128906.fb2
Jerusha wychyliła się znad swego urzędowego biurka, wyciągała szyję, patrząc na doktora C'sunha i innych niedoszłych ludobójców, prowadzonych do skrzydła zawierającego areszt. Och, słodka zemsto! W jej uśmiechu nie było ani śladu słodyczy. W ostatniej chwili udaremniła spisek Arienrhod i choć nie dostała jeszcze jej samej, napuściła na nią Letniaków, którzy dopilnują, by doczekała dnia swej egzekucji. Może jednak we wszechświecie jest jakaś sprawiedliwość.
— Starhiker!
Tor Starhiker ukazała się spoza topniejącej zasłony gratulujących sobie błękitnych mundurów; siedziała, pijąc mocną herbatę, pod czujnym okiem Polluksa. Wstała z ławki i mijając policjantów, podeszła do biurka. Jerusha przyglądała się jej z oszołomieniem i ciekawością. Chrzęszczący strój znacznie więcej odsłaniał z jej przysadzistego ciała, niż zasłaniał. Chodziła jak doker, obojętna na zaczepne spojrzenia mijających ją mężczyzn. Spod rozmazanego makijażu wyłaniała się zwyczajna, zdecydowana twarz, jej proste, mysie włosy sięgały zaledwie do uszu. Na bogów, tam jest człowiek. Jerusha przypomniała sobie nagle, że jeden z odesłanych mężczyzn był zakochany w tej kobiecie. Do licha, czemu dobro nie może być dobrem, a zło złem… czemu choć raz nie może wszystko być takie proste? Mam już dosyć szarości. Otrząsnęła się z tych myśli, gdy Tor stanęła przed nią.
— Jak się czujecie?
Tor wzruszyła ramionami, strącając fałdę stroju i wciągając ją na ramię.
— Myślę, że dobrze. To znaczy zważywszy na… — Spojrzała na wejście do aresztu.
— Możecie złożyć zeznanie?
— Jasne — westchnęła Tor. — Chyba nie zdążę stanąć przed sądem, co? — Oparła dłonie na biodrach.
— Proces odbędzie się na innej planecie. — Jerusha uśmiechnęła się, dostrzegając ironię.
— To wyjdzie wam na dobre. Doktor C'sunh ma wielu przyjaciół, wszyscy są tam — wskazała na sufit. Tor skrzywiła się. — Gdy tylko odlecimy z Tiamat, nie' zdołają wam zagrozić. Wasze oświadczenie wystarczy, by ich załatwić, jeśli tylko zostanie właściwie zapisane, a o to już się postaram, możecie być pewni. Mam nadzieję, że zdołamy złapać i Źródło. Jeśli… — przerwała, gdy do komendy weszli nowi nieznajomi. Nie, poznawała ich. Wstała, zobaczyła, że wszyscy inni w pokoju gapią się jak ona.
— Co u…
— Arienrhod?
— Moon! — Usłyszała, jak to mówi i jak wtóruje jej Tor, nie dając czasu na zdumienie. Za dziewczyną dostrzegła dwóch krępych Letniaków, niosących ciało Gundhalinu. — Cholera!
Moon zawahała się na widok Jerushy wychodzącej zza biurka, lecz nie ruszyła się, mimo że otoczyło ich paru policjantów.
— Kto to?
— Gundhalinu!
— Myślałam, że…
— Nie żyje? — Jerusha złapała Moon za ramię, czując, jak runęły wszystkie jej nadzieje.
— Nie! — PalaThion dostrzegła niepokój na twarzy wyrywającej się dziewczyny i ją puściła. — Ale jest chory, potrzebuje lekarza. — Moon wyciągnęła rękę w stronę BZ, lecz go nie dotknęła.
— Dwa dni temu nic cię to nie obchodziło, co? — Jerusha spojrzała na opuszczoną głowę Gundhalinu, jego zamknięte oczy i ściągniętą, spoconą twarz. Skinęła na swych ludzi, by przejęli inspektora od Letniaków. — Zabierzcie go do ośrodka medycznego, szybko. I ostrożnie, do licha! Droższy jest mi niż diamenty.
Wynieśli go uważnie. Obaj Letniacy skinęli Moon, niemal jak poddani, i wyszli na ulicę. Dziewczyna nie próbowała iść za nimi ani za Gundhalinu, patrzyła tylko za nim. Znalazła gdzieś długą złotą suknię, pomimo rozpuszczonych włosów wyglądała w niej dokładnie tak samo jak Arienrhod.
— Przypominam ci też, Dawntreader, że jesteś aresztowana. — O bogowie, za dużo tego jak na jeden dzień. Podniosła głowę, wzywając innego oficera.
Moon skrzywiła się.
— Nie zapomniałam o tym, pani komendant. BZ… inspektor Gundhalinu… uciekłam mu. Odnalazł mnie i odprowadzał tutaj, gdy zemdlał — powiedziała to wszystko bez zmrużenia oka.
— Na pewno. — Jerusha odpięła od pasa kajdanki, mówiąc bardzo łagodnie: — W życiu nie słyszałam większej bzdury. Wolę jednak w nią uwierzyć, ze względu na Gundhalinu. — Zobaczyła oznaczone tatuażem gardło dziewczyny, przypomniała sobie nagle, że jest sybillą, i z chrząknięciem odwiesiła kajdanki. — Chyba nie będą potrzebne, sybillo. Ale nie dlatego tu przyszłaś, by mi to powiedzieć. Dlaczego więc, do licha?
Moon uśmiechnęła się przelotnie, ironicznie; ta mina nie pasowała do jej twarzy. Spoważniała zaraz.
— Przyszłam tu, bo Królowa zamierza wywołać zarazę, by zabić wszystkich Letniaków w mieście, a wiem, kto ma to zrobić.
— Spóźniłaś się. — Jerusha rozjaśniała się w triumfie, póki nie dostrzegła reakcji Moon. — Nie — zdążyliśmy już to powstrzymać. Mamy winnych, zostaną na długo naszymi gośćmi. — Skinęła w stronę więzienia, napawając się ciepłem uśmiechu losu.
— Już? Jest po wszystkim? Nie zdołają… — Moon obejrzała się przez ramię na wejście do komendy. Zaskoczona popatrzyła znów na Jerushę, zrozumiała nagle, że wymieniła swą wolność za nic.
— Nie zdołają. Letniacy są bezpieczni. Arienrhod przegrała, jest teraz w areszcie domowym. Nie wywinie się waszej Pani. — Przechodzący policjant pogratulował jej; kiwnęła mu głową.
Twarz Moon opadła, jakby nie wiedziała, co ma czuć, jakby wiedza miała więcej warstw, niż mogła przeniknąć.
— Skąd… skąd się dowiedzieliście? — zapytała wreszcie, ze znużeniem i rezygnacją.
— Przypadkowo, dzięki nie zamierzonej współpracy… — zwróciła się do podsłuchującej w tyle Tor Starhiker.
— Witaj, dzieciaku. — Tor uniosła dłoń, gdy Moon starała się ją poznać. — Hej, Polluks, chodź tutaj!
— Persefona? — Moon skrzywiła się lekko na widok nie upiększonej twarzy Tor, ciągle nie do końca pewna, czy to ona. Obejrzała się na podchodzącego polrobota.
— Za co jest aresztowana? — Tor wskazała lekceważąco kciukiem na Moon, trochę za bardzo przejęła się rolą koronnego świadka. — Czyżby prawo zabraniało bycia wcieleniem Królowej? W każdym razie wasze prawo.
— To zależy, jak dobrze się to robi — odparła Jerusha, przestępując z nogi na nogę. — Znacie się?
— Od dzisiaj. A wydaje się, że od zawsze. — Tor pokręciła głową, starając się uśmiechnąć. — Zobacz, Polly, co zrobiła z twoją fryzurą… Co się stało, kuzynko? Znalazłaś go? Czy wydostałaś go z pałacu? Czy widziałaś Królową? A ona ciebie?
— Byłaś w pałacu? — zapytała ostro Jerusha. Mur oficjalnego oskarżenia zmieniał dziewczynę w więźnia. — By spotkać się z Królową…
Moon wyczuła zmianę nastawienia i rzucone jej wyzwanie.
— By odnaleźć mego kuzyna! — Spojrzała na Tor i opuściła zapłonioną twarz. — Komendancie, czy wie pani, czym… kim jestem? — Znowu popatrzyła na Jerushę.
PalaThion kiwnęła głową, ciągle utrzymując chłodny dystans. — Wiem od dawna. — Tor patrzyła obojętnie w bok.
— Tak jak wszyscy oprócz mnie — mruknęła Moon gorzko. — Dowiedziałam się jako ostatnia.
— Ja ciągle nie wiem — powiedziała Tor.
— Czy powiedział ci Gundhalinu?
— Nie, Arienrhod. — Moon zwijała pasmo włosów.
— Spotkałaś się z nią? — spytała zaskoczona Jerusha.
— Tak — odparła niemal szeptem. — Chciała, bym dzieliła z nią… wszystko. Nawet Sparksa. — Znowu poczerwieniała, lecz z gniewu, a nie wstydu. — Chciała, bym zapomniała, co mu zaprzysięgłam; zapomniała, że jestem Letniaczką, że jestem sybillą. A gdy się nie zgodziłam, próbowała mnie zabić. — Gorycz pogłębiła się mocno. Jerusha poczuła, jak jest coraz bardziej zaskoczona. Moon potarła oczy, zachwiała się nagle. Jerusha przypomniała sobie, co musiała przejść i ile z tego zrobiła ze względu na Gundhalinu.
— Usiądź. Polluksie, przynieś nam herbaty. — Jerusha odesłała czekających strażników, wzięła Moon za łokieć i poprowadziła do ławki przy ścianie. Dziewczyna spojrzała na nią ze zdumieniem; to samo uczucie przeszyło komendant. Polluks odszedł posłusznie szlakami urzędowej aktywności. Tor rozszerzyła zamówienie na siebie, wołając: — Polly, mi też dolej.
— Powiedziałaś, że Arienrhod chciała cię zabić? — Jerusha usiadła.
Moon opadła ciężko na miejsce, trochę odsuwając się od niej. Tor usiadła na samym końcu ławki.
— Powiedziała dostojnikom, że jestem sybillą i próbowali wrzucić mnie w Otchłań.
Tor wyprostowała się nagle, choć raz zaniemówiła.
— Swój własny klon? — Jerusha poczuła, jak niedowierzanie opadło z niej, nim jeszcze skończyła mówić. Tak, to pasuje do znanej mi Arienrhod. Nikt jej nie dorówna.
— Nie jestem Arienrhod! — zaprzeczyła drżąco Moon. — Mam jej twarz, to wszystko. — Przeciągnęła dłonią po własnym obliczu, zakrzywiając palce tak, jakby chciała je zedrzeć. — Ona o tym wie.
Wrócił Polluks, podając herbatę z milczącą doskonałością lokaja. Jerusha pociągnęła łyk ze swej czarki, poczekała, aż żar napoju rozszedł się po jej głowie. Jej przyjście tutaj może być następną sztuczką, nowym podstępem. Ale nie potrafiła za nic wyobrazić sobie, jaki mogłaby mieć w tym cel.
— Próbowali wrzucić cię do Otchłani? — naciskała Tor, patrząc na gardło Moon. — Co było potem?
— Nie była głodna. — Moon wypiła łyk z dziwnym wyrazem twarzy. Tor patrzyła na nią z bólem. — BZ — inspektor Gundhalinu przybył z Letniakami i skłonił ich, by mnie puścili.
— A więc ta wędka, z którą przyszłaś, naprawdę jest Sinym? — zapytała Tor.
— Był nim kiedyś. — Jerusha oparła o ścianę głowę okrytą ciężkim hełmem. — Mam nadzieję, że znowu będzie.
— Nigdy nie pragnął być kimkolwiek innym — powiedziała spokojnie Moon. — Niech pani nie pozwoli mu z tego zrezygnować, porzucić wszystkiego. Nie pozwoli mu winić siebie za to, co się stało. — Przełknęła herbatę.
— Nie zdołam go przed tym powstrzymać — skrzywiła się Jerusha. — Ale postaram się, by nie winił go nikt inny. — Mogę uratować jego karierę; nie potrafię jednak uchronić go przed sobą… ani przed tobą. — Powiedz mi — zażądała, gdy niechęć stężała w oskarżenie — na wszystkich bogów, co widzisz w Starbucku, w tym krwawym ludobójcy…
— Sparks nie jest Starbuckiem… już nie. — Moon odstawiła na ławkę pustą filiżankę, zadygotała, słysząc ludobójcy. — Nie wiedział też nigdy o merach. Ale pani wie. — Podniosła głowę, w oczach rosło jej podejrzenie.
Od ciebie. Jerusha nagle odwróciła wzrok.
— Tak. Twój przyjaciel Ngenet powiedział mi, kim są naprawdę. — Mój przyjaciel Ngenet… zaufał tobie, zaufał też mnie, mówiąc o tobie. Pokręciła głową, próbując strącić mieszane uczucia.
— Ngenet? — Moon znowu potarła twarz. — Musiała pani wiedzieć o tym wcześniej. Każda sybillą zna prawdę, nie możecie zaprzeczyć — rozciągnęła oskarżenie na całą Hegemonię. — Chciała pani skazać Sparksa za zabijanie merów na ziemi pozaziemca — za rozlewanie ich krwi, choć staliście obok i patrzyliście, jak umierają, wyciągając przy tym dłonie i błagając o wodę życia! Chcieliście i mnie skazać za znajomość prawdy — iż karzecie mój świat za własne winy.
Tor słuchała tego chciwie, ale Jerusha nie próbowała nawet się jej pozbyć. Zamiast odpowiedzieć, dotknęła tylko zimnymi palcami oznaki Hegemonii na klamrze pasa. Moon długą chwilę przyglądała się jej bardzo uważnie.
— Nie ustanawiam praw. Pilnuję ich przestrzegania. — Mówiąc to, pragnęła, by nie musiała tak się tłumaczyć.
W oczach Moon ukazało się rozczarowanie, ale nie próbowała rozprawić się z tym argumentem.
— Sparks nie jest Starbuckiem! Nie był nim w Lecie i przestanie pełnić jego rolę po odejściu Zimy. Arienrhod uczyniła go takim, a on się na zgodził bo… bo jest tak do mnie podobna. — Moon umknęła z oczami. Jerusha poczuła rodzące się współczucie dla nagłego zawstydzenia i zmieszania dziewczyny. Popatrzyła na wytatuowaną koniczynkę. — To Sparks powiedział mi o spisku Królowej. Szedł tutaj, gdy nas złapała; nie obchodziło go, co zrobicie mu albo mnie, jeśli tylko zdołacie ocalić przed śmiercią nasz lud. — Znowu podniosła wzrok.
— Jeśli chce odpokutować za ostatnie pięć lat, musi zrobić coś więcej. Zabierze mu to resztę życia. — Wymawiając te słowa, Jerusha poczuła w ustach smak jadu.
— Tak bardzo go nienawidzicie? — Skrzywiła się Moon. — Czemu? Co wam zrobił?
— Posłuchaj, Moon — wtrąciła się Tor. — Wszyscy w Krwawniku mają powody, by nienawidzić albo Starbucka, albo Sparksa Dawntreadera. Łącznie ze mną.
— Musieliście więc dać mu powód, by was znienawidził. Jerusha odwróciła się.
— Stokrotnie się nam za to odpłacił. Moon pochyliła się.
— Możecie przynajmniej dać mu szansę udowodnienia, że już nie należy do Królowej. Wie wszystko o planie Źródła, czy nie mógłby przeciwko niemu zaświadczyć? Wie o Źródle i inne rzeczy, które mogą się wam przydać…
— Na przykład co? — zapytała Jerusha, wbrew sobie czując ciekawość.
— Co stało się z poprzednim komendantem policji? Został zatruty, prawda?
Jerusha poczuła, jak szeroko otwiera usta.
— To zrobił Źródło?
— Dla Królowej — potwierdziła Moon.
— Bogowie… och, bogowie, chciałabym to mieć na taśmie! — A kopię puszczałabym co wieczór, jako kołysankę.
— Wystarczy tego, by zdjąć z nas oskarżenia?
Jerusha znowu skupiła się na Moon, zobaczyła narastające szybko w jej dziwnych oczach mocne postanowienie; zrozumiała nagle, że przegapiła w tym wszystkim jedno — dziewczyna ciągle walczy o życie swego ukochanego i swoje. Dobrze wyuczyłaś się zasad cywilizacji. Niechęć zadrgała w jej sercu i zmarła, nim się narodziła. Spojrzała znowu na wytatuowaną koniczynkę. Piekło i diabły, jak długo można nienawidzić jej twarzy, skoro nie mam dowodu, że zasłużyła na narodzenie się z nią?
— Czy mogę przyprowadzić go tutaj? — Moon uniosła się lekko, przewidując poddanie się Jerushy.
— To może nie być takie proste.
Moon usiadła znowu, napięła ciało.
— Dlaczego?
— Gdy tylko się dowiedziałam, że Sparks jest Starbuckiem, rozgłosiłam to na całej Ulicy. Letniacy musieli już o tym usłyszeć. — I byłabym hipokrytką, nie wiedząc, że chciałam, by tak się stało. — Nie pozwolą mu teraz opuścić pałacu.
— Myślałam, że jest w nim bezpieczny! Tylko dlatego go zostawiłam! — Moon wykrzyczała własną zdradę; spojrzały na nią wszystkie twarze w pokoju. Oczy zapłonęły jej nagle, zmieniły się w przejrzyste okna. Jerusha odsunęła się, uciekając przed skażeniem. — Nie, nie! — dłonie Moon zacisnęły się w pięści. — Nie możecie go wykorzystać i pozwolić, by umarł. Wszystko to zrobiłam dla niego — wiecie, że tylko dlatego tu przyszłam. Nie dla was, nie dla Zmiany… nic mnie nie obchodzi, jeśli przyczyni się do jego śmierci! — Zabrzmiała w tym groźba. — Sparks nie może jutro umrzeć…
— Ktoś musi — powiedziała niepewnie Jerusha, starając się zawrócić dziewczynę do rzeczywistego świata. — Wiem, sybillo, że jest twoim kochankiem, ale Zmiana jest ważniejsza od pragnień czy potrzeb kogokolwiek. Obrzędy Zmiany są święte; jeśli Matka Morza nie dostanie swego małżonka, tłumy, które przyjdą na to popatrzeć, odpłacą się piekłem. Starbuck musi umrzeć.
— Starbuck musi umrzeć. — Powtórzyła Moon, wstając powoli. — Wiem, wiem, że musi. — Podniosła dłoń do twarzy wykręconej bólem, jakby walczyła z jakimś przymusem. — Ale nie Sparks! Pani komendant — zwróciła się do niej z udręczoną ciągle twarzą. — Czy pomoże mi pani odnaleźć pierwszego sekretarza Sirusa? Obiecał mi — uśmiechnęła się nagle niemal sardonicznie — że jeśli będzie mógł coś zrobić dla swego syna, uczyni to. I tak się stanie.
— Mogę się z nim połączyć — potwierdziła Jerusha. — Chcę się jednak dowiedzieć po co.
— Muszę… wpierw się z kimś zobaczyć. — Moon spuściła wzrok, wyraźnie zachwiało się jej zdecydowanie. — Potem się do pani zgłoszę, a pani do niego zadzwoni. Persefono, gdzie teraz jest Herne?
Tor uniosła brwi.
— Chyba w kasynie. Na wszystkich bogów — mruknęła z pewnym zdziwieniem — chyba wreszcie coś zrozumiałam z tej rozmowy. — Uśmiechnęła się porozumiewawczo do Jerushy. — Umieracie z tęsknoty, Sina.