128906.fb2
— Och, moje bolące plecy! — Tor przeciągnęła się mocno w zaciszu magazynu kasyna. Słowa odbiły się od pustych ścian, w środku nic już niemal nie zostało, a goście byli na najlepszej drodze do wykończenia reszty. — Chodź, Polluksie, zabierz stąd ostatnią skrzynkę tlaloka, nim sczernieją im języki. — Ziewnęła, usłyszała, jak zgrzyt szczęk budzi echa w czaszce. Pusta? Wreszcie zwariowałam.
— Jak powiedziałaś, Tor. — Polluks poruszał się twardo po pomieszczeniu, jak wierny pies podążał za wskazaniami jej palca.
Zachichotała, oszołomiona zmęczeniem.
— Przysięgam, zrobiłeś to umyślnie! Prawda? Możesz się przyznać…
— Jak powiedziałaś, Tor. — Polluks złapał za skrzynkę.
Nie zamykała ust, wyrzucając z siebie lawiny uczuć.
— Cholera, Polly… co bez ciebie zrobię? Chyba naprawdę cię stracę, kupo złomu i smaru. — Wyprostowała perukę. — Są tylko dwie rzeczy, które może mi dać Oyarzabal, a nie ty, a gdy odlecę z tej skały, zostanie tylko jedna — a tę mogę dostać od każdego mężczyzny. Nic dziwnego, że jest zazdrosny. — Zaśmiała się ponuro. Oyarzabal powiedział jej, że zostanie jego żoną tylko pod warunkiem pozbycia się Polluksa. Zgodziła się, czując, że wykuł następne ogniwo w łańcuchu, którym chciał ją zamienić w swą niewolnicę. Chce mnie taką, jaką jestem… dlaczego więc usiłuje to zmienić? Przekrzywiła perukę, znowu wyprostowała.
— Do licha, kto będzie dbał o mój wygląd? Przesuwał skrzynki i zmieniał w królowe letniackie rybojady — wszystko to w jeden dzień, co? Czy kiedyś zastanawiałeś się nad sobą, Polluksie? Czy naprawdę możesz robić to wszystko i nie pytać jak ani dlaczego? — Przeciągnęła go znowu przez pokój. — Albo czy temu dziecku uda się ocalić jej ukochanego przed Królową i czy nie jest szalona, chcąc takiego chama jak Sparks Dawntreader?
Jego bezlica głowa spojrzała na nią z udawaną uwagą, ale nic nie powiedział.
— Auu… — Wyciągnęła do niego rękę. — Chyba naprawdę sprzedałam rozum. Nie wiesz nawet, że tu jestem; czemu miałbyś się choć trochę martwić, gdy mnie nie będzie? Dlaczego więc ł ja się martwię? — Kopnęła pusty karton stojący jej na drodze. — Gdy z tym skończysz, wróć tutaj, weź ostatnią baryłkę tego sfermentowanego soku i zanieś Herne'owi. — Starbuckowi. Staremu Starbuckowi i nowemu, znam obu. I bliźniaczkę Królowej. Dzięki bogom niedługo opuszczę Krwawnik — nim spotkam siebie idącą w tył.
Gdy doszła do wyjścia, usłyszała głosy dobiegające z pokoju z drugiej strony korytarza, o drzwiach tak niewzruszenie mocnych, jak skarbce Banku Newhaven; tych, których nigdy nie widziała otwartych. Teraz jednak pieczęcie opadły, stały nie bronione, a nawet lekko uchylone. Poznała, że jeden z głosów dobiegających zza nich należał do Oyarzabala. Polluks brzęczał, idąc posłusznie do kasyna, sama, pod wpływem nagłego impulsu, podeszła do drzwi i je otworzyła.
Zwróciło się ku niej kilka głów, wszystkie należały do mężczyzn i pozaziemców. Trzech z nich rozpoznała natychmiast jako adiutantów Źródła; Oyarzabal podszedł do niej, objawiając każdym ruchem niepokój i lekki strach.
— Mówiłem ci, byś zamknął te drzwi! — powiedział zabójczym tonem jeden z obcych.
— Wszystko w porządku, ona prowadzi ten interes, wie o wszystkim — odkrzyknął mu Oyarzabal. — Co, u licha, tu robisz? — szepnął do Tor.
Rzuciła mu się na szyję, zagłuszyła protesty pocałunkiem.
— Brak mi mego mężczyzny, to wszystko. — I jeśli jest coś, czego nie znoszę, to zamkniętych drzwi.
— Cholera, Persefono! — Oderwał się od niej. — Nie teraz! Musimy wykonać w mieście wielką robotę dla Źródła. Potem ci…
— Coś dla Królowej?
Ścisnął jej nagie ramiona. — Skąd wiesz?
Ślepy strzał.
— No, sam powiedziałeś, że wiem wszystko. — Spojrzała na niego tajemniczo. — Nie chcę, byś okazał się kłamcą. Widziałam, jak Starbuck przyszedł dzisiaj do Źródła, i domyśliłam się, że musiała go przysłać Królowa. — Poznała z jego miny, że zarobiła dalsze punkty.
— Czy wiesz także, kim jest Starbuck?
— Jasne. Jestem przecież Zimaczką, nie? I tak jak ty zajmuję się interesami Źródła. — Spojrzała śmiało w jego oczy. — Może więc powiesz mi resztę? Co kupiła Królowa, jaka jest jej ostatnia niespodzianka na przyjęcie pożegnalne? Możesz śmiało mówić, prawie jestem twoją żoną. — Górowała nad nim w butach na wysokich obcasach, patrzyła mu przez ramię na grupkę gestykulujących mężczyzn, otaczających lśniący stół. Rozglądając się wokół, spostrzegła, że to miejsce jest dobrze wyposażonym laboratorium. Zawsze ją zastanawiało, jak Źródłu udaje się zapewniać tutaj stale taką różnorodność nielegalnych przyjemności, choćby zawiedli go regularni dostawcy… Przyjrzawszy się bliżej, zauważyła na nieskazitelnej powierzchni stołu jedną ciężką walizę. Na jej wieku i bokach widniało UWAGA… i koniczynka sybilli. Dostała gęsiej skórki.
— No, można powiedzieć, że szykuje Letniakom niespodziankę. — Uśmiechnął się — Nie musisz się jednak martwić o swą śliczną główkę. Miałaś swoje zastrzyki, poza tym odlatujesz stąd ze mną. Nie obchodzi cię chyba, co się tu stanie po twoim odjeździe, prawda?
Wykręciła się niespokojnie w jego uchwycie.
— Co masz na myśli?… Ej, czemu na tym pudełku jest znak sybilli, co? Oznacza on… — Skażenie? — “Biologiczne skażenie”? — Skrzywiła się, gdy ujrzała wyraźniej drobny napis. — Co to znaczy — zarazki? Choroba, trucizna? — podniosła głos.
— Hej, zamkniesz się czy nie? Mów ciszej… — Potrząsnął nią brutalnie.
— Co zamierzacie? — Szarpała się z rosnącą paniką. — Chcecie zabijać ludzi! Chcecie zabić mój lud!
— Cholera, Perse, tylko Letniaków! Zimaków nie, są bezpieczni, tak chciała Królowa.
— Nie, kłamiesz! To zabije i Zimaków, Królowa nie pozwoliłaby nas zabić! Zwariowałeś, Oyar, puść mnie! Polluks, pomocy, Polluks… — Od stołu odszedł inny człowiek, kierując się ku nim, a ciężkie łapy Oyarzabala trzymały mocno więźnia. W rozpaczy szarpnęła w górę kolanem, zgiął się z rykiem w pół i nagle ją puścił, by…
Promień ogłuszacza trafił ją od tyłu, upadła na drzwi, zatrzasnęła je, osuwając się bezradnie na podłogę.