128906.fb2 Tiamat - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

Tiamat - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

16

Czarne Wrota wypełniły osłonięty ekran zajmujący środek ściany jako płonący zwój na tle atramentowej czerni nieba usianego dalekimi gwiazdami. W sercu tego skupiska gwiezdnego ongiś znajdowało się aż za wiele kosmicznego śmiecia, zaspokajającego głód czarnej dziury. Epoki wyczerpały go niemal zupełnie, zmniejszając natężenie jej groźnych odchodów — promieniowania grawitacyjnego. Dziura pochwyciła jednak i gwiazdę, nazywaną przez Tiamatan Letnią, trzymała ją na krótkiej smyczy, wysysając chromosferę. Drobinki kurzu i cząsteczek płonęły, oddając energię potencjalną, w czasie swej drogi ku zagładzie, którą podążał teraz statek…

Elsevier czuła, jak sięga po nią głód Wrót, czuła pierwsze mrowienie mięśni, powolny, wymuszony ruch swego nieważkiego ciała w stronę obrazu na ścianie… czuła to także w głębi umysłu, gdzie rodził się jej tajemny strach przed rozczłonkowaniem. Cofnął ją uspokajająco mocny, przejrzysty kokon, w którym się znajdowała.

Spojrzała między unoszącymi się nogami w stronę środka ciężkości statku, gdzie jak następna poczwarka płynęła Moon. Dziewczyna ciągle się wierciła, przypominając świetlika niecierpliwie czekającego na narodziny. Jej jaskraworóżowy skafander kosmiczny łapał odbicia od zawieszonej obok niej konsoli. Korona ze srebrnych drutów wisiała bezużytecznie nad jej białymi włosami. Ten symbiotyczny hełm astrogatora powinien był nosić Cress. Moon uniosła wzrok i spostrzegła patrzącą na nią Elsevier, a ta zauważyła na jej twarzy walkę uczuć.

— Moon, jesteś gotowa?

— Nie…

Elsevier zesztywniała, bojąc się wybuchu buntu ze strony dziewczyny. Sądziła, iż zdołała przekonać Moon, że ta podróż jest jedynie krótką zwłoką w jej dążeniu do odnalezienia kuzyna. Jeśli jednak teraz nie zgodzi się na rozpoczęcie Przekazu…

— Nie wiem, co robić. Niczego nie rozumiem, nie pojmuję, jak…

Elsevier uśmiechnęła się leciutko, gdy zrozumiała, iż Moon wyraża jedynie wątpliwość, a nie odmowę. Wyczuwała w niej poczucie winy.

— Nie musisz, Moon. Zostaw to mnie. Zaufaj mi, nie jestem jeszcze gotowa do spotkania z Odpłacającym. Po prostu wprowadź wszystkie dane, tak jak ci pokazałam.

Moon bez słowa spojrzała na ekran, jej lęk podsycało rodzące się zrozumienie straszliwej potęgi Wrót. Znajdowali się ponad osią ich obrotów, tkwili już w mackach ich czarnego, grawitacyjnego serca, przyciągającego z siłą tak nieodpartą, że nawet światło nie mogło się jej wyrwać. Dziura, o masie dwudziestu tysięcy słońc, była na tyle wielka, że specjalnie zaprojektowany statek mógł trafić poza jej horyzont zdarzeń, zanim rozerwą go wywołane przez nią siły pływowe. Lecz tylko astrogator wyszkolony w fizyce osobliwości i połączony symbiotycznie z komputerami był w stanie utrzymać odpowiednią równowagę stabilizatorów statku. Tylko astrogator mógł zapewnić wejście we Wrota w chwili, która umieści statek na szlaku prowadzącym do wybranego celu. Tylko astrogator — albo nie uczona dziewczyna z zacofanej planety, której umysł znajdował się już w symbiozie z największym bankiem danych w znanej przestrzeni i czasie.

— Chcesz, bym zaczęła Przekaz? Elsevier…? — Moon znów uniosła swą bladą twarz.

Elsevier wzięła głęboki wdech, odwlekając nieuniknioną chwilę. Teraz jednak wyznaczony czas minął i musiała powiedzieć.

— Tak, Moon. Patrz na ekran i zacznij Przekaz. — Niech bogowie mi wybaczą, a ciebie ochronią, dziecko. Bo nigdy już nie ujrzysz swego domu. Moon zamknęła na chwilę oczy, jakby w modlitwie do swej bogini, a potem skupiła je na błyszczącej spirali. — Wprowadzenie. — Elsevier wcisnęła klawisz zdalnego sterowania na swym pasie, gdy tylko szczupłe ciało dziewczyny zadrżało w transie; dane dotyczące ich wejścia pojawiły się i zniknęły na tle obrazu. Jeśli ma rację — a nie może sobie pozwolić na jej brak — powinno to wystarczyć do rozpoczęcia wprowadzania koniecznych informacji do układu sterowania statkiem. Bez wszczepów astrogatora żaden człowiek nie jest w stanie w pełni wykorzystać obwodów symbiotycznego komputera, lecz Przekaz sybilli dostarczy informacji jemu niedostępnych.

— Zrobione. — Milczenie sterówki przełamał syczący szept Silky'ego, mówiącego łamanym sandhi. — Czy dziewczyna cierpi?

— Skąd mogę wiedzieć? — odparła głosem ostrym pod wpływem własnych wątpliwości. Spojrzała na jego ziemnowodne ciało prześwitujące z własnego kokonu, pełnego oleju chroniącego je przed odwodnieniem. Mówił z dziwnym niepokojem, zrozumiała, że musi współczuć bezradnej, niewinnej dziewczynie, wyrwanej ze znanego jej świata, rzuconej na łaskę zdradzieckich obcych.

— Czy umrze?

— Silky, do cholery! — Elsevier przygryzła wargi i spojrzała na rosnącą złowrogość Wrót. — Wiesz, że nie potrafię na to odpowiedzieć…ale też, że nie zrobiłabym tego, gdybym wierzyła w takie niebezpieczeństwo. Wiesz o tym, Silky… Co nam jednak pozostało poza spróbowaniem? Powiedziałam jej, że to będzie długi trans; zgodziła się.

— Jest za młoda. Nie wie. Skłamałaś jej — powiedział tonem bliskim wymówce; nigdy go takim nie słyszała.

Elsevier zamknęła oczy.

— Wytłumaczę się jej. Dopilnuję, by na Kharemough znalazła wszystko, co jej konieczne do szczęścia. — Znów otworzyła oczy, patrząc na Moon. Opięte różowym skafandrem ciało dziewczyny było teraz bezwładne, opierało się o ściany kokonu. Czy naprawdę minęły cztery dni tau, odkąd dokonali tego nieszczęsnego lądowania na Tiamat, zakończonego ucieczką na statek z niczym, oprócz bliskiego śmierci Cressa i zastępującej go oszołomionej nieznajomej?

A czas płynął. Policja będzie ich szukać w przestrzeni wokół Tiamat, a nie zdołają się wywinąć, gdy znajdzie na ich pokładzie porwaną obywatelkę planety. Dziewczyna chce powrotu do domu… ale nie ma możliwości jej odesłania. Cress potrzebuje szpitala… a jedyny, który może go ocalić, znajduje się za Wrotami, na Kharemough.

Lecz tylko Cress może ich przez nie przeprowadzić.

Potem przypomniała sobie, że Moon jest sybillą, a TJ powiedział jej kiedyś, iż widział sybillę pogrążoną w transie i sterującą polaryzatorem pola, by po wypadku ocalić pięcioro ludzi. Nie znała się ona na skomplikowanych maszynach, nie ma więc znaczenia, że i ta się w nich nie rozeznaje. Jak sama powiedziała, jest tylko naczyniem, do jej obowiązków należało służenie wszystkim, którzy jej potrzebują — a mogła przeprowadzić ich przez Wrota w bezpieczne miejsce.

Gdy jednak próbowała wyjaśnić to Moon, natrafiła na barierę równie nieprzekraczalną jak same Wrota. Dziewczyna siedziała mocno przywiązana pasami do fotela promu, odmawiając przejścia na pokład większego statku.

— Odwieź mnie. Muszę się dostać do Krwawnika! — Jej twarz przypominała zaciśniętą pięść i na każdy argument odpowiadała tymi samymi dwoma zdaniami, nieruchoma i nieporuszona.

— Ależ Moon, pozaziemcy nigdy nie pozwolą ci na powrót, jeśli znajdą cię z nami. Wasza planeta jest zamknięta. Ześlą nas wszystkich do żużlowych obozów na Wielkiej Sinej, a uwierz mi, kochana, to gorsze od śmierci.

— To nieważne, skoro nie mogę wrócić. Bez niego nic się nie liczy.

Och dziecko, jaka jesteś szczęśliwa, wierząc, że to równie proste… i jaka naiwna. Mimo to wiedziała, iż mówi prawdę; po śmierci TJ sama żyła jedynie połowicznie…

— Wiem, naprawdę. Tak ci się teraz wydaje. Skoro jednak nie chcesz dbać o siebie, pomyśl o Cressie. — Przesunęła ręką po chłodnej, przezroczystej skorupie, w której ledwo tliło się jego życie. — On umrze, Moon. Umrze, jeśli nie dotrzemy na Kharemough. Jesteś sybillą, to twój obowiązek.

— Nie mogę spełnić twej prośby! — Moon pokręciła głową, wprawiając w ruch warkocze. — Nie mogę, nie wiem, jak to zrobić. Nie mogę kierować statkiem gwiezdnym… — Uniosła głos. — I nie mogę opuścić Sparksa!

— Tylko na kilka tygodni! — Wybuchnęła rozdrażniona Elsevier. Nim zdołała odwołać te słowa, zobaczyła wznoszącą się głowę dziewczyny, patrzącej na nią badawczo.

— Na jak długo?

— Około miesiąca, w jedną stronę. — Czasu statkowego. Na Tiamat będzie to ponad dwa lata. Elsevier jednak tego nie powiedziała, pomysł zakiełkował z potrzeby. — Tylko miesiąc, Moon. Tyle czasu by minęło, gdybyś popłynęła z zatoki Shotover do Krwawnika na statku kupieckim. Pomóż nam przedostać się przez Wrota, pomóż Cressowi… a jeśli nadal będziesz chciała wracać, przywiozę cię tu. Obiecuję.

— Ale jak mogę to zrobić? Nie umiem latać statkiem gwiezdnym.

— Umiesz wszystko, możesz być wszystkim, odpowiedzieć na każde pytanie z wyjątkiem jednego. Jesteś sybillą, pora, byś się dowiedziała, co to oznacza. Zaufaj mi.

Zamilkła, sięgając do pasów przytrzymujących Moon na miejscu.

W statku rozległ się głośny stuk, przywracając Elsevier do teraźniejszości.

— Silky! Co to było? Coś lata swobodnie… — Unieruchamiały ją ochronne przeciwdziałania kokonu. Nie mogła uwolnić palca ani choćby odrobinę unieść głowy, pozostawało jej tylko patrzeć prosto przed siebie na pełzającego po ekranie raka.

— Zegarek.

Lekko westchnęła ze złości i ulgi, patrząc, jak uderzył w podwójną gwiazdę na dolnej połowie ekranu.

— Mam go! — Obrazy gwiazd płynęły ku środkowi ekranu, tworząc koronę wokół czarnej dziury, symbol jej władzy nad samym światłem… Beztroska! Coś większego od zegarka pozostawione luzem mogłoby w dążeniu do samozagłady wybić dziurę w kadłubie statku. — Zbyt wiele podróży odbyłam, Silky. TJ był moją siłą… a odszedł. — Poczuła lekkie drżenie włókien statku, gdy znowu podniosła wzrok, nie zobaczyła przed sobą pola gwiazd, lecz jedynie błonę czerwieniejących ogni piekielnych, oświetlających ich drogę do zagłady. — Steruje stabilizatorami pola, Silky, bo inaczej już wywijalibyśmy koziołki. Wiedziałam, że zdoła nas utrzymać!

A jeśli to zniszczy jej umysł? Jeśli coś stanie się dziewczynie, nigdy sobie nie wybaczy. Nigdy. Wystarczyło spędzić z nią kilka dni, by samą swą obecnością potwierdziła rzeczy, w które TJ zawsze wierzył. Giętka i niezależna, zaczęła dochodzić do siebie po wstrząsie gwałtownych przenosin, zaczęła sięgać po możliwości, które ofiarowywali jej w zamian. W prostym, cieszącym oko stroju sportowym zamiast szorstkich, ręcznie robionych ubrań, nikt obcy nie odróżniłby jej od obywatelki Hegemonii drugiej klasy, nie zasługującej na pełny dostęp do wiedzy. A w cywilizacji znacznie bardziej ceniącej naukę niż jej własna, sybilla jak ona zostanie doceniona i uznana za wartościową.

TJ marzył, by wszystkie inteligentne istoty uzyskały kiedyś równe szansę wyzyskania swych potencjalnych możliwości. To dlatego zaczął przemycać towary na Tiamat, wbrew jej daremnym sprzeciwom został zwykłym szmuglerem.

— Są przemytnicy i przemytnicy, serdeńko — odpowiadał z uśmiechem i wiedziała wtedy, że żaden protest nie zdoła zagłuszyć kierującego nim głosu wewnętrznego… nawet jej.

Hegemonia poprzez ograniczenia i zakazy uniemożliwiała powstanie na Tiamat techniki (nadal pamiętała jego wykłady wygłaszane w ich zatłoczonym mieszkaniu); utrzymywała jej mieszkańców na poziomie rozpieszczanych dzieci, otrzymujących dobrane starannie zabawki, które ich rodzice-panowie mogli potem bez trudu odebrać. A to wszystko ze względu na cenne świństwo, wodę życia, kuszącą najbardziej uprzywilejowanych i potężnych obywateli Hegemonii nadzieją na wieczną młodość.

Gdyby Tiamat rozwinął własną ogólnoplanetarną kulturę opartą na technice, gdyby pozwolono mu dojrzewać w czasie stulecia odcięcia planety od Hegemonii, to kto wie, co mogłoby z tego powstać? Świat zdolny przeciwstawić się Hegemonii, który by już nie błagał o jej techniczne zabawki, bo sam potrafiłby je wytwarzać; świat, który wolałby zachować nieśmiertelność dla siebie, który miałby dość jego wykorzystywania? Albo świat, który uznałby, że zabijanie merów jest czymś niemoralnym czy jeszcze gorzej, świat, który tak jak Caedw zamieniłby się w radioaktywny popiół. Tiamat miał coś, czego pozbawione były inne planety, lecz było to dla niego bardziej przekleństwem niż błogosławieństwem.

Tej sytuacji TJ nie mógł znieść. Wiedząc, że nie zdoła go powstrzymać, jak zawsze mu uległa, nigdy nie była w stanie odmówić mu w czymkolwiek. I jak zawsze, do końca przejęła jego pasję… a gdy zmarł, podjęła z Silkym jego krucjatę, jedyną rzecz, jaką uznała za celową po jego odejściu.

A teraz przypadek zetknął ją z Moon, jakby dowodząc, że warto było to robić, ukazując w niej dziecko, jakiego nigdy nie miała z TJ. Byłby z niej dumny. Czuwanie nad nowym życiem Moon nie jest brzemieniem; będzie przywilejem…

Elsevier poczuła zawroty głowy, gdy nieodparta siła pływowa objęła jej nieruchome ciało. Nawet ochronne pola statku nie były w stanie osłonić ich całkowicie. Jeszcze raz spojrzała na jarzące się serce czerni. Och, nieba, nie jestem gotowa; to zdarzyło się zbyt nagle i trwa zbyt długo. Przynajmniej Moon wyzwoli się z żaru i bólu, jej umysł przestanie sięgać do połowy galaktyki… Nie zrobiłabym tego, gdyby nie Cress… Nie stałoby się to, gdyby nie Cress… Och, bogowie, oby wszystko było z nim dobrze. Nadal leżał w pryzmacie ratunkowym; nie odważyli się przenieść go w bezpieczniejsze miejsce. Cały jednak statek i wszystkie jego urządzenia zostały tak zaprojektowane, by przetrwać przejście; na pewno i on wytrzyma — jeśli tylko przeżyją…

Poczuła rozchodzące się i schodzące kości, poczuła mniej bolesną, lecz nasilającą się niewygodę, gdy zaczęła rosnąć temperatura wewnątrz statku. Wyobraziła sobie kadłub zewnętrzny rozpalony teraz od naprężeń, pędzący ku horyzontowi czarnej dziury, tworzący cząstkę płomiennego wołania o ratunek, wysyłanego bez przerwy przez potępionych, zgromadzonych na ostateczne rozliczenie. Statek był zbudowany z najmocniejszych, najbardziej wytrzymałych materiałów znanych ludzkości i wyposażony w przeciwpola chroniące go podczas upadku w wir. Był możliwie jak najmniejszy, w kształcie monety; stabilizatory utrzymywały go zawsze zwróconego płaską powierzchnią zgodnie z grawitacyjnymi gradientami. Ściany studni grawitacyjnej czarnej dziury były takie strome, że naprężenia pływowe rozdarłyby statek na strzępy, gdyby choć na chwilę został wytrącony ze stałego położenia i zaczął się przewracać. Śmierć objęłaby ich w jednej płomiennej chwili, a jęki męczarni wiecznie odbijałyby się echem od ścian studni. Przejście przez Czarne Wrota wyczerpywało wytrzymałość ludzi i sprzętów, jak też granice kharemoughskiej techniki. Tylko symbioza komputera i mózgu astrogatora zdolna była utrzymać statek razem i prowadzić go do wybranego dokładnie punktu w środku horyzontu.

A jeśli Moon utrzyma statek, lecz nie trafi w maleńki otwór w hiperprzestrzeni, który wyplunie ich o dwa lata świetlne od Kharemough? Planeta ta ponad tysiąc lat temu odkryła na nowo zasady podróży przez Czarne Wrota, czerpiąc z przekazanej przez sybille wiedzy Starego Imperium. Znało ono napęd ponadświetlny, dzięki któremu rozciągnęło swą władzę na obszar ciągle nieosiągalny dla Hegemonii, lecz mimo to korzystało z Czarnych Wrót. Kosmiczne skróty umożliwiły Hegemonii objęcie kontroli nad małą częścią planet Imperium i wykorzystywała ona resztki jego wiedzy, by móc przez nie bezpiecznie przelatywać. Ciągle jednak nie rozumiała do końca sił, którymi kierowała… Jeśli statek nie przekroczy horyzontu we właściwym miejscu, może się wynurzyć w całkowicie nieznanym obszarze kosmosu, bez żadnych planet w pobliżu i bez znajomości koordynat, które umożliwiłyby mu powrót… albo też nigdy się nie pojawić w znanym wszechświecie. Zdarzało się to już, oni również mogą zginąć.

Elsevier poczuła, jak rosną jej oczy pod zamkniętymi powiekami, nie mogła dłużej obserwować skrzących się ogni na powierzchni połykającej wszechświat czarnej dziury. Usłyszała jęk statku i jej własny, gdy poczuła, że puszczają jej szwy. Falująca jasna czerń odbijała się w niej echem, a świadomość zanikała; pozwoliła, by wszystkie jej wątpliwości i obawy uleciały niby snop iskier, aż wreszcie z chęcią zapadła w zapomnienie.

Czarne Wrota się otworzyły.