125982.fb2
We wszystkich oknach pokoju Selene widać było Ziemię.
— Jego wniosek został odrzucony w głosowaniu i to znaczną większością.
— Wątpię jednak, czy Neville się podda. Jeśli podczas budowy pomp dojdzie do tarć z Ziemią, nastroje społeczeństwa lunarnego mogą się zmienić.
— Może nie będzie żadnych tarć.
— Może. W historii nie ma happy endów, są tylko przeszkody, które należy pokonać. Tę udało się nam przejść bezpiecznie. Wkrótce, jak sądzę, staniemy wobec innych. Kiedy statki zostaną zbudowane, napięcie na pewno znacznie opadnie.
— Pożyjemy, zobaczymy.
— Ty zobaczysz.
— Ty też, Benie. Nie przesadzaj ze swoim wiekiem. Masz tylko czterdzieści osiem lat.
— Czy odlecisz jednym ze statków, Selene?
— Nie. Będę już za stara i zresztą nie chciałabym stracić Ziemi z oczu. Może mój syn poleci… Benie.
— Tak.
— Złożyłam podanie o pozwolenie na drugiego syna. Przyjęto je. Czy zechciałbyś być dawcą?
Podniósł wzrok i spojrzał jej prosto w oczy. Nie unikała jego spojrzenia.
— Sztuczne zapłodnienie?
— Oczywiście… Kombinacja naszych genów powinna być interesująca.
Opuścił wzrok. — Pochlebiasz mi.
Selene powiedziała, jakby się broniąc: — To tylko zdrowy rozsądek, Benie. Dobra kombinacja genów jest bardzo ważna. Nie ma chyba nic złego w naturalnej inżynierii genetycznej.
— Nie, oczywiście.
— Nie znaczy to, że nie mam jeszcze innych powodów… Lubię cię, Benie.
Denison kiwnął głową, nic nie mówiąc. Selene prawie z rozdrażnieniem kontynuowała: — Miłość to coś więcej niż seks.
— Zgadzam się. Kocham cię, nawet bez seksu.
— A seks to coś więcej niż akrobatyka.
— Z tym także się zgadzam.
— A w ogóle… Cholera, możesz przecież spróbować się nauczyć.
— Jeśli zgodzisz się być moją nauczycielką. Niepewnie przysunął się do niej. Nie odsunęła się. Przestał się wahać.