128906.fb2 Tiamat - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 38

Tiamat - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 38

37

— Starbuck! — zawołała ponownie Arienrhod, gdy nie spojrzał na nią znad warsztatu.

Powoli uniósł nieuchwytną, mroczną twarz, gdy wreszcie uprzytomnił sobie jej obecność. Odsunął przemycone narzędzia i porozbierane urządzenia, których kruche części rozkładał kolejno. Jego pracownię wypełniały przemysłowe wraki, zasady działania niektórych zaczynał już rozumieć. Do tej pory zawsze cieszyły ją jego wrodzone zdolności techniczne. Po powrocie z ostatecznych, fatalnych Łowów zamykał się w sterylnym świecie maszyn, krył się w nim przed nią i przed sobą.

— Czego chcesz? — W jego głosie nie było ani ciekawości, ani wrogości, nie było w nim w ogóle nic, podobnie jak na twarzy.

Próbowała powstrzymać swe zdenerwowanie, wiedziała, że jedynie cierpliwość i czas zdołają go wyciągnąć z ponurych rozmyślań. Minęły jednak tygodnie, odkąd działał jak mężczyzna, odkąd próbował się z nią kochać, dotykać jej, a nawet uśmiechać się. Nie opuszczała jej niechęć, nie była w stanie znosić jego ponurego, złego humoru.

— Chciałabym wiedzieć, kiedy dokończysz swe obowiązki jako Łowca.

— Obowiązki? — Okręcił się na obrotowym krześle, oczy mu skakały, szukając osłony w dziczy elektronicznych przyrządów. — Spełniłem wszystkie — powiedział wymijająco.

— Jeszcze nie zapłaciłeś. Źródło czeka na wodę życia. Na pewno nie muszę ci przypominać, że jeśli jej nie dostanie, skończy się Zima — a z nią nasze życie.

— Umrze zaś połowa Letniaków… Lato skończy się na zawsze. — Spojrzał na nią oczyma zasnutymi udręką.

— Mam nadzieję. — Przebiła się wzrokiem przez zapory i zajrzała do zasłoniętego przed nią umysłu. — Nie będziesz chyba udawał, że pomyślałeś o tym po raz pierwszy?

— Nie. — Pokręcił głową; rude włosy wplątały się w ogniwa posrebrzanego łańcuszka, którym spinał ramiona luźnej koszuli. — Zastanawiałem się nad tym codziennie, marzyłem o tym…

— Przyjemne marzenia — powiedziała sardonicznie.

— Nie! — Przypomniała sobie koszmary, o których nie chciał z nią rozmawiać. — Przekaż dostawę przez kogoś innego. Spełniłem swe obowiązki, dławię się brudną robotą Zimy. Nie dam wiecznego życia temu śmierdzącemu pozaziemskiemu próżniakowi jako nagrody za zniszczenie mego ludu.

— Nie jesteś Letniakiem! Zapłacisz za życie swoje i moje. — Arienrhod nachyliła się nad warsztatem. — Nie możesz jak ślimak chować się do Letniackiej muszli; dawno już z niej wyrosłeś. Zabijałeś czczone przez nich mery, zostawiłeś wśród ich ciał swą zmarłą Letniacką ukochaną. Przed laty porzuciłeś swój lud i swą boginię — uzyskałeś w zamian coś lepszego! Pamiętaj o tym! Jesteś teraz pozaziemcem i moim kochankiem. I obojętnie, czy ci się to podoba, czy nie, zostaniesz nim aż do śmierci.

Starbuck zerwał się na nogi, pięścią zmiótł wszystko ze stołu. Arienrhod cofnęła się, zrozumiawszy, że ledwo powstrzymał się przed wyładowaniem na niej swej złości.

— Dlatego chcę teraz umrzeć jak najszybciej. — Zacisnął pięści na krawędzi stołu, pochylił się nad nim z opuszczoną głową. — I dokończyć to, co zacząłem.

— Sparks. — Wypowiedziała to imię z najdalszej głębi serca, dokąd z trudem dotarł rozdzierający ból jego męczarni. Nie odpowiedział jej. Nie mogła już do niego dotrzeć, zamknął się przed nią. — Starbuck! — Zaczęła sama cierpieć, ból przeszedł w gniew. Tym razem nie uniósł głowy o stwardniałej, napiętej twarzy. W oczach nie miał nic ze Sparksa; widniał w nich tylko duch; duch przepadłej Moon, jej przepadłego drugiego ja. Moon, której śmierci był winien, która wzięła z sobą do grobu jego miłość do obu. Arienrhod poczuła, jak ocieniona marą Moon jego dusza staje się ogniskiem soczewki klęski: klęski. Słowo to zostawiło dymiący ślad w głębi niej samej.

— Dostarczysz wodę życia i uczynisz to szybko. Rozkazuje ci twoja Królowa.

Zacisnął wargi. Po raz pierwszy wydała mu rozkaz; po raz pierwszy ją do tego zmusił.

— A jeśli odmówię?

— Wtedy wydam cię pozaziemcom. — Nie pozwalając mu na sprzeciwianie się jej, zaciskała wymykające się wodze opanowania. — I spędzisz resztę życia w kolonii karnej, żałując, że nie umarłeś podczas Zmiany.

Starbuck otworzył usta. Przeszukiwał oczyma jej twarz, jak ślepiec rękoma, aż wreszcie przekonał się, iż każde słowo było prawdziwe. Poddając się schylił głowę, bezradny pod brzemieniem nienawiści do samego siebie.

Wiedziała, że może go skłonić do wszystkiego… i że wraz z tym zwycięstwem traci go na zawsze.