128906.fb2
Jerusha leżała na niskiej kanapie w swym obskurnym mieszkaniu, zwieszała jedną nogę, łącząc się przez nią z podłogą, bo inaczej podskoczyłabym do sufitu. Uśmiechała się, obserwując pod powiekami przesuwające się obrazy wydarzeń dnia; jednym uchem nasłuchiwała dobiegających z ulicy odgłosów hałaśliwego świętowania, łudząc się, że to na jej cześć. U diabła, przynajmniej połowa z nich zawdzięcza mi życie. Trochę bardziej rozluźniła klamrę spinającą tunikę munduru. Po raz pierwszy nie zdjęła jej natychmiast po powrocie do domu… po raz pierwszy czuła się dobrze jako Sina i komendant policji.
Usłyszała, jak Moon Dawntreader jęczy i wzdycha przez sen w jednym z ciemnych pokoi. Dziewczyna musi być bardzo zmęczona, lecz mimo to nie odpoczywa tu dobrze. Jerusha nie spała wcale, a gdzieś poza zatrzymującymi czas murami miasta rodził się już nowy dzień. Ale to nieważne, za kilka dni na zawsze opuści to miejsce. Po raz pierwszy nie przetrawiała w kółko minionego dnia ani nie przewidywała, co przyniesie nowy. W swym urządzeniu rejestrującym znalazła prośbę — nie żądanie, a prośbę — o spotkanie z głównym sędzią i członkami Rady. Po zapobieżeniu spisku Arienrhod i złapaniu C'sunha, po sprawieniu, że dla Źródła na każdej planecie jest za gorąco… po tym wszystkim jej czarno-sina kartoteka nabrała nowych barw i wygląda dobrze, podobnie jak ona sama.
Czemu więc pozwala przestępcy spać w pokoju gościnnym? Na Bękarta Sternika, dziewczyna nie jest bardziej od niej samej czegokolwiek winna. Podobnie jak i nie jest królową Arienrhod. A co kogo może obchodzić, że Moon źle myśli o Hegemonii? Gundhalinu ma rację — po odejściu pozaziemców, w jaki sposób będzie mogła jej zaszkodzić? I choć nie chciała przyznawać się nawet przed sobą, ciągle, jak wrzód, dręczyło ją wspomnienie merów i słów dziewczyny o winie ł karze. Bo były prawdziwe — są, i nie zdoła nigdy zaprzeczyć ani im, ani obłudzie rządu, któremu służy. Do diabla z tym, czy istniał kiedyś rząd doskonały! Powstrzymała Arienrhod i może sobie powiedzieć, że postępując tak z Moon, wnosi swój wkład w zapewnienie Tiamat lepszej przyszłości. Może nawet rozciągnąć to na Sparksa, zostawić go Moon, jeśli złoży potrzebne jej zeznanie. A gdy go puści, powinna już mieć całkowicie czyste sumienie… Wiedziała jednak, że tak nie będzie. Widziała już zbyt wiele rzeczy, jakich nigdy by się nie spodziewała tu ujrzeć; zbyt wielu ludzi, których usiłowała zaklasyfikować, nie pasowało tu do jej psychologicznych przegródek i przezwyciężyło jej opór. Niektórzy z moich najlepszych przyjaciół są przestępcami.
Uśmiechnęła się boleśnie, ukłuta nagłym żalem. Miroe… żegnaj, Miroe. Nie odezwał się po tym skażonym śmiercią dniu, kiedy to stali razem na krwawej plaży… Ale nie tak. Nie mogę pamiętać tylko tej sceny. Usiadła na kanapie, otrząsając się z dręczących myśli. Nie — mogę mu powiedzieć, że znalazłam Moon, że wszystko z nią dobrze i że Arienrhod zapłaci za wszystko. Tak, powinna zaraz do niego zadzwonić, póki jeszcze ma czas, nim nie odetną łączności, zanim nie będzie za późno. Zadzwoń do niego, Jerusho, i powiedz mu… żegnaj.
Wstała, przeszła sztywno do telefonu, w dole brzucha czuła niespodziewane trzepotanie, jakby połknęła ćmę. Wystukała numer, klnąc pod nosem dziecinne zdenerwowanie, czekała na połączenie.
— Hallo? Tu plantacja Ngeneta. — Głos był bardzo wyraźny, jak nigdy jeszcze. Odezwała się kobieta, Jerusha poczuła, jak sama odpowiada chłodno.
— Mówi komendant PalaThion. Chcę rozmawiać z Ngenetem.
— Przykro mi, pani komendant, ale wyjechał.
— Wyjechał? Dokąd? — Do cholery, nie może teraz szmuglować!
— Nie powiedział, pani komendant. — Kobieta mówiła bardziej z zakłopotaniem niż konspiracyjnie. — Miał ostatnio wiele spraw — wszyscy tu przygotowujemy się na Zmianę. Parę dni temu wypłynął łodzią. Nikomu nie wyjaśnił dlaczego.
— Rozumiem — Jerusha oddychała stopniowo.
— Czy mam mu coś przekazać?
— Tak. Trzy rzeczy: Moon jest bezpieczna. Arienrhod zapłaci. I proszę mu powiedzieć, że… że się z nim żegnam.
Kobieta powtórzyła wszystko dokładnie.
— Powiem mu. Szczęśliwej podróży, pani komendant.
Jerusha opuściła wzrok, zadowolona, że nie widać jej twarzy.
— Dziękuję. Wszystkim wam życzę szczęścia. — Odłożyła słuchawkę i odwróciła się. Zobaczyła muszlę na stoliku przy drzwiach, leżącą tam gdzie zawsze, odłamany kolec świadczył o wszystkim, co zaszło i co mogło zajść. Tak lepiej… to dobrze, że wyjechał. Ale jej oczy stały się nagle gorące i swędzące; nie mrugała, póki nie wysechł zbiornik łez, tak iż żadna się nie wymknęła.
Wróciła do telefonu, wysiłkiem woli zmieniła temat myśli. Gundhalinu… czy ma znowu zadzwonić i dowiedzieć się o niego? Już dwa razy łączyła się z miejskim ośrodkiem medycznym i słyszała to samo: majaczy, nie może z nim rozmawiać. Nie rozumieli, jak mógł w takim stanie chodzić, jest bardzo chory, lecz nie sądzą, by umarł. Pocieszające. Skrzywiła się, opierając o ścianę. Cóż, może po powrocie ze spotkania z głównym sędzią… Tak, będzie wtedy wiedziała, co mu powiedzieć. Tymczasem lepiej zrobi, jak wróci na komendę, nim nadejdzie pora wizyty.
Wyjęła z kieszeni paczkę iestów i poszła do łazienki umyć się i przebrać. Moon nadal spała niespokojnie, zmęczenie walczyło w niej z obawami, czy Sirus zdoła wydostać z pałacu jej kuzyna. Jerushy ciągle trudno było uwierzyć, że pierwszy sekretarz Rady Hegemonii mógł się zgodzić na taką próbę, Sparks był wprawdzie jego synem — ale synem nigdy nie widzianym, nie miał nawet pewności, że jest nim rzeczywiście. Przyszedł jednak chętnie na rozmowę z Moon i odszedł z chęcią działania.
Jeszcze trudniej było jej zrozumieć, jak Moon zdołała przekonać pochodzącego z Kharemough barmana z Persefony, by zgodził się zająć miejsce Sparksa. Bogowie, dziewczyna jest w mieście zaledwie od dwóch dni! Gdyby uwierzyła, iż osobisty urok Moon wystarcza, by mężczyźni gotowi byli dla niej umrzeć, szybko zamknęłaby to dziecko… Ale w rozmowie dziewczyny z tymi dwoma mężczyznami wyczuwała podteksty mówiące jej, że w ochocie Herne'a kryło się coś więcej niż zachwyt sybillą… wystarczyło jedno spojrzenie na jego nogi. Według osobistego zdania Jerushy, Herne wyglądał na człowieka, na którego śmierci Hegemonia może tylko zyskać; o nic nie pytała, bojąc się uzyskać odpowiedź, z którą trudno jej byłoby żyć. Jerusha usłyszała jakieś odgłosy w sąsiednim pokoju, wyjrzawszy przez drzwi, zobaczyła wlokącą się po korytarzu Moon.
— Możesz wracać do łóżka, sybillo. Czas szybciej mija, gdy go nie liczymy. Obojętnie jak pójdzie Sirusowi, dobrze czy źle, tak szybko tu nie wróci.
— Wiem. — Moon przetarła zaspaną twarz i potrząsnęła głową. — Muszę się jednak przygotować, jeśli mam pobiec w wyścigu. — Uniosła głowę, sen nie miękczył już jej oczu.
— Wyścigu Królowej Lata? Ty? — zdumiała się Jerusha.
Moon kiwnęła głową, zachęcając, by spróbowała ją powstrzymać.
— Muszę. Przybyłam tu, by zwyciężyć w biegu. Jerusha poczuła, że ktoś depcze jej grób.
— Myślałam, że po swego kuzyna, Sparksa.
— Ja też — Moon spuściła oczy. — Okłamała mnie. Nigdy nie chodziło jej o uratowanie go; posłużyła się nim, bym wykonała jej plan. Nie mogła jednak powstrzymać mnie przed spróbowaniem ocalenia go… A ja nie mogę powstrzymać jej przed uczynieniem mnie Królową.
Nadchodzi nowe tysiąclecie. Jerusha odetchnęła z niewypowiedzianą ulgą, poczuła rodzącą się litość. Bogowie, to prawda — sybille są zwariowane. Nic dziwnego, że Arienrhod w końcu z niej zrezygnowała.
— Doceniam, że mówisz mi o tym szczerze. — Na mokrą skórę wciągnęła nową tunikę, zapięła ją z przodu. — Nie powstrzymam cię, jeśli spróbujesz. — Ale jeśli wygrasz, nie mów mi tego; nie chcę wiedzieć.