128906.fb2
Arienrhod zasiadała na tronie w sali audiencji, w której za niecałe dwa tygodnie przyjmie ostatnią wizytę Premiera całej Hegemonii. Zastanawiała się leniwie, czy będzie jej żałował. Dziś jednak stała przed nią komendant policji i domyślenie się powodów jej odwiedzin nie wymagało dużej wyobraźni. Dowodem wielkości sukcesu Starbucka było już to, że PalaThion przybyła osobiście.
Jerusha zostawiła swą eskortę wśród plotkujących szlachciców w drugim końcu sali, przypuszczalnie dlatego, by nie musiała ona klękać. Odkąd została komendantem, sama tego nie robiła — było to jej jedyne, drobne zwycięstwo. Arienrhod uśmiechnęła się do siebie, gdy PalaThion zdjęła hełm i złożyła urzędowy ukłon.
— Wasza Wysokość.
— Komendant PalaThion. Wyglądacie okropnie, komendancie — musicie za dużo pracować. Wiecie przecież, że odlot waszych ludzi z Tiamat nie jest końcem świata. Powinniście pomyśleć o sobie, bo przedwcześnie się postarzejecie.
Jerusha spojrzała na władczynię ze słabo skrywaną nienawiścią i trudno wykrywalną rozpaczą.
— Wasza Wysokość, są gorsze rzeczy ód starości.
— Nie potrafię ich sobie wyobrazić. — Odchyliła się. — Czemu zawdzięczam waszą wizytę, komendancie?
— Dwóm rzeczom, które uważam za gorsze od starości, Wasza Wysokość — morderstwu i nielegalnej rzezi merów. — Mówiła tak, jakby naprawdę wierzyła, że obie te zbrodnie są sobie równe. — Przybyłam z nakazem aresztowania Starbucka, pod zarzutem morderstwa i zabijania merów na ziemi należącej do pozaziemca nazwiskiem Ngenet. Jak wiecie, zabronił on Łowów na swojej plantacji. — Strzeliła oskarżycielsko oczyma.
Arienrhod uniosła brwi, niezbyt udatnie udając zdziwienie.
— Morderstwo? To musi być pomyłka, nieporozumienie.
— Sama widziałam jedne zwłoki. I ciała merów. — PalaThion zmrużyła oczy na to wspomnienie, ściągnęła usta. — To nie była pomyłka, nie ma mowy o nieporozumieniu. Chcę Starbucka i to teraz… Wasza Wysokość.
— Oczywiście, komendancie. Sama wypytam go o te oskarżenia. — Przez krótki czas po przelotnym pojawieniu się Moon nie dowiedziała się o tym niczego więcej. Teraz jednak… — Sparks! — Poprzez biel sali spojrzała na niego, stojącego pomiędzy szlachtą, która pokazywała się w przygotowywanych na Święto strojach. Z zaradnością bogatych zdołali już sobie zapewnić najpiękniejsze i najwymyślniejsze okazy sztuki maskarek oraz dobrane do nich kostiumy. Stali razem, niby stado wspaniale obrzydliwych bestii, ich totemowe oblicza patrzyły na nią beznamiętnie, niby stwory z fantazji wywołanych narkotykami.
Sparks podszedł szybko na jej wezwanie. Patrzyła, jak idzie, widziała, jak niebieski kaftan bez rękawów i obcisłe spodnie podkreślają gibkość jego ruchów. Twarz miał jednak zupełnie inną; znużona i pogrążona w rozpaczy czyniła go równie odmienionym, jakby nałożył świąteczną maskę. Klęknął przed nią z milczącym posłuszeństwem, ignorując całkowicie PalaThion. Nie była pewna, czy jego nieuprzejmość jest wyrachowana, czy wynika z winy, bo wiedziała, że czuje wyrzuty sumienia wobec tej kobiety, choć sam nie rozumie ich przyczyn.
— Słucham, Wasza Wysokość. — Spojrzał na Królową.
Nakazała mu gestem wstać.
— Sparks, gdzie jest Starbuck?
Spojrzał na nią z oszołomieniem, szybko się opanował.
— Hmm, nie wiem, Wasza Wysokość. Opuścił pałac. Nie powiedział mi, kiedy wróci. — Obdarzył ją sardonicznym uśmieszkiem i zdumionym spojrzeniem. — Nie rozmawia ze mną.
— Komendant PalaThion przybyła tu, by aresztować go za morderstwo.
— Za morderstwo? — Sparks zwrócił się do Jerushy.
PalaThion patrzyła na niego z trucizną w oczach, równie jadowity był wzrok, który uniosła ku Królowej.
— Bardzo dokładnie to wyliczył.
— Dajcie spokój, komendancie — powiedziała Arienrhod z rozdrażnieniem. — Czy uważacie mnie za telepatkę? Nie wybaczam też morderstwa moim poddanym. — Wyraz twarzy PalaThion mówił wyraźnie, że żadna z tych możliwości by jej nie zdziwiła. — Chcę się o tym więcej dowiedzieć. Powiedzieliście, że widzieliście ciała. Czyje?
— Widziałam jedno ciało — jeśli nie liczyć zabitych merów. — Jerusha zawahała się, jakby czuła coś więcej niż tylko nieprzyjemne wspomnienia. Sparks bawił się agatami na końcu pasa, jak biczem uderzał nimi o udo, krzywiąc się przy każdym ciosie. — Było to ciało dillypa.
— Psa! — Z ulgą zmieszała się w tym słowie pogarda.
— Nie, Wasza Wysokość — powiedziała zimno PalaThion. — Dillypa. Wolnego obywatela Hegemonii, gościa obywatela Ngeneta. Został zadźgany. Według zeznań Ngeneta zaginął inny jego gość, przypuszczalnie także nie żyje. Była to obywatelka tego świata, Letniaczka nazwiskiem Moon Dawntreader. Ciała merów zostały poćwiartowane. — Powiedziała to z najwyższym wstrętem.
— Poćwiartowane? — zapytał trochę zbyt głośno Sparks.
Arienrhod poczuła na sobie palące spojrzenie PalaThion w chwili, gdy wymawiała imię Moon. Podejrzewa. Była jednak na to przygotowana i nie zmieniła miny grzecznego obrzydzenia.
— To nazwisko gdzieś już słyszałam… Czy to twoja krewna, Sparksie?
— Tak, Wasza Wysokość. — Zacisnął jedną dłoń na drugiej, Arienrhod widziała, jak wbija paznokcie w ciało. — Przypominacie sobie może, była moją kuzynką.
— Masz moje kondolencje — powiedziała to bez śladu ciepła.
PalaThion patrzyła na nią bez rozradowania czy rozczarowania, lecz z dziwną mieszaniną tych uczuć.
— Wróciła tu nielegalnie. Zniknęła pięć lat temu. — Coś zazgrzytało w jej głosie.
— Chyba przypominam sobie ten incydent. — I myślałam, że to już koniec, lecz tak nie jest.
— Co macie na myśli, mówiąc, że mery były poćwiartowane? — zapytał ponownie Sparks. — W jaki sposób?
— Mam na komendzie nagrany film, jeśli bawią was takie widoki, Dawntreader.
— Cholera, nie o to mi szło! Chcę wiedzieć, co się stało z Moon.
— Sparks — Arienrhod pochyliła się w spokojnej przestrodze.
— Komendancie, to przecież jego kuzynka. Nic dziwnego, że interesuje się tym zdarzeniem. — Niech go diabli… widać aż za bardzo to zainteresowanie.
— Wasza Wysokość, były… obdarte ze skóry — PalaThion nadal krzywiła się mocno.
— Obdarte? — Spojrzała na Sparksa ze skrywanym zdziwieniem, ujrzała w jego oczach brak zrozumienia. — Starbuck nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Po co miałby je obdzierać ze skóry?
— Lepiej ode mnie znacie jego powody, to wasz człowiek — PalaThion bawiła się pasem z bronią, niebezpiecznie blisko dochodząc do arogancji. — Któż inny miałby możliwość jednoczesnego zabicia tylu merów?
Nie podoba mi się to. Zbyt mało wiem. Arienrhod gładziła przezroczyste krągłości poręczy tronu.
— Cóż, mówiąc szczerze, komendancie, jeśli nawet to zrobił, nie pojmuję waszego zainteresowania. Wkrótce i tak umrze, gdy tylko nadejdzie Zmiana. — Wzruszyła ramionami, godząc się z tym fatalistycznie, i lekko się uśmiechnęła.
— Prawo nie może na to zważać, Wasza Wysokość. — Jerusha spojrzała ostro na Królową. — A ponadto — taka śmierć byłaby dla niego zbyt lekka.
Sparks odwrócił się, zatrzymał i pogładził włosy.
Arienrhod poczuła nagle kipiącą w uszach krew.
— Mów za siebie, pozaziemko! Radziłabym pomyśleć o własnych losach po Zmianie, a nasz pozostawić nam.
— Wasz los, Wasza Wysokość, i mój są z sobą związane, bo Tiamat podlega Hegemonii. — Arienrhod odniosła wrażenie, że słowo podlega zostało lekko podkreślone. Przekonanie Jerushy załamało się jednak już w czasie tego blefu, powróciła do zwątpienia w siebie. PalaThion wiedziała — tak, wiedziała — że Zima coś planuje, ale była przy tym przeświadczona, iż nie może temu zapobiec. — W każdym razie chcę przesłuchać Starbucka i spodziewam się, że w tym pomożecie — powiedziała dobitnie, nie licząc na to.
— Oczywiście zrobię wszystko, co będę mogła, by wyjaśnić to nieprzyjemne zdarzenie. — Arienrhod rozplotła kołnierz z krystalicznych paciorków, pozwoliła im spłynąć swobodnie na srebrną suknię. — Ale Starbuck to człowiek wolny, przychodzi i odchodzi, kiedy chce. Nie wiem, kiedy się z nim spotkam.
Usta PalaThion skrzywiły się powątpiewająco.
— Moi ludzie będą go szukali, ale oczywiście bardzo by mi pomogło, gdybym poznała jego nazwisko.
Arienrhod nakazała Sparksowi podejść do podwyższenia, gładząc jego nagie ramię. Poczuła, jak drży, jakby jej dotknięcie sparzyło go chłodnym ogniem.
— Przykro mi, komendancie. Nikomu nie mogę wyjawić jego nazwiska, byłoby to zdradą zaufania, najgłębszych podstaw jego pozycji. Będę jednak bacznie go obserwować… — Wyciągnęła rękę, by musnąć kędzior jego włosów, owinąć go wokół palca. Odpowiedział jej wzrokiem pełnym nagłego lęku. Uśmiechnęła się, niepewnie odwzajemnił się tym samym.
— Sama to wykryję. A wtedy go złapię! — PalaThion pochyliła się z pełnymi pozorami dworskości i wyszła z sali.
Sparks roześmiał się, pozbywając napięcia.
— Prosto na jej oczach!
Arienrhod przyłączyła się do niego, nie czując właściwie radości; wspomniała czasy, gdy śmiech był czymś prostym, płynął z uciechy, a nie bólu…
— Co za szkoda, iż nigdy się nie dowie, co straciła. — Muszę się jednak o tym upewnić. — Starbuck musi na razie nosić maskę Prostego Człowieka.
Sparks kiwnął głową, nagle oprzytomniał.
— Ze mną wszystko dobrze — mruknął.
— Co się stało na plaży? — Pochyliła się nad nim, przytrzymała oczyma.
— Powiedziałem ci wszystko, co wiem, wszystko, co widziałem! Zabiliśmy mery, jak zwykle, ciała zostawiłem, by znalazł je Ngenet. Nic więcej nie zrobiliśmy. — Założył ręce na piersi. — Nie wiem, co stało się później. Na Panią, chciałbym wiedzieć… — Słowa te były żałosną modlitwą utraty i tęsknoty.
Odwróciła od niego wzrok, poczuła, jak twarz jej płonie od niezrozumiałego uczucia. Chciałbyś? No to, na wszystkich bogów, mam nadzieję, że nigdy się nie dowiesz!