tej chwili nie ma szansy na porażkę. Rząd zainteresował się ich badaniami, które coraz bardziej wymykają mu się z rak.

— Chyba mogę już zacząć pisać pracę.

— Chyba tak — potwierdziła ostrożnie Selene.

— Rozmawiałaś z Barronem?

— Mhm.

— Jakieś zmiany w nastawieniu?

— Żadnych. Nie chce się przyłączyć. Ben…

— Tak?

— Myślę, że rozmowy z nim nie mają sensu. Nie chce współpracować z rządem ziemskim pod żadnym pozorem.

— Wyjaśniłaś mu sytuację?

— Dogłębnie.

— I mimo to nie chce?

— Zgodził się spotkać z Gottsteinem, kiedy ten wróci z Ziemi. Będziemy musieli poczekać do tego czasu. Może Gottstein zdoła go przekonać, ale wątpię w to.

Denison wzruszył ramionami, chociaż gest ten był zupełnie niewidoczny w skafandrze kosmicznym. — Nie rozumiem go.

— A ja tak — powiedziała cicho Selene.

Denison nie zareagował na jej stwierdzenie. Przepchnął Pionizera i towarzyszące mu urządzenia w zagłębienie między skałami i zapytał: — Gotowa?

— Gotowa.

W milczeniu zbliżyli się do Wejścia P-4. Denison schodził po drabinie wejściowej. Selene zsuwała się za nim, przyhamowując na kolejnych stopniach drabiny. Denison już się tego nauczył, ale był zbyt zniechęcony, schodził tradycyjnym sposobem, jakby buntując się podświadomie przeciw łatwości, z jaką się przystosował do Księżyca.

Zdjęli skafandry w komorze przejściowej i umieścili je w szafkach z pewnym ociąganiem, nie wiedząc, jak poradzić sobie z nową sytuacją.

— Zjesz ze mną obiad? — zapytał Denison.

— Jesteś zdenerwowany — odezwała się Selene zaniepokojona. — Coś nie w porządku?

— Tak reaguję na sukces. Co z obiadem?

— Oczywiście, że zjem.

Obiad zjedli w jej mieszkaniu. Nalegała na to Selene: — Chciałabym z tobą porozmawiać poważnie, a w restauracji to byłoby raczej trudne.

Podczas gdy Denison żuł powoli coś, co przypominało z lekka cielęcinę o smaku orzeszków ziemnych, Selene powiedziała: — Benie, nie odzywasz się, jesteś taki już od tygodnia.

— Bynajmniej — zaprzeczył, marszcząc brwi.

— Ależ tak. — Spojrzała mu w oczy z zatroskaniem. — Poza fizyką nie jestem pewna mojej intuicji, ale sądzę, że chcesz mi coś powiedzieć.

Denison wzruszył ramionami. — Na Ziemi robią wokół naszego odkrycia dużo hałasu. Gottstein wykorzystał swoje kontakty jeszcze przed wyjazdem na Ziemię. Doktor Lamont stał się idolem tłumów. Chcą, żebym wrócił, kiedy tylko skończę pracę.

— Na Ziemię?

— Tak. Chyba także zostałem bohaterem.

— Należy ci się.

— Oferują kompletną rehabilitację — powiedział Denison zamyślony. — Teraz mogę otrzymać stanowisko na każdym uniwersytecie czy w każdej agencji rządowej na Ziemi.

— Czy nie tego chciałeś?

— Tego, jak sądzę, chciał Lamont i dostanie to. Ale ja tego nie chcę.

— Czego więc ty chcesz?

— Chcę zostać na Księżycu.

— Dlaczego?

— Ponieważ tu znajduje się forpoczta ludzkości, a ja chcę być jej członkiem. Chcę pracować przy zakładaniu protopomp, a te budowane będą na Księżycu. Chcę rozwijać parateorię, używając urządzeń, które ci się przyśnią i dzięki tobie zostaną stworzone, Selene… Chcę być z tobą, Selene. Czy zostaniesz ze mną?

— Jestem równie zainteresowana parateorią jak ty.

— Ale czy Neville nie odciągnie cię teraz od badań?

— Barron miałby mnie odciągnąć? — powiedziała urażonym tonem. — Czyżbyś chciał mnie obrazić, Benie?

— W żadnym razie.

— Wobec tego chyba cię nie rozumiem. Sugerujesz, że pracuję z tobą dlatego, że tak polecił mi Barron?

— A nie?

— Tak, to prawda. Nie dlatego jednak jestem tutaj. To mój własny wybór. Jemu może się zdawać, że wykonuję jego rozkazy, ale robię to tylko wtedy, kiedy jego rozkazy zgadzają się z moją wolą, tak jak w twoim przypadku. Nie podoba mi się jego przeświadczenie, że może mi rozkazywać i nie podoba mi się także, iż ty tak myślisz.

— Jesteście partnerami seksualnymi.

— Byliśmy, zgadza się, ale co to ma do rzeczy? Używając takiego argumentu, równie dobrze ja mogłabym rozkazywać jemu.

— Czyli możesz ze mną pracować, Selene?

— Oczywiście — powiedziała chłodno — jeśli zechcę.

— A zechcesz?

— Na razie tak. Denison uśmiechnął się.

— Przez cały miniony tydzień obawiałem się, że możesz się nie zgodzić. Bałem się, że zakończenie eksperymentu oznacza koniec spotykania się z tobą. Przepraszam, Selene, nie chciałbym cię zanudzać sentymentalnymi tekstami o przywiązaniu starego Ziemiaka…

— W twoim umyśle nie ma nic ze starego Ziemiaka, Benie. Istnieją inne więzi niż seksualne. Lubię być z tobą.

Nastąpiła przerwa, uśmiech znikał stopniowo z twarzy Denisona, po chwili wrócił jednak znowu, odrobinę wymuszony. — Cieszę się w imieniu mojego umysłu. — Spojrzał w bok, lekko potrząsnął głową, po czym odwrócił się, unikając jej wzroku. Selene przyglądała mu się badawczo z wyraźnym niepokojem. — Selene, przeciek międzyświatowy to coś więcej niż energia. Podejrzewam, że myślałaś o tym.

Cisza wydłużała się aż do bólu, w końcu Selene wykrztusiła: — O, więc…

Przez chwilę patrzyli na siebie. Zapadło pełne zażenowania milczenie.