128906.fb2 Tiamat - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

Tiamat - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

23

Czas się cofa. Tak jak poprzednio Moon wisiała zawieszona w otoczonym przyrządami kokonie w sercu statku. Wszystko takie samo jak kiedyś… nawet wstrząsający widok Czarnych Wrót na ekranie przed nimi. Jakby nigdy ich nie pokonywała, jakby nigdy nie postawiła nogi na innej planecie, nigdy nie została wtajemniczona u źródła wiedzy pod kierunkiem obcego, sybilli, która nie miała prawa istnieć w jej wszechświecie. Jakby przez jedną, fatalną chwilę nie utraciła pięciu lat życia.

— Moon, moja droga. — Z góry dobiegł ją niepewny głos Elsevier; przynaglał ją łagodnie ze spokojnym natężeniem. Niewidzialna pajęczyna kokonu już ją zamknęła, tak iż nie mogła spojrzeć w jej twarz. Było jej coraz trudniej oddychać, a może to ściskało ją własne napięcie. Zamknęła oczy, poczuła drżenie przechodzące przez statek; grożące mu nieuniknionym zniszczeniem, chyba że ona… Znów otworzyła oczy, by spojrzeć w straszliwą twarz sądu.

Ale Czarne Wrota nie są obliczem Śmierci — to jedynie zjawisko astronomiczne, dziura w kosmosie wybita na początku czasu, zapadająca się stale w siebie. Osobliwość jego jądra leżała w jakiejś innej rzeczywistości, w nie kończącym się dniu, zdającym się jej niebem dla umierających słońc tej nocy. Wokół tego jądra tkanka przestrzeni skręcała się w gigantycznym wirze studni grawitacyjnej czarnej dziury. Pomiędzy zewnętrzną rzeczywistością znanego jej wszechświata a wewnętrzną osobliwości leżała strefa, w której osiągalna jest nieskończoność, w której przestrzeń i czas zmieniały biegunowość, gdzie można było przemieszczać się między nimi bez ograniczeń prawami zwykłej czasoprzestrzeni. Tę dziwną otchłań przebijały kanaliki, pierwotne rany powstałe przy wybuchu rodzącym wszechświat i spowodowane niezliczonymi oddzielnymi trupami umierających gwiazd. Przy odpowiedniej wiedzy i właściwych przyrządach statek gwiezdny mógł przeskoczyć jak myśl z jednego kąta znanego kosmosu w drugi.

Nawet statki gwiezdne Starego Imperium, podróżujące szybciej od światła, korzystały z tych Wrót, ponieważ nie mogły pokonywać natychmiastowo odległości międzygwiezdnych. A teraz, gdy najbliższe znane źródło rzadkiego pierwiastka koniecznego przy napędzie gwiezdnym znajdowało się w układzie planetarnym oddalonym od Kharemough o tysiąc lat świetlnych, jego statki nie mogły dotrzeć tam bezpośrednio nawet w ciągu tygodni czy miesięcy. Zrobiłyby to powtórnie tylko wtedy, gdyby zostały wysłane do tamtego układu po to, by odzyskać napęd gwiezdny, a z nim przynieść Nowe Tysiąclecie.

Mimo iż ekran ukazywał jedynie drobny ułamek całkowitego promieniowania czarnej dziury, nie mogła dostrzec, co leży w jej skrytym jądrze. Światło, które wpadło w dziurę, nigdy się z niej nie wydostanie. Widziany przez nią oślepiający blask był obrazem zamrożonym na granicy widzialności tego wszechświata. Wszystkie drogi wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek prowadziły do Wrót — statków, pyłu, żywych istot — zabarwiały się tam na czerwono na horyzoncie czasu; krzyk rozpaczy odbijał się echem w całym zakresie fal elektromagnetycznych, rozbrzmiewał ciągle przez całą wieczność.

Jak modlitwę powtarzała litanię wszystkiego, czego się dowiedziała: wierzy, iż sybille są powszechną prawdą; wierzy w umiejętności i mądrość Starego Imperium; wierzy, iż Miejsce Pustki nie jest krainą Śmierci, że nie jest straszniejsze niż martwe komórki mózgu komputera.

Ma to zrobić; nie zawiedzie. Można przekroczyć każde wrota, nie ma otchłani przestrzeni czy czasu, której nie da się pokonać, żadnej przepaści niezrozumienia czy wiary, nie ma, dopóki tylko trwa przy swym celu. Skupiła wzrok na obrazie na ekranie, wchłaniała go świadomie. Wypowiedziała znajome/obce słowo, które wreszcie pojawiło się na jej wargach. Wejście… l runęła w mrok.

* * *

Koniec analizy. Z dala dobiegł ją krzyk sybilli, oznaczający koniec Przekazu, wznosił się na złotych skrzydłach w spiralnym tunelu, którego drugim końcem była całkowita ciemność. Dosłyszała inny głos, nie mogła wychwycić jego znaczenia — wysoką, piskliwą, bezrozumną pieśń. Uniosła dłonie do ust, przycisnęła — dopiero teraz poznała, że może nimi poruszać — uszczypnęła się, zdumiona odczuciem i milczeniem. Uświadomiwszy sobie doznanie, poczuła jego dziką siłę, rozpalone do czerwoności włókienka mięśni i ścięgien poddanych torturze ich przejścia… ich przejścia. Przekaz się skończył.

Otworzyła oczy, głodna, żądna, wyczekująca światła. I światło odpłaciło się jej kaskadą blasku, zalało jej źrenice, aż krzyknęła z radości/bólu. Zerkając przez palce, mokre od wyciśniętych łez, dostrzegła twarz Silky'ego tkwiącą przed nią jak krzywe zwierciadło, jego mleczne, przejrzyste oczy wpatrywały się w nią z nieodgadnionym zainteresowaniem.

— Silky. — Nie oddzielał ich żaden kokon. — Wydawałeś mi się Śmiercią… — Dotknęła swego ciała, napawając się odczuciem własnej materialności. W bezźródłych komnatach Miejsca Pustki tak jak poprzednio miała halucynacje, pożerały ją jej najbardziej prymitywne lęki. Odarta jest ze wszystkich zmysłów; ma ciało z próżni: skórę, kości, mięśnie… duszę. A Śmierć znów przyszła do niej we śnie o głębszym mroku i zapytała: Kto posiada twe ciało i krew? A ona szepnęła — Ty. — Kto jest silniejszy nad życie, nad wolę, nad nadzieję i miłość? — Ty.

A kto jest silniejszy ode mnie?

Drżącym głosem:

— Ja.

I Śmierć się usunęła, pozwoliła jej przejść…

Z powrotem przez tunele poza czasem, w światło dnia.

— Jestem! — zaśmiała się radośnie. — Spójrzcie na mnie! Jestem… Jestem, jestem! — Macki Silky'ego złapały za tkwiącą między nimi tablicę sterującą, gdy zniszczyła niepewną równowagę. — Jestem sybillą.

— Tak, moja droga… — dobiegł ją głos Elsevier; spojrzała w górę. Elsevier unosiła się w powietrzu, wyzwolona z kokonu, lecz nie poruszała się swobodnie. — Znalazłaś drogę powrotną, tak bardzo się cieszę.

Moon przestała się uśmiechać, w głosie Elsevier dosłyszała słabość.

— Elsie? — Moon i Silky wzbili się jak niezdarni pływacy, odpychając się od tablicy stabilizującej; przytrzymali się przyrządów zawieszonych nad głową Elsevier. — Elsie, dobrze się czujesz? — Wyciągnęła wolną rękę.

— Tak, tak… doskonale. Oczywiście. — Elsevier miała zamknięte oczy, lecz spod każdej powieki wypływała srebrzysta strużka płynu. Niemal szorstko odepchnęła dłoń Moon; dziewczyna nie potrafiła stwierdzić, czy płacze z bólu, dumy, obu odczuć czy żadnego z nich.

— Dzięki swej odwadze zaczęłaś poprawiać rzeczy. Teraz musisz znaleźć odwagę, by dojrzeć, że kończymy to, co zaczęliśmy. — Otworzyła oczy i wytarła twarz, jakby budziła się z własnych mrocznych snów.

Moon spojrzała na morze powietrza na ekranie, przed nimi nie było żadnych Wrót, jedynie rudawe płomyczki świec tysięcy tysięcy gwiazd, wśród nich były i Bliźnięta… niebo domu, Tiamat.

— Najgorsze mamy już za sobą, Elsie. Cała reszta będzie prosta.

Ale Elsevier nic nie odpowiedziała, Silky patrzył w milczeniu tylko na nią.