128906.fb2 Tiamat - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 22

Tiamat - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 22

21

— Obywatelu, co robicie w moim biurze? — Jerusha spojrzała znad stosów urzędowych odmów, piętrzących się przy końcówce komputera, zawalających kąty jej biurka i pokoju.

— Powiedziano mi, bym tu przyszedł. W sprawie zezwolenia. — Sklepikarz skręcał swą chustę, rozdarty między niepewnością a zaczepnością. — Podobno pani ma mi powiedzieć, dlaczego nie słyszałem…

— Tak, wiem. Mógłby się tym zająć każdy sierżant, każdy policjant z połową mózgu! — Bogowie, gdybym mogła choć przez jeden dzień obejść się bez podnoszenia głosu… choć godzinę. Przesunęła dłonią po mocno skręconych rudoczarnych kędziorach. — Kto u diabła was tu przysłał?

— Inspektor Man…

— …tagnes — uzupełniła. — No, wysłał was w złe miejsce. Wracajcie do pierwszego biurka i powiedzcie oficerowi dyżurnemu, by wskazał wam właściwe.

— Ale on powiedział…

— Tym razem nie bierzcie “nie” za odpowiedź! — Wskazała mu drzwi, patrząc już na nie doczytany raport, ciągle czekający na ekranie, by się z nim zapoznała, sięgnęła do przycisku łączności wewnętrznej. — Sierżancie, ruszcie głową i sprawdzajcie tych idiotów! Po co tu, do diabła, jesteście?

— Całe piekło ucieka z tej cholernej… — dokończenie wyzwiska zagłuszyły drzwi zamykające się za sklepikarzem.

— Przepraszam, pani komendant — powiedział ponuro zrugany sierżant. — Czy mam przysłać następnego?

— Tak. — Nie, nie, żadnego więcej. — I dajcie mi Mantag… nie, odwołuję to. — Puściła przycisk głośnika. Mogłaby wywalić Mantagnesa za jego złośliwość… ale gdyby mogła go oskarżyć o otwarty bunt, a nie otwartą niechęć. Komendantem jest już kilka lat, lecz jej pozycja w policji zmieniła się ze złej na gorszą. On wie o tym. Wie, ten drań… Patrzyła tępo na wydruk raportu. Kilka miesięcy temu główny komputer padł, majestatycznie wtrącając w chaos cały ich system danych. Ciągle jeszcze pracuje z połową zwykłej skuteczności, nawet specjaliści z Kharemough nie zdołali wszystkiego naprawić, ponieważ zabrakło im ważnych części… Od miesięcy stara się uporządkować dane, stara się od godziny uporać z tym jednym raportem, lecz nic się jej nie udaje. Wcisnęła ZGODA i odesłała go bez czytania. Nic nie wychodzi. Cofa się, jest zagrzebywana żywcem. — Grzebała w szufladzie wśród zgniecionych, pustych opakowań, szukając w nich strączka iestów. Do licha, poszły niemal wszystkie — jak zdołam wytrzymać?

Drzwi się otwarły, nim odpowiedziała sobie na to pytanie, wszedł kapitan — och, bogowie, jak on się nazywa? — i zasalutował.

— Melduje się kapitan Kerla Tinde, pani komendant — jakby sądził, że go nie pamięta. Przywykła już do zimnego, wyniosłego tonu. W policji nie znoszono jej energii, z małymi tylko wyjątkami, bliska już była odwzajemnienia tych uczuć. Dyscyplina poszła w diabły, nie mogła jednak wszystkich zdegradować, a spróbowała już wszystkiego innego. Nie słuchają jej, bo jest kobietą, tak (niech będzie przeklęty dzień, w którym postanowiła być kimś innym)… lecz także dlatego że zajęła miejsce słusznie należące się Mantagnesowi. I przez to, że był to pomysł Królowej. Uważali ją za marionetkę władczyni, a jak mogła udowodnić, że tak nie jest, skoro sznurki Arienrhod oplatały ją jak pajęczyna, trzymały zawieszoną między niebem i piekłem, wysysały jej wolę ciągnięcia dalej?

— Co jest, KerlaTinde? — spytała, niezdolna do pozbycia się ostrości głosu.

— Pozostali oficerowie poprosili mnie, bym przemówił w ich imieniu, proszę pani. — Zabrzmiało to wyjątkowo niestosownie. — Chcemy, aby skończyło się zmuszanie oficerów do patrolowania miasta. Uważamy, że to obowiązek zwykłych policjantów; oficerowie niszczą swój autorytet, gdy są zmuszani do prześladowania obywateli na ulicy.

— Wolelibyście raczej, by obywatele prześladowali się nawzajem? — Zbyt łatwo się skrzywiła, wychylając się naprzód. — Jakie ważniejsze obowiązki chcielibyście pełnić w zamian?

— Te, do których jesteśmy przeznaczeni! I bez patrolowania mamy za mało czasu na pracę papierkową. — Jego szeroka twarz odbiła jej skrzywienie, grymas za grymas. Spojrzał znacząco na stosy pudełek z taśmami zawalające biurko.

— Wiem, KerlaTinde — odpowiedziała, też na nie patrząc. — Wycinam ile tylko mogę czerwonych taśm. — Powinieneś zobaczyć siniaki, jakie zarobiłam za to od Hovanesse. — Wiem, że padnięcie komputera pogorszyło wszystko dziesięć razy, lecz, do licha, ciągle głównym naszym zadaniem jest chronienie obywateli Hegi i to musi być wykonywane.

— To choć raz dajcie nam coś wartego trudu! — KerlaTinde machnął ręką na nie istniejący widok za oknem. — Lepszego od wyciągania pijaków z rynsztoka. Pozwólcie nam szukać wielkich przestępców, składać oskarżenia, które będą coś znaczyć.

— Nigdy takich nie uzyskacie. To tylko strata czasu. — Bogowie, naprawdę to mówię? To rzeczywiście ja, ta sama, która stała tam gdzie on i mówiła to, co on powiedział? Pod biurkiem zgniotła w bolesną kulkę pustą paczkę iestów. Ale to prawda, co mu właśnie oznajmiła…

Gdy tylko została komendantem, spróbowała zgnieść wielkie ryby, o których wiedziała, że kierują tu, w Krwawniku, siatkami międzyplanetarnych przestępców. Wszyscy przeciekli jej między palcami jak woda. Wszelka nielegalna działalność, o którą mogliby być oskarżeni na Tiamat, okazała się być prowadzona przez miejscowych obywateli. A Zimacy podlegali prawu Królowej; nie mogła ich tknąć bez jej zezwolenia.

— Komendant LiouxSked tak nie uważał.

Akurat. Nie było jednak sensu tego mówić. Czy LiouxSked znajdował się w takim samym rozwścieczającym impasie? A może Arienrhod przekształciła dla niej społeczeństwo Krwawnika? Nie mogła wytłumaczyć tego ani KerlaTinde, ani nikomu innemu; wiedzieli już, że jest w kieszeni Królowej i żadne jej słowa nie potrafiłyby tego zmienić.

— KerlaTinde, patrolujecie ulice z ważnych powodów, wiecie, że nasilają się napady — za tym także dostrzegała rękę Arienrhod; czytała w oczach oficera, że i o to ją obwinia w miarę zbliżania się do odlotu. Nie dostaniemy już żadnych uzupełnień. Dlatego będziecie patrolować Ulicę, póki nie każę wam przestać; póki ostatni statek nie oderwie się od tej planety.

— Główny inspektor Mantagnes nie…

— Mantagnes nie jest komendantem, do cholery! Ja nim jestem! — Głos jej się załamał. — Ja wydaję rozkazy. Teraz, kapitanie, wyjdźcie z mego biura, nim zrobię was porucznikiem.

KerlaTinde cofnął się, jego oliwkowa skóra pociemniała od urazy. Drzwi odcięły ją od jeszcze jednej nie rozstrzygniętej konfrontacji, kolejnego głupiego błędu.

Nic dziwnego, że mnie nie cierpią. Nienawidziła siebie, patrząc na nieprzejrzyste, spolaryzowane okna, jej jedyną osłonę przed wrogością promieniującą z komendy. Szyby odbijały niewyraźnie jej postać, przypominały widmo przekazu holograficznego, skażone odzwierciedlenie fałszywej rzeczywistości. Nie było już Jerushy, kobiety, mocnego ludzkiego ciała; widziała jedynie wiedźmę o zszarpanych nerwach, ostrym jak nóż języku i paranoicznych złudzeniach. Kogo, u diabła, oszukiwała? To jej wina, nie nadaje się do tej pracy, zawodzi… jest roztrzęsiona, słaba, ulegająca emocjom, kobieca. Odchyliła się w fotelu, spojrzała na swe ciało, dostrzegając prawdę, której nie mógł skryć nawet gruby mundur. A nigdy nie miała dość odwagi, by przyznać, że winna jest ona, a nie jakiś szatański spisek Królowej. Nic dziwnego, że jest pośmiewiskiem.

A jednak — widziała twarz Królowej u tej Letniaczki. Widziała wściekłość Królowej na wiadomość o utracie dziewczyny. Widziała LiouxSkeda walającego się we własnych odchodach — bez żadnego zrozumiałego powodu poza zemstą Arienrhod. Nie przegapiła prawdy! To Królowa systematycznie ją od niej odciąga.

Nic jednak nie mogła zrobić, nic. Próbowała wszystkiego, lecz nie było żadnego wyjścia — nabierała tylko przekonania, że bezpowrotnie traci swą karierę, przyszłość, wiarę we własne możliwości. Jej kariera legła w gruzach, raport o jej dowództwie okaże się jedną długą listą porażek i skarg. Koniec ich pobytu na Tiamat oznaczać będzie kres wszystkiego, do czego dążyła, czego pragnęła. Arienrhod niszczyła ją także, nie tak szybko jak LiouxSkeda, lecz dzięki temu mogła patrzeć na każdy szczegół jej pełnej cierpień drogi do zagłady.

Na dobitek Arienrhod musiała rozumieć, że nie zrezygnuje, że dalej będzie przeczyć swemu przeznaczeniu — jak robiła to zawsze, przez całe życie. Bo rezygnując teraz i opuszczając Tiamat, składając dymisję, przyznałaby, że wszystko to było na próżno. Gdy skończą z tym światem, i tak okaże się, że wszystko zostało zmarnowane, lecz do tej pory nawet piekielne zagadki jej marzenia są lepsze od życia bez żadnych marzeń.

Nie może uderzyć w Królową, nie może się jej odwzajemnić choćby najmniejszą przykrością. Przypadkowo zepsuła jeden plan Arienrhod, mający na celu zachowanie władzy przez Zimaków. Nie dało to jej jednak choćby chwili satysfakcji, bogowie świadkami, a potem nie natrafiła na najmniejszy nawet ślad nowych sieci snutych przez Królową Nocy. Nie wątpiła, że będzie nowy plan… lecz wiedziała także, że tym razem Hegemonia, w jej osobie, nie zdoła zapobiec jego wprowadzeniu w życie. A ta porażka stanie się ukoronowaniem jej własnej zagłady.

Miała jeszcze czas. Walka nie jest jeszcze rozstrzygnięta, musi się rozejrzeć…

— Słyszysz, suko? Dorwę cię jeszcze, klnę się na Bękarta! Nie załamię się, nie zdołasz mnie zniszczyć, nim…

Drzwi znowu się otworzyły, przerywając jej słowa, wszedł policjant i jednym szybkim spojrzeniem sprawdził, że jest sama. Postawił na biurku jeszcze jeden pojemnik z zapieczętowanymi danymi i zerknął ukradkowo.

— No, na co się gapicie?

Zasalutował i wyszedł.

Znowu dałam powód policji do plotek. Jej zdecydowanie uległo zachwianiu. Skąd możesz wiedzieć, czy już nie straciłaś rozumu… ? Sięgnęła po nowy pojemnik, lecz chwyciła jeden arkusz wydruku leżący pod nim. Wyrwała go i przeczytała jedną linijkę: LISTA SKARG. Zgniotła kartkę w dłoniach. Kto położył to tutaj? Kto?

Zabrzęczał głośnik komunikacji wewnętrznej; nie ufając swemu głosowi, włączyła go w milczeniu.

— Wiadomość radiowa z zewnątrz, pani komendant. Nadawca nazywa się Kenneth czy jakoś tak. Czy mam przełączyć?

Ngenet? Bogowie, nie może teraz z nim rozmawiać, nie w takim stanie. Czemu, u diabła, wybiera najmniej stosowne chwile, czemu znów się jej naprzykrza?

— Chce się też z panią zobaczyć inspektor Mantagnes.

— Przełączcie na mnie rozmowę. — Co powiedziałam? Co? — Przekażcie Mantagnesowi, by… — Zacisnęła zęby. — By zaczekał.

Usłyszała z głośnika trzaski zakłóceń, potem znajome zniekształcenie znajomego głosu.

— Halo? Halo, Jerusha…

— Tak, Miroe! — Z nagłym przypływem przyjemności uznała, że to miło słyszeć kogoś rozmawiającego z nią chętnie, z własnej woli… uświadomiła sobie nagle, jak wiele daje jej jego przyjaźń. — Bogowie, dobrze, że znowu cię słyszę. — Uśmiechała się, wreszcie uśmiechała.

— Nie słyszę cię… paskudny odbiór! Kiedy… znowu przylecisz na plantację… na jakiś dzień…? Minęło tyle czasu, odkąd mnie odwiedziłaś!

— Nie mogę, Miroe. — Kiedy to było? Minęły miesiące, odkąd przyjęła jego zaproszenie, rozmawiała z nim — miesiące, odkąd poświęciła dzień czy godzinę dla siebie, na coś, co wywołało u niej uśmiech. Nie może, nie może sobie na to pozwolić.

— Co?

— Powiedziałam, że… że… — Zobaczyła swoje odbicie na ścianie, twarz klawisza, twarz więźnia w celi. Dotknął ją ciemny palec lęku. — Tak! Tak, przylecę. Przylecę wieczorem.