126005.fb2
Wędrował kilka następnych godzin i zostawiał za sobą ślad znaczony ogryzkami, skórkami pomarańczy, tłustymi kawałkami mięsa, pustymi puszkami, kawałkami papieru śniadaniowego. Jadł teraz bez przerwy, czuł się zmuszony do jedzenia. Kiedy jadł, był bezpieczny, gdyż jedzenie jednoczyło go ze statkiem, z Ziemią.
Jeden segment ściany odsunął się nagle. Howard cofnął się.
— Wejdź — głos, który uznał za głos Fleminga, zaprosił go.
— Po co? Co to jest? — skierował latarkę w stronę otworu i zobaczył wstęgę ruchomego chodnika znikającą w ciemności.
— Jesteś zmęczony — rzekł głos. — Tędy jest szybciej.
Howard chciał uciec, ale nie miał dokąd. Musiał wierzyć Flemingowi albo stawić czoło ciemności otaczającej ze wszystkich stron światło jego latarki.
— Wejdź.
Howard posłusznie wspiął się i usiadł na ruchomym chodniku. Przed sobą widział tylko ciemność. Położył się na plecach.
— Czy już wiesz, do czego służy ta stacja? — rzucił pytanie w ciemność.
— Już wkrótce — odpowiedział głos. — Nie zawiedziemy ich.
Howard nie śmiał pytać, kogóż to Fleming nie zawiedzie. Zamknął oczy i pozwolił ciemności otoczyć się ze wszystkich stron.
Jazda trwała dłuższy czas. Howard trzymał latarkę pod pachą i jej pionowo skierowana smuga światła odbijała się od błyszczącego, metalowego stropu. Machinalnie gryzł kawałek biszkoptu, prawie nie zdając sobie sprawy, że ma coś w ustach.
Dokoła niego maszyna jakby zaczęła rozmawiać w jakimś niezrozumiałym języku. Słyszał zgrzyt trących o siebie części protestujących przeciw takim kontaktom. Potem następował zastrzyk oleju i pogodzone części poruszały się cicho, miarowo. Silniki piszczały i chciały ruszać. Wahały się, kaszlały, a w końcu zaczynały pracować z radosnym pomrukiem. Stopniowo wśród innych dźwięków pojawiły się trzaski w obwodach elektrycznych, które modyfikowały się, adaptowały, testowały.
Co to znaczyło? Howard leżący na plecach, z zamkniętymi oczami nie wiedział tego. Jedynym realnym doznaniem było przeżuwanie biszkopta, a kiedy go zabrakło, pozostały tylko majaki.
Widział szkielety maszerujące po planecie, miliardy idące w równych szeregach przez opustoszałe miasta, przez żyzne, czarne pola i wychodzące w przestrzeń. Przedefilowały przed martwym pilotem w małym stateczku, a jego zwłoki patrzyły na nie z zazdrością. Pozwólcie mi iść z wami, prosił pilot, ale szkielety bezlitośnie potrząsały głowami, gdyż pilot wciąż miał ciało. Kiedy odpadnie ciało, będę wolny od tego ciężaru? pytały zwłoki, ale szkielety tylko potrząsały głowami. Kiedy? Gdy maszyna będzie już gotowa, kiedy zrozumie swoje zadanie. Wtedy miliardy szkieletów będą odkupione, a szkielet pilota uwolniony z ciała. Zwłoki błagały przegniłymi wargami, by je zabrać już teraz. Ale szkielety dostrzegały tylko ciało, a ciało nie może opuścić żywności zgromadzonej w statku. Ze smutkiem maszerowały dalej, a pilot czekał.
— Tak!
Howard obudził się natychmiast i rozejrzał dokoła. Żadnych szkieletów, żadnych zwłok. Tylko ściany maszyny, tuż obok niego. Poszperał w kieszeniach, ale jedzenie się skończyło. Wygrzebał kilka okruchów i położył je na języku.
— Tak!
Usłyszał więc głos!
— O co chodzi? — spytał.
— Poznałem — rzekł głos triumfalnie.
— Poznałeś? Co poznałeś?
— Moje zadanie!
Howard skoczył na równe nogi, świecąc dokoła latarką. Metaliczny pogłos przetoczył się wokół i napełnił go nieokreślonym lękiem. Nagle wydało mu się straszne, że maszyna poznała swoje zadanie.
— Jakie więc jest twoje zadanie? — spytał bardzo cichym głosem.
W odpowiedzi rozbłysło jasne światło, tłamsząc słaby promień jego latarki. Howard zmrużył oczy i cofnął się, prawie się przewracając.
Taśma była nieruchoma. Howard otworzył oczy i ujrzał wielką, olśniewająco jasną salę. Rozglądając się dokoła zobaczył, że jest ona wyłożona lustrami.
Setka Howardów patrzyła na niego, a on na nich. Obrócił się dokoła. W sali nie było żadnego wyjścia. Ale odbici w lustrach Howardowie nie obrócili się razem z nim. Stali w milczeniu.
Howard podniósł prawą rękę. Howardowie trzymali ręce przy ciele. To nie były lustra.
Setka Howardów zaczęła iść naprzód, w stronę środka sali. Chwiali się na nogach, a w ich tępych oczach nie było żadnego przebłysku inteligencji. Oryginalny Howard fuknął i rzucił w nich latarką. Z brzękim spadła na podłogę.
Momentalnie zrozumiał wszystko. To właśnie było zadanie maszyny. Jej konstruktorzy przewidzieli zagładę swego gatunku. Zbudowali więc w przestrzeni maszynę. Jej zadanie to stworzenie ludzi i zaludnienie planety. Potrzebowała operatora, a prawdziwy operator nigdy do niej nie dotarł. I potrzebowała matrycy…
Ale tym prototypowym Howardom najwyraźniej brakowało inteligencji. Dreptali wokół sali, poruszali się jak automaty, z trudem panowali nad własnymi członkami.
Oryginalny Howard zaś prawie w tej samej chwili stwierdził, że się straszliwie pomylił.
Strop się otworzył. Obniżyły się olbrzymie haki, a połyskujące noże energicznie zjeżdżały na dół. Otworzyły się ściany i ukazały gigantyczne koła i przekładnie, buchające piece, a także białe ściany zamrażarek. Wciąż nowi i nowi Howardowie wchodzili do sali, a wielkie noże i haki wbijały się w nich, wlokąc braci Howarda w stronę otwartych ścian.
Żaden z nich, poza oryginalnym Howardem, nie krzyczał.
— Fleming! — darł się. — Nie mnie! Nie mnie! Fleming! Teraz wszystko się wyjaśniło: stacja zbudowana została w czasie wojny dziesiątkującej planetę; operator, który dotarł do stacji tylko po to, by umrzeć, nim zdołał wejść, i ten ładunek żywności… której on, operator, nigdy nie miał jeść.
Oczywiście! Planetę zamieszkiwało dziewięć czy dziesięć miliardów. Głód popchnął ich do tej ostatecznej wojny. Przez cały ten czas budowniczowie maszyny walczyli z czasem i chorobami, próbując uratować swój gatunek…
Ale czy Fleming nie wiedział, że on — Howard — jest złą matrycą?
Fleming jednak był maszyną, a Howard spełniał wszystkie warunki. Ostatnią rzeczą, którą Howard zobaczył, była sterylnie czysta powierzchnia zbliżającego się noża.
A Fleming-maszyna przetwarzał rozdrobnionych Howardów, ciął ich i siekał, zamrażał i schludnie pakował, tworząc stosy pieczonego Howarda, smażonego Howarda, Howarda w śmietanie, Howarda w sosie cebulowym, Howarda duszonego w krótkim sosie, Howarda z fasolą, Howarda z ryżem, a zwłaszcza sałatki z Howarda.
Proces powielania żywności się powiódł! Wojna mogła się zakończyć, gdyż dla każdego było teraz dość jedzenia. Żywność! Żywność! Żywność dla głodujących miliardów Raju II.