126134.fb2
25 marca do gabinetu dyrektora Instytutu Techniki Obliczeniowej, profesora Pantielejewa, członka Akademii Nauk, zdecydowanym krokiem weszło dwóch inżynierów z zakładu maszyn obliczeniowych: szczupły rudowłosy Wołodia Kajmienow i krzepki, o idealnie okrągłej twarzy Sergiusz Małyszew.
— Walentynie Gieorgijewiczu, prosimy, żeby wziął pan na przechowanie ten pakiet — powiedział Kajmienow przenikliwie patrząc na profesora zielonymi oczami.
Pantielejew podrzucił w ręku niewielką kopertę, na której dużymi literami była napisana data: „25 marca 19.. roku” — i nic poza tym.
— Zalakowane! — spojrzał uważnie profesor. — Numer trzydzieści cztery — jak numer drzwi sali maszyn… I cóż tu jest?
Inżynierowie zawahali się. Kajmienow spojrzał na Małyszewa. Ten obojętnie wzruszył szerokimi ramionami, że niby tyś to wymyślił, to się wykręcaj.
— Są tam pewne papiery… które… panie profesorze! Później wszystko wyjaśnimy. Co więcej, pan sam rozpieczętuje ten pakiet i zaznajomi się z jego zawartością.
— No cóż — uśmiechnął się profesor wyjmując z kieszeni klucz od sejfu. — Niech sobie poleży. Ja również lubię tajemnice.
Druga rozmowa między dyrektorem instytutu a Kajmienowem odbyła się dziesięć dni później, czwartego kwietnia. Tym razem Kajmienowa odnalazła i doprowadziła do gabinetu sekretarka Zoja. Pantielejew z wściekłością przemierzał gabinet.
— Proszę posłuchać, Włodzimierzu… e—e… Michajłowiczu, co pan nagadał w czasie seminarium międzyinstytutowego? Myślę o pana komunikacie „Organizacja pracy badacza”. Najpierw należy pracę wykonać, a potem, proszę wybaczyć, bić w dzwony.
— W komunikacie został tylko postawiony problem, i nic więcej.
— Opowiedziano mi, jak został „postawiony”: jakoby algorytm „organizatora elektronicznego” prawie zadomowił się w naszym instytucie! Nie chcę pana zmartwić, lecz takie postępowanie będę zmuszony rozpatrywać bez taryfy ulgowej ze względu na pana młodość, niedoświadczenie życiowe i tak dalej. Została panu powierzona poważna praca, ryzykowna jak każdy eksperyment społeczny. Przedwczesna, słabo udokumentowana wynikami reklama skompromitowała już niejedną ideę naukową…
Kajmienow otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale dyrektor nie dał mu dojść do słowa.
— I jeszcze te spóźnienia. Proszę — profesor wziął ze stołu kartę pracy Kajmienowa: na takich kartach zegar kontrolny odbijał czas przyjścia i wyjścia pracowników — cztery czerwone cyfry w ciągu ostatnich dwóch miesięcy! Nieźle jak na człowieka, który bierze się do organizowania pracy naukowców, prawda że nieźle!?
— Tak, ale…
— A pana stosunki z kierownikiem zakładu! Mało tego, że profesor Teofan Miezozojski po ostatniej konferencji, na której miał pan przyjemność wypowiedzieć się na temat jego referatu, patrzy na mnie, za przeproszeniem, wilkiem, to jeszcze pan pozwolił sobie w obecności współpracowników podać w wątpliwość celowość pozostawania Pawła Nikołajewicza nie tylko na stanowisku mojego zastępcy, lecz w ogóle w naszym instytucie! Czy nie sądzi pan, że do rozwiązywania problemów istnieje rada naukowa, administracja i wreszcie pana pokorny sługa! Paweł Nikołajewicz Szyszkin jest doktorem, kierownikiem waszego zakładu. Przed panem natomiast, chociaż niewątpliwie zdolnym młodzieńcem, wszystko to, proszę wybaczyć, dopiero w przyszłości…
— Tak jest! — powiedział Kajmienow. — Szyszkin! Wiadomo! Panie profesorze, proszę otworzyć kopertę, którą wręczyliśmy panu z Małyszewem.
— Kopertę?! Ach, tak… Lecz co ma do rzeczy ta wasza zapieczętowana tajemnica? Zresztą, jak sobie pan życzy!
Drzwi sejfu otwarły się z łoskotem. Dyrektor złamał pieczęć na pakiecie. Wypadła z niego sterta pokrytych cyframi taśm i złożona wpół kartka.
— Panie profesorze, proszę przeczytać punkt pierwszy.
Pantielejew zmienił okulary. W tych szkłach w okrągłej czarnej oprawie od razu stał się podobny do przedrewolucyjnego inteligenta.
— „W dniach od drugiego do szóstego kwietnia P. Szyszkin za… za—ka—pu—je — profesor skrzywił się — …Kajmienowa i doniesie Walentynowi Gieorgijewiczowi o następujących rzeczach: 1) o jego spóźnieniach do pracy; 2) o jego wyzywającym zachowaniu się; 3) o wątpliwej opinii o jego aktywności społecznej…” — Ciekawe!
Dyrektor spojrzał z ukosa na datę w terminarzu na swoim stole, po czym na datę na kopercie.
— Ciekawe. „Punkt drugi. Mniej więcej w tym samym czasie… (Kajmienow zrobił ruch, jakby chciał wyrwać profesorowi kartkę, ale subordynacja zwyciężyła i opuścił rękę.) P. Szyszkin będzie przekonywał Walentyna Gieorgijewicza, żeby nie dołączać do algorytmu organizatora elektronicznego funkcji rozdziału mieszkań, premii i awansów. Jeśli zajmowanie się tym jest dla dyrektora uciążliwe, to on, Szyszkin, zgadza się przyjąć na siebie wymienione zadania. Motywy: 1) umiejętne zastosowanie funkcji polepsza sterowność systemu (instytutu) i 2) Kajmienow jest człowiekiem bez społecznego i administracyjnego doświadczenia i może nieprawidłowo zaprogramować komputer”.
Panie kolego! — Pantielejew podniósł oczy na inżyniera i głośno westchnął. — Rozmowa odbyła się przy drzwiach zamkniętych!.. Hm! Nie ma mowy o podsłuchu, daty nie te… oprócz tego motyw numer jeden nie został wypowiedziany. Paweł Nikołajewicz przedstawił drugi wymieniony przez pana motyw i jeszcze…
— Co? — Kajmienow zrozumiał, że nie wolno tracić głowy.
— …podkreślał, że może to być poczytane za próbę zastąpienia czynnika społecznego przez maszynę.
— I co pan mu odpowiedział? — nalegał Kajmienow.
— Wspomniałem, że nie jest to zwykła społeczność, lecz naukowców: jeśli Kajmienow nie podoła programowaniu, zawsze będzie można go poprawić. W końcu jest to zaledwie eksperyment… Niech no pan posłucha! — opamiętał się profesor. — To nie pan powinien mi zadawać pytania, ale ja panu. Coście tam wymyślili?
— Niewielkie zajęcie w godzinach nadliczbowych… w ramach pracy społecznej… — Kajmienow zaczął bokiem posuwać się ku drzwiom: nie wytrzymując wzroku Pantielejewa położył rękę na piersi. — Panie profesorze, jedyne, co mogę panu powiedzieć teraz: nie opóźni to prac nad „organizatorem elektronicznym”. Naprawdę… Walentynie Gieorgijewiczu, a o mojej opinii było?
— Było! — gniewnie odparł dyrektor. — I jeszcze: jeśli macie zamiar także w przyszłości przekazywać mi podobne pakiety, nie używajcie w nich, proszę, czasownika „kapować”!
Małyszew czekał na korytarzu. Zobaczywszy spotniałą jak po kąpieli twarz Kajmienowa zapytał współczująco:
— Postawił ci?
— Tak, w stłuczonym kieliszku… Na szczęście w porę poprosiłem go, żeby otworzył pakiet. Daj zapalić.
— No i?…
— Zgadzać się nawet zgadza, ale my wielu rzeczy jeszcze nie uwzględniamy. Szyszkin działa zręczniej…