128906.fb2 Tiamat - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 44

Tiamat - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 44

43

— Witam, pani komendant. Mam nadzieję, że dobrze się pani bawiła na przyjęciu u Królowej. — Główny inspektor Mantagnes przerwał rozmowę z pełniącym służbę sierżantem, licząc na coś wprost przeciwnego, niż mówił, gdy tylko Jerusha weszła z rojnych ulic do pustej, cichej komendy. Dosłownie wszyscy byli na mieście, chroniąc Premiera lub nadzorując świętujących. Obaj mężczyźni zasalutowali niedbale; odpowiedziała im podobnym gestem. Mantagnes przyglądał się zawistnie jej mundurowi. Wiedziała, że spędził wieczór na ponurych rozmyślaniach, ponieważ nie był tam zamiast niej, nie chlubił się przed innymi Kharemoughi należną mu pozycją.

— Nie bawi mnie marnowanie czasu, gdy czeka nas jeszcze tyle roboty. — Patrząc na nich ostro, zerwała szkarłatną pelerynę i rozpięła kołnierz. — Inspektorze, zwalniam was z obowiązku zastępowania komendanta.

— Tak jest. — Zasalutował ponownie, przypominając jej oczyma, że niedługo przestaną się tak do niej zwracać. Tak, sukinsynie, przyjdzie wreszcie pora na ciebie. Przeklęty, niekorzystny raport głównego sędziego wraz z podgryzaniem ambitnego Mantagnesa sprawi, iż lista jej osiągnięć będzie czarna i pusta. Zakończy tu swą karierę, jej dowództwo i stopień zostaną zmiecione pod dywan urzędowych zarzutów. Nigdy już nie uzyska szansy ich odzyskania, przeniosą ją na jakiś zapomniany przez bogów posterunek w mrocznej, nic nie znaczącej dziurze (pomyślała ze smutkiem, że są gorsze miejsca niż Krwawnik). Będzie tam gnić do końca życia.

Bogowie, mam już dość wyniosłości Kharemoughi! Mnąc pelerynę w dłoniach, szła do swego biura. Gdybym mogła nie widzieć więcej przeklętej, butnej twarzy Technokraty… Zwolniła, gdy nagle ujrzała w myślach rysy BZ Gundhalinu. Nie widzieć więcej. Dałaby wszystko, byleby ujrzeć tę twarz, właśnie tu i właśnie teraz. Nie przybył jednak ze swym więźniem. Powinna była to przewidzieć, skąd jednak, u diabła, mogła wiedzieć, że akurat Gundhalinu ucieknie z dziewczyną? Było to oczywiste! Napisała w raporcie, że był chory, nieodpowiedzialny za swe postępowanie, i bogowie wiedzą, iż więcej w tym racji, niż chciałaby przyznać.

A wieczorem widziała Sparksa Dawntreadera, otwarcie pyszniącego się na przyjęciu własną nietykalnością, zapijającego się do nieprzytomności. A Arienrhod, jak zawsze nieskazitelnie piękna, nie dbająca o zbliżające się przeznaczenie, przesuwała się pomiędzy swymi podwładnymi i rzekomymi panami — nie dbająca zupełnie. Cholera! Co też knuje?

— Cholera, co to tu robi? — Zatrzymała się, spojrzała na Mantagnesa i polrobota stojącego nieruchomo jak drzewo przed drzwiami jej gabinetu. — Dlaczego nie jesteś na służbie? — zapytała, zwracając się bezpośrednio do niego. Nie otrzymała odpowiedzi i zrozumiała, że został wyłączony.

— Jest zepsuty — wyjaśnił zdenerwowany Mantagnes. — Przybył tu jakiś czas temu z mętną opowieścią o dzierżawiącej go Zimaczce pobitej przez ludzi Królowej. Przypuszczalnie jęczała nad kończącym się terminem wynajmu. Wymaga całkowitego wymazania. Nie powinno się pozwalać miejscowym nieukom na choćby częściowe użytkowanie tak złożonego sprzętu.

— Nawet “miejscowe nieuki” zdziwiłyby się, gdyby miały dostarczać na policję swe bezmózgie maszyny, gdy tylko obluzuje się im śrubka. — Przekręciła wyłącznik na piersi polrobota, bardziej ze zdenerwowania niż ciekawości, i popatrzyła na czujniki rozpalające się wewnątrz czaszki z plastyku i stali. Zerknęła na tabliczkę z nazwą. — Jednostko “Polluks”. Kto cię dzierżawi?

— Dziękuję, pani komendant…

Cofnęła się ze zdziwieniem.

— Pani komendant, proszę mnie wysłuchać. To pilne, nie mogę…

— Tak, tak, odpowiadaj tylko na pytania. — Nigdy nie przywyknie do ich głosu.

— Dzierżawi mnie Tor Starhiker Zimaczka, kobieta z Tiamat, rzekoma właścicielka Piekła Persefony. — Promieniował niecierpliwością.

— Powiedziałeś, że została zaatakowana przez strażników Królowej? To nie nasza sprawa.

— Nie, pani komendant. Przez pozaziemców. Przez jej narzeczonego…

— Sprzeczka zakochanych?

— …niejakiego Oyarzabala, pracownika kasyna i jego kompanów. Wezwała mnie na pomoc i została trafiona z ogłuszacza. Nie mogłem do niej dotrzeć, bo drzwi zostały zamknięte. Dlatego przyszedłem tu po pomoc.

— Czy wiesz, dlaczego na nią napadli? — W Jerushy zaczęła wzbierać ciekawość.

— Nie do końca, pani komendant. Być może przeszkodziła w nielegalnej działalności.

— Kto kieruje kasynem?

— Niejaki Thanin Jaakola, mężczyzna, obywatel Wielkiej Niebieskiej.

— Źródło? — Poczuła, że nawet Mantagnes zaczyna słuchać.

— Tak, pani komendant.

— Powtórz wszystko, co słyszałeś z ich rozmowy.

— OYARZABAL: — Cholera, Perse, tylko Letniaków! Zimaków nie, są bezpieczni, tak chciała Królowa. STARHIKER: — Nie, kłamiesz! To zabije i Zimaków, Królowa nie pozwoliłaby nas zabić! Zwariowałeś, Oyar, puść mnie! Polluks, pomocy, Polluks.

Jerusha słuchała, skóra jej cierpła od nosowego smutku tych słów, póki ich znaczenie nie dotarło do jej umysłu, nie pobudziło go jednym wyrazem: Królowa.

— Święci bogowie, mam! Wreszcie mam! Sierżancie! — krzyknęła odwracając się i ujrzała go stojącego tuż obok. — Połączcie się z tuzinem ludzi znajdujących się najbliżej Persefony, każcie im udać się tam natychmiast i zablokować kasyno! Mantagnes…

— O co w tym wszystkim chodzi, pani komendant? — Nie potrafiła zdecydować, czy jest urażony, czy przestraszony.

— O sprawę życia lub śmierci. — Rzuciła pelerynę na podłogę i sięgnęła po ogłuszacz. — Arienrhod chce kupić swe życie za cenę śmierci połowy miasta albo nie jestem komendantem policji. — Patrzyła, jak opada mu szczęka. — Jednostko Polluks, modlitwy twoje i moje zostały wysłuchane. — Poklepała go po metalowym ramieniu. — Bogowie, obyśmy tylko zdążyli!

— Pani komendant, proszę pomóc Tor — powiedział. — Przywiązałem się do niej.

Kiwnęła głową, nie bardzo wierząc, iż to usłyszała.

— Mantagnes, zawsze skamlaliście, że macie za mało okazji do działania. Teraz pójdziemy na akcję.

— Wybiera się tam pani osobiście? — zapytał bardziej ze zdziwieniem niż sprzeciwem.

Odpowiedziała z uśmiechem.

— Nie oddałabym tego nawet za świętość.