126134.fb2 Retronauci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

Retronauci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

4. Rozmowa — test

Po obiedzie profesor Pantielejew jeździł na wykłady do instytutu fizyki technicznej, a do jego gabinetu wprowadzał się Szyszkin. Właśnie o tej porze przyszedł do niego Sergiusz Małyszew.

Stanąwszy na progu gabinetu Sergiusz zdziwił się: jak tu się wszystko zmieniło! Jedwabne zasłony w oknach były częściowo zasunięte i wydawało się, że zaledwie przecedzają przedwieczorne skupione wyobcowanie. Przedmioty, których w obecności dyrektora instytutu po prostu nie dostrzegało się, teraz pchały się w oczy, przygniatały swoją ważnością. Wąski dywanik o barwie generalskich lampasów biegł w głąb ku stołom na wysoki połysk, ustawionym w kształcie symbolu lądowiska — litery T. Agregat telefoniczny z perłowej masy plastycznej (wewnętrzny, miejski, międzymiastowy) solidnie lśnił i był gotów wydać z siebie odpowiedzialne dzwonienie. Niewielka brązowa tablica, z której do czysta zostały starte ślady kredy, zupełnie zlała się ze ścianą. Wygląd gabinetu jakby sugerował, że nie jest to miejsce po prostu do siedzenia i do pracy — ale do podejmowania działań.

Paweł Nikołajewicz nadzwyczaj dokładnie pasował do otoczenia. Siedział na lewo od telefonów, rozpostarłszy ramiona czytał dokumenty; na jego obliczu zastygł wyraz twarzy nr 2.

…Według instytutowych złośliwców Szyszkin dysponował czterema wyrazami twarzy, które rankiem przymierzał razem z krawatem i następnie nosił przez cały czas pracy z przerwą na obiad od pierwszej do drugiej:

wyraz nr 1 (do rozmów z wyżej postawionymi naukowo i administracyjnie osobami, podczas towarzyszenia wysokim komisjom i delegacjom zagranicznym, a także korespondentom poważnych gazet): uprzejmość, uwaga, gotowość zgadzania się na wszystko, popierania, gotowość śmiechu z trafnego oczywiście żartu;

wyraz nr 2 (do rozmowy z podwładnymi): spojrzenie nieco powyżej i poza rozmówcę, widzące coś, co szeregowemu pracownikowi jest niedostępne; posępne zatroskanie sprawami nieporównanie bardziej ważnymi niż ta, którą trzeba omawiać; rytmiczne pochylanie głowy oznaczające, że wszystko, o czym się mówi, jest jemu, Szyszkinowi, doskonale znane;

wyraz nr 3 (podczas seminariów, rad naukowych, konferencji): wyrozumiała życzliwość, znudzone zrozumienie tego, co mówi prelegent, i tego, co jeszcze zamierza powiedzieć; zmęczenie, acz zadowolenie z ogromu tego, czego się samemu dokonało;

wyraz nr 4 (podczas posiedzeń w radzie zakładowej, na egzekutywie, w prezydium i w czasie przemówień): znieruchomiała ideowość w spojrzeniu, posępne zdecydowanie i zatroskanie problemami oraz sprawami kolektywu.

„Ale wystrój” — pomyślał Sergiusz stąpając po malinowym dywanie. Przybliżywszy się spojrzał na skoroszyt, który kartkował Szyszkin, i poczuł czysto naukowe zadowolenie: „Akta osobowe Włodzimierza Kajmienowa”.

Zastępca dyrektora nachmurzył się na widok świadka wczorajszego skandalu, szybko odsunął skoroszyt. Sergiusz ani mrugnął. Ma kilka spraw do Pawła Nikołajewicza — jako do uczonego, kierownika i społecznika, ponieważ jest on, jeśli się można tak wyrazić, jeden w trzech osobach. (Jeden w trzech osobach Szyszkin rozprostował i tak już wyprostowane ramiona). Czy nie uważa Paweł Nikolajewicz, że wyniki ich obliczeń optymalnego harmonogramu przewozów barwników organicznych już można opublikować w postaci artykułu dwóch autorów? Właściwie artykuł już istnieje w brudnopisie. Oto on właśnie. Trzeba tylko coś tam przedyskutować i uściślić.

Twarz Szyszkina przyjęła przejściowy wyraz między nr 1 a nr 2: pochylenie głowy i nieznaczny uśmiech świadczyły, że jest gotów i przedyskutować, i uściślić.

W ciągu dwudziestu minut obaj demonstrowali gorące zainteresowanie problemem przewozów barwników.

— Tutaj należy wstawić akapit o znaczeniu optymalizacji przewozów — zauważył szef.

— Tak, tak, oczywiście — zgadzał się Małyszew — tego nie uwzględniłem.

— A to trzeba wyjaśnić ostrożniej. Zamiast „opracowano” — „wskazano na możliwość”. Naukowa ostrożność, to wie pan…

— Tak, owszem.

— A tu trzeba uwypuklić rolę profesora Pantielejewa, podkreślić jego pomysły…

— I odwołać się do monografii?

— Koniecznie. O—bo—wiąz—ko—wo!

Wreszcie Szyszkin nie wytrzymał:

— A ten… jak mu tam? Nawet potarł czoło, żeby przypomnieć sobie niewiele znaczące nazwisko Wołodi, chociaż Sergiusz mógł przysiąc, że płonie ono w pamięci Szyszkina jak lampa neonowa. — Ten… — Paweł Nikołajewicz przysunął skoroszyt. — Kajmienow… Jak się posuwa jego praca nad algorytmem „organizatora elektronicznego”?

Małyszew postanowił wykonać unik.

— Kajmienow? Zazwyczaj pracujemy na różnych zmianach, dokładnie nie wiem.

— Tak, tak… Artykulik proszę odpowiednio dopracować… i wyślemy go do czasopisma „Przemysł Chemiczny”.

— Ależ, Pawle Nikołajewiczu, to czasopismo ma przecież inny profil, nie cybernetyczny! — nie wytrzymał Małyszew.

Szyszkin popatrzył na niego jasnym spojrzeniem.

— Ale zajmują się chemią. Wielką chemią. I my dajemy: chemia plus cybernetyka…

— Plus transport?

— Tak. Chwileczkę, pan, wydaje się, poddał mi myśl. Można też posłać do czasopisma „Kolejnictwo”. To będziemy trzymali w zapasie.

Szyszkin zamyślił się z zafrasowaniem chmurząc czoło.

— A ten… Kajmienow… Pan go dobrze zna?

— Tak… jak by to powiedzieć? O tyle, o ile… — Sergiusz zaniepokoił się: zaczął się drugi cykl rozbudowy algorytmu „ja tobie — ty mnie”. — Studiowaliśmy razem.

— Czy i wtedy wyróżniał się takimi… e—e–e… wybrykami?

— Takimi właściwie nie, ale…

Szyszkinowi wystarczyło owo „ale”.

— O, tak, tak, skrajnie niezdyscyplinowany, zbyt wielkiego mniemania o sobie. I opinii z uczelni nie ma najlepszej bynajmniej: „Wobec kolegów na studiach nietaktowny, w pracy społecznej mało się udzielał…” Znamy liberalizm takich opinii: wcale się nie udzielał i dopuszczał się uchybień, mimo to napiszą wymijająco, żeby nie popsuć kariery. I tak to jest… U nas też już niejednokrotnie wyróżnił się… („Teraz będzie o spóźnieniach — pomyślał Małyszew. No — raz, dwa…”) A dyscyplina pracy?! Cztery spóźnienia od początku roku!

,On daleko mieszka” — o mało co nie powiedział Sergiusz, lecz w porę powstrzymał się: od algorytmu odstępować nie wolno.

— I wreszcie wczoraj — rozpalał się Szyszkin. — Dziś naubliża mnie, jutro samemu dyrektorowi, pojutrze… — pohamował się, nie decydując się powiedzieć, kogo Kajmienow nazwie durniem pojutrze. — I takiemu człowiekowi powierzono najbardziej odpowiedzialne zadanie! Co?!

Sergiusz zrozumiał, że właśnie teraz nadszedł właściwy moment na wprowadzenie do rozmowy zasady „spiesz się powoli”, linii opóźniającej. Przyjął wymijająco — tajemniczy wyraz twarzy.

Szyszkin po chwili milczenia spojrzał na niego z drapieżną łagodnością.

— A jaką pan ma jeszcze do mnie sprawę, Sergiuszu… e—e… Aleksiejewiczu?

— Myślę, Pawle Nikołajewiczu, że trzeba by już zająć się ogólnym problemem optymalizacji harmonogramu przewozów. Przecież szczegółowe zadania to problemy jednodniówki… — zastępca dyrektora przyjął wyraz twarzy nr 2, lecz Sergiusza nie zbiło to z tropu. — Obecnie na węzłowych stacjach, w dużych bazach przeładunkowych już stosuje się maszyny obliczeniowe. Niedługo będą one wszędzie. Można opracować dla nich programy standardowe odpowiednio dla dowolnych ładunków oraz programy koordynacji pracy wszystkich komputerów w kraju. Oczywiście jest to bardziej skomplikowane niż obliczenie optymalnych przewozów mleka, żeby się nie skwasiło, lecz za to jakie znaczenie naukowe będzie miał taki algorytm! A jakie ekonomiczne! Przyspieszone zostaną przewozy, nie będzie przestojów, towar się nie popsuje, milionowe oszczędności…

Sergiusz aż rozentuzjazmował się przedstawiając Szyszkinowi dopracowany plan ułożenia uogólnionego algorytmu przewozów. Zastępca dyrektora rytmicznie kiwał głową.

„Czyżby nie zbeształ?” Małyszew podniósł głowę, spojrzał kierownikowi zakładu w oczy i zauważył w nich nie poddający się klasyfikacji naukowej błysk. Ale zastępca dyrektora od razu przyjął wyraz twarzy zgodnie ze wzorem nr 2.

Ciekawe, oczywiście, ciekawe… Ale trzeba to jeszcze należycie przemyśleć… trzeba należycie przemyśleć, tak… — ciągnął. Gruntownie, tak… (Sergiusz przypomniał sobie, że wczoraj wieczorem M–117 dokładnie tak samo wielokrotnie przepuszczała tę informację przez linie opóźniające, zanim ją przetrawiła w układach logicznych). Żeby wszystko było uzasadnione… przemyślane, tak. Jeszcze wrócimy do tego problemu.

„Nie przetrawił, przeszło do pamięci biernej”. Sergiusz wstał, pożegnał się. Po tej rozmowie kontrolnej on i Wołodia wręczyli dyrektorowi instytutu pierwszy pakiet.

Wieczorem tegoż dnia Kajmienow i Sergiusz wprowadzili do M–117 dodatkową informację do modelu Sz–2. Jego postępowanie zostało wyliczone na dwa tygodnie naprzód. Kombinacje liczb i rozkazów przewidywały:

1) Szyszkin zobowiąże Kajmienowa do znacznego skrócenia terminu opracowania algorytmu..organizatora elektronicznego”.

2) Odmówi przyjęcia do pracy w zespole Wołodi inżyniera Własiuka, którego sobie Kajmienow upatrzył.

3) Ogłosi jako swój pomysł Małyszewa o uogólnionym algorytmie przewozów ładunków.

— Fi, jakie to banalne! — z rozczarowaniem wykrzyknął Kajmienow pakując do koperty taśmy z cyfrowymi przepowiedniami komputerowymi oraz kartę ich deszyfracji. — Żadnej w nich iskry bożej, żadnych tajemnic dworu madryckiego. Tylko jeden raz wychynęła nikczemność, a i to z powodu naszego niedopatrzenia.

Pierwsze dwa przewidywania spełniły się w ciągu tygodnia. Jakoś tak po obiedzie Kajmienow wbiegł do sali maszyn i wymachując papierami zawołał do Sergiusza:

— Jest! Patrz: „Odmówić ze względu na nieodpowiednią specjalność. P. Szyszkin. 10 kwietnia 19.. roku”. Wszystko zgodnie z wyliczeniami.

Małyszew wziął podanie, przebiegł wzrokiem: „Proszę przyjąć mnie do pracy w zakładzie techniki obliczeniowej na stanowisko…”

— Czyżby kandydat rzeczywiście nie odpowiadał naszym wymogom?

— Formalnie — tak. Ma w dyplomie napisane „inżynier radiotechnik”. Lecz na takiej samej podstawie można odmówić dwóm trzecim specjalistów instytutu. Przecież uczyliśmy się w czasach, kiedy cybernetykę uważano za pseudonaukę. Ja również jestem inżynierem o tej specjalności, ty — elektrykiem… A w istocie radiotechnik Własiuk w fabryce w N—sku kierował brygadą napraw maszyn obliczeniowych. Pojmujesz?

— Czy to jest wartościowy chłop?

— Jasne, że wartościowy, ma pomysły, wprowadził kilka wynalazków w fabryce.

Wołodia posmutniał, schował podanie do kieszeni.

— Może należałoby porozmawiać z dyrektorem instytutu?

— Coś ty?! — ze zdziwieniem spojrzał na niego Kajmienow. — W ten sposób wszystko zepsujemy. Nic nie poradzisz, nauka wymaga ofiar.

— Sam decyduj, ty wiesz lepiej…

Następnego dnia w pracowni pojawił się Szyszkin.

Obszedł miejsca pracy inżynierów, skarcił specjalistkę od obliczeń, Lideczkę Czajnik, za niestaranne zapisy w dzienniku, potem podszedł do Kajmienowa. Sergiusz nie wytrzymał i także się zbliżył, zaczął szperać w poradnikach w szafie bibliotecznej.

— No, jak się mają sprawy z „elektronicznym… he—he… dyrektorem”, Włodzimierzu… e—e… Michajłowiczu?

— Nie mam w planie „dyrektora elektronicznego”,

Pawle Nikołajewiczu, natomiast „elektronicznego zastępcę dyrektora” chyba już wkrótce będzie można programować — dziarsko odparł Wołodia.

— Aha… hm… — Szyszkin nieco spochmurniał, lecz kontynuował rozmowę. — Cóż, bardzo dobrze, że wszystko jest w porządku, że wyprzedza pan harmonogram. To znaczy, że przed pierwszym maja będzie można uruchomić „organizatora elektronicznego”?

— Przed pierwszym maja? — Wołodia z zainteresowaniem popatrzył na swojego kierownika. Według planu pierwsza próba jest przewidziana na koniec maja! Nie mam jeszcze wielu danych.

— Ależ pan sam powiedział, że może programować… tego… zastępcę dyrektora. Cóż to pan — raz tak, raz siak? Na seminariach tak się pan rozwodzi nad swoim „organizatorem elektronicznym”, że wszystkim się wydaje, jakoby komputer już zastępował administrację i organizacje społeczne, a w istocie ucieka pan w krzaki?… Trzeba do maja wykonać.

Na wzmiankę o seminarium prawe ucho Wołodi spąsowiało i zaczęło się zlewać z czupryną.

— A zatem na pierwszego maja?

— Tak, na Święto Pracy! — z dostojeństwem odpowiedział Sźyszkin, przyjmując wyraz twarzy nr 4.

— Żeby efektownie zameldować? I mówi pan to po tym, jak odmówił przyjęcia do pracy Własiuka?! — Kajmienow dramatycznym gestem podsunął Szyszkinowi kartkę papieru i wieczne pióro. — Proszę, chcę to mieć na piśmie. Żeby potem nie zwalali na mnie, jeśli nie dotrzymam terminu.

Szyszkin jakby zawahał się patrząc na kartkę Ale wycofać się nie mógł: siadł za stołem.

— Jeszcze jeden punkt dla nas — radośnie rzekł Wołodia, kiedy Szyszkin opuścił salę. — „Prowadzący temat W. Kajmienow. Ponieważ opracowywanie algorytmu» organizatora elektronicznego «przebiega pomyślnie, uważam, że pracę należy ukończyć we wcześniejszym terminie. Proponuję przygotować dla komputera programy eksperymentalne i dokonać próbnego włączenia przed 1 maja br. Kierownik zakładu dr inż. P. Szyszkin”, podpis, data… Rachunek jest prosty: jeśli się skróci czas opracowania, to albo będzie ono wykonane w mniejszym zakresie, albo w ogóle nie wyjdzie. W takim skomplikowanym zadaniu jak elektroniczny model całego instytutu nie jest to wykluczone. Zrozumiałeś, jak to działa?

— Tak, z grubsza powiedział Małyszew. — Ale przecież nie dasz rady do maja.

— Z „organizatorem elektronicznym” pewnie nie, lecz z „elektronicznym zastępcą”… kto wie! Albo ja z nim, albo on ze mną.