128906.fb2 Tiamat - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 50

Tiamat - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 50

49

A więc teraz wierzy, iż zostanie wybrana Królową Lata. Słyszy głosy zapewniające ją, iż zwycięży. Jerusha chodziła powoli dudniącym ciszą przedpokojem głównego sędziego, nerwy nie pozwalały jej siedzieć spokojnie na smętnej zbieraninie porzuconych mebli. Mając przeciwko sobie setki innych? Nie, Jerusho, wszechświata nic nie obchodzi, w co wierzy ona… czy ty, czy ktokolwiek inny. To nie ma żadnego znaczenia.

Nic nie odciągało tu jej uwagi poza dziwnymi, negatywowymi śladami po rzeczach, które kiedyś były, a teraz ich nie ma w tym nagim, starym pokoju. Gdy jednak w cierpiącym Krwawniku nastąpi Zmiana, miejsce ich zajmą inne rzeczy i ludzie. Rzeczy zmieniają się bez przerwy; ale ile z nich rzeczywiście! Czy jakikolwiek z naszych wyborów, choćby wydawał się nam najpoważniejszy, może wywołać choćby zmarszczkę w szerszym wzorze? Mijając okno, ujrzała swe odbicie na tle przechodzącego metamorfozę miasta, w milczeniu zaczęła się sobie przyglądać.

— Komendant PalaThion. Dobrze, że pani przyszła. Wiem, jak bardzo była pani zajęta. — W drzwiach stał główny sędzia Hovanesse, wyciągając rękę w uprzejmym powitaniu. Jerusha zdołała zapomnieć, iż zmuszono ją do czekania długo poza porą wyznaczoną na zaproszeniu.

Zasalutowała.

— Wasza sprawiedliwość, nigdy nie brakuje mi czasu na rozmowy o dobru Hegemonii. — Albo moim. Ani na patrzenie na człowieka zjadającego swe słowa… Uprzejmie dotknęła jego dłoni, przepuścił ją przed sobą w drodze do drugiego pokoju. Była to sala narad ze stojącym w środku długim stołem zestawionym z mniejszych stolików, zatłoczonym przenośnymi komputerami. Zasiadał wokół niego zwykły zespół urzędników Hegi, których znała i którymi pogardzała. Przetykali ich członkowie Rady, większości nie rozpoznawała. Przypuszczała, że złożyli obowiązkowe sprawozdania z każdego możliwego aspektu ich działalności na Tiamat. Proces opuszczania planety, choćby tak rzadko zaludnionej i zacofanej jak ta, był przedsięwzięciem gigantycznym. Dostrzeżone przez Jerushę oblicza Kharemoughi wyraźnie okazywały nudę. Dzięki bogom jestem tylko Siną, a nie biurokratą. Przypomniała sobie, iż odkąd została komendantem, nie znajdowała czasu na nic innego niż papierki. Ale wczoraj stała się znowu oficerem.

Stała, słuchając pochwalnych walnięć dłoni o blat stołu, ciesząc się tym przyjęciem jakże innym od tego, jakie do wczoraj przewidywała. Większość z cywilnych urzędników na Tiamat, podobnie jak i przeważająca część policji, pochodziła z tego samego rejonu Newhaven. Według Hegemonii jednolitość kulturowa zwiększała skuteczność działania. A dziś wreszcie fakt uznania zasług kogoś spośród nich w obecności Kharemoughi zdawał się usuwać w cień jej kobiecość. Ukłoniła się z godnością, przyjmując ten hołd, i usiadła na krześle ustawionym w pobliżu końca stołu.

— Pewny jestem, iż wszyscy wiedzą już — główny sędzia stanął na swoim miejscu — że komendant PalaThion wykryła i dosłownie w ostatniej chwili udaremniła usiłowania Królowej Śniegu Tiamat, zmierzające do utrzymania jej władzy…

Jerusha słuchała pożądliwie tych słów, wdychając każde pochlebne określenie jak woń rzadkich ziół. Bogowie, jeszcze się do tego przyzwyczaję. Choć Hovenesse był Kharemoughi, to wiedział, iż jako główny sędzia zyskuje na chwale Jerushy, i mocno to wykorzystywał. Często pociągał coś z przezroczystej czarki; zastanawiała się, czy ma w niej wodę, czy też coś kojącego ból prawienia jej komplementów.

— …I chociaż, jak wie o tym większość z nas, wyznaczenie kobiety na stanowisko komendanta policji wywołało pewne kontrowersje, to uważam, iż udowodniła ona, że potrafiła sprostać temu zadaniu. Mam wątpliwości, czy nasz pierwotny kandydat na to stanowisko, główny inspektor Mantagnes, lepiej poradziłby sobie z sytuacją, gdyby był na jej miejscu.

To diabelnie pewne. Jerusha spuściła wzrok z fałszywą skromnością, skrywając uśmiechem ironie.

— Wasza sprawiedliwość, wykonałam po prostu swe obowiązki, tak jak starałam się robić to zawsze. — Mogłabym dodać, że bez twojej pomocy. Ugryzła się w język.

— Mimo wszystko, pani komendant — powiedział powstawszy jeden z członków Rady — zakończyła tu pani swą służbę z pochwałą na koncie. Przyniosła pani zaszczyt swojej planecie i swojej płci. — Kilku mieszkańców Newhaven zakasłało na te słowa. — Okazuje się, że żaden świat, rasa czy płeć nie ma całkowitego monopolu na inteligencję; wszystkie mogą i powinny wnosić swój wkład ku najwyższemu dobru Hegemonii, jeśli nie po równo, to przynajmniej zgodnie ze swymi indywidualnymi zdolnościami…

— Kto wyrył mu napisy w mózgu? — mruknął z goryczą naczelnik Wydziału Zdrowia Publicznego.

— Nie wiem — mruknęła, zasłaniając usta dłonią — ale jest on żywym dowodem, że trwające stulecia życie nie musi czegokolwiek nauczyć. — Dojrzała, jak krzywi usta i wywraca oczyma w przelotnym momencie koleżeńskiej przesady.

— Czy zechce pani coś powiedzieć?

Jerusha wzdrygnęła się, póki nie zrozumiała, że członek Rady nie zauważył nawet, że oprócz niego ktoś mówi. Bogowie, obym się tylko nie zadławiła.

— Hmm, dziękuję panu. Nie przybyłam tu z przygotowaną mową, nie mam na to czasu. — Zaczekaj chwilę… — Ale skoro wszyscy są skłonni mnie wysłuchać, to jest sprawa na tyle ważna, byście poświecili na nią swój czas. — Wstała, pochylając się nad trochę nierównym stołem. — Kilka tygodni temu przekazano mi bardzo niepokojące dane dotyczące merów, tiamatańskich stworzeń, z których czerpiemy wodę życia — dodała ze względu na tych członków Rady, którzy o tym nie wiedzieli, lub to udawali. — Dowiedziałam się, że Stare Imperium stworzyło mery jako istoty posiadające inteligencję dorównującą ludzkiej. Człowiek, który mi to powiedział, otrzymał tę informację bezpośrednio z Przekazu sybilli.

Patrzyła na reakcje obecnych, rozchodzące się jak kręgi fal nakładających się na siebie na powierzchni wody. Próbowała rozpoznać, czy są szczere, czy wie o tym Rada i urzędnicy, czy była jedyną osobą na sali, nie dostrzegającą prawdy… Jeśli jednak wszyscy udawali zdumienie, to byli dobrymi aktorami. Rozległy się pomruki protestów.

— Czy chce nam pani wmówić — powiedział Hovanesse — iż ktoś oskarża nas o eksterminację inteligentnego gatunku?

Przytaknęła z opuszczonymi oczami, lekko przestępowała z nogi na nogę.

— Oczywiście nieświadomą. — Przypomniała sobie ciała na plaży, lecz mimo to zachodziło mordowanie. — Pewna jestem, że nikt w tej sali ani żaden członek Rady Hegemonii nie dopuściłby do czegoś takiego. — Spojrzała umyślnie na najstarszego spośród Nosiciela Oznaki, mężczyznę wyglądającego na sześćdziesiąt lat, choć mógł ich mieć dwa razy tyle. — Ktoś jednak musiał być tego świadom, bo wiemy o wodzie życia. — Jeśli wiedział, to nic na jego twarzy o tym nie świadczyło. Zastanowiła się nagle, o co jej chodzi.

— Sugeruje więc pani — stwierdził inny Kharemoughi — że nasi przodkowie świadomie ukryli prawdę, by zdobyć dla siebie wodę życia? — W słowie przodkowie dosłyszała dodatkową zawziętość i zrozumiała, że popełniła błąd. Oskarżanie przodków Kharemoughi było tym samym, co wśród jej rodaków zarzucanie kazirodztwa.

Mimo to uparcie, stanowczo potwierdziła.

— Tak, proszę pana, ktoś to zrobił.

Hovanesse pociągnął łyk ze swej szklanki i powiedział poważnie:

— W tak uroczystej chwili wysuwa pani wyjątkowo brzydkie i nieprzyjemne zarzuty, komendancie PalaThion.

Ponownie przytaknęła.

— Wiem, wasza sprawiedliwość. Nie potrafię jednak wyobrazić sobie odpowiedniejszych słuchaczy. Jeśli to prawda…

— Kto wysunął oskarżenie? Czy ma dowody?

— Pozaziemiec nazwiskiem Ngenet; ma tu na Tiamat plantację.

— Ngenet? — Dyrektor Wydziału Łączności dotknął pogardliwie ucha. — Ten zdrajca? Wymyśliłby wszystko, byleby oczernić Hegemonię. Wiedzą o tym wszyscy członkowie rządu. Jedyną rzeczą, na którą zasługuje od pani, komendancie, jest cela więzienna.

Jerusha uśmiechnęła się przelotnie.

— Kiedyś się nad tym zastanawiałam. Ngenet utrzymuje jednak, że dowiedział się o merach od sybilli; łatwo potwierdzić jego zarzuty, pytając inną.

— Nie znieważyłbym honoru mych przodków tak obraźliwym czynem! — mruknął jeden z członków Rady.

— Wydaje mi się — powiedziała Jerusha, pochylając się znowu — że przyszłość ludności tej planety, człowieczej i nie, powinna być o wiele ważniejsza od reputacji Kharemoughi, którzy zmarli przed tysiącem lat. Jeśli postępowano niewłaściwie, należy się do tego przyznać i naprawić zło. Przymykając oczy na masowe morderstwo, stajemy się równie występni, co Królowa Śniegu. Gorsi, bo bierzemy na siebie krew niewinnych istot, rozlewaną przez niewolników i służalców spełniających jedynie wasze rozkazy, których potem karzemy za nasze winy, nie pozwalając im wyjść z epoki kamiennej! — Oszołomiona słowami, które wyszły z jej ust, przypomniała sobie nagle, kto jest ich źródłem.

Z każdej strony otaczało ją grobowe milczenie, zmuszając do opadnięcia na miejsce. Siedziała cicho, słysząc wyraźnie własny oddech, czując opuszczającą ją dobrą wolę, osamotnienie w tej sali.

— Przepraszam panów. Domyślam się, że odezwałam się w niewłaściwej chwili. Wiem, że to ciężkie oskarżenie, dlatego też bardzo głęboko się namyślam, co mam z nim zrobić, czy powinnam napisać raport…

— Nie piszcie raportu — powiedział Hovanesse.

Spojrzała na niego badawczo, potem na cały stół, dostrzegając kipiący gniew Kharemoughi i złość urażonych Newhavenczyków.

Cholerny głupcze! Czyżbyś myślał, że bardziej od ciebie zechcą spojrzeć prawdzie prosto w twarz?

— Rada omówi tę sprawę po opuszczeniu Tiamat. Gdy podejmie decyzję, Ośrodek Koordynacyjny Hegemonii na Kharemough zostanie powiadomiony o wszelkich koniecznych zmianach naszej polityki.

— Przynajmniej zapytajcie sybilli. — Pod blatem stołu bawiła się zegarkiem, marząc o garści iestów.

— Na statkach mamy jedną — stwierdził, niezupełnie odpowiadając na jej pytanie.

Żałuję biednej wykrwawiającej przy takich klientach. Zastanawiała się w głębi duszy, czy to jedyne pytanie warte zadania padnie jeszcze kiedykolwiek.

— W każdym bądź razie — powiedział Hovanesse, krzywiąc się na jej milczenie — jakakolwiek będzie ta decyzja, nie powinna was obchodzić, Jerusho; resztę swej służby i życia spędzicie o lata świetlne od Tiamat. Tak jak my wszyscy. Doceniamy waszą troskę i szczerość w przekazywaniu swych myśli, lecz od tej chwili ten problem, jak i cała Tiamat, stanie się dla nas czysto akademicki.

— Tak sądzę, wasza sprawiedliwość. — Uważasz, że nie ma deszczu, jeśli nie pada na ciebie. Wstała znowu i sztywno wszystkim zasalutowała. — Dziękuję za poświęcenie mi waszego czasu i za zaproszenie tutaj. Muszę jednak wrócić do mych obowiązków, nim i one staną się tylko akademickie. — Odwróciła się, nie czekając na zezwolenie, i wyszła szybko.

Była już w korytarzu, gdy usłyszała wołającego ją Hovanessego. Odwróciła się, na wpół gorąca, na wpół zimna, i zobaczyła, że idzie za nią sam. Nie potrafiła odczytać jego miny.

— Komendancie, nie dała pani Radzie sposobności zawiadomienia was o nowym stanowisku. — Oczami karcił ją za brak taktu i wdzięczności wobec członków Rady, lecz nic więcej nie powiedział.

— Och. — Automatycznie wzięła od niego wydruk palcami, które nic nie czuły. Och, bogowie, jaki czeka mnie los?

— Nie spojrzy pani na to? — Nie było to pytanie zdawkowe czy przyjazne, Jerusha poczuła, jak drętwieje.

Chciała potwierdzić, lecz jakaś jej cząstka nie potrafiła odmówić wyzwaniu.

— Oczywiście. — Rozerwała i otworzyła śliską kartę, zaczęła wyrywkowo przeglądać tekst. Jak się spodziewała, tiamatański garnizon został porozdzielany, rozrzucono go po kilku różnych planetach. Mantagnes pozostał głównym inspektorem. A ona… ona… znalazła wreszcie swe nazwisko i przeczytała…

— To musi być pomyłka. — Czuła doskonały spokój doskonałej niewiary. Przeczytała ponownie — komendant sektora, pozycja niemal równa dotychczasowej. Ale miejscem jest Stacja Raj w Syllagong na Wielkiej Niebieskiej. — To przecież pokryta żużlem pustynia.

— I kolonia karna. Wydobywa się tam wiele minerałów, pani komendant. Bardzo ważne miejsce dla Hegemonii. Istnieją plany założenia tam dodatkowej kolonii, dlatego też rozbudowuje się miejscowy garnizon.

— Cholera, jestem oficerem policji, nie chcę zarządzać obozem pracy. — Papier zaszeleścił w jej zaciskającej się dłoni. — Dlaczego zostaję tam wysłana? Za to, co przed chwilą powiedziałam? To nie moja wina, że…

— To wasz pierwotny przydział, komendancie. Ze względu na wasze ostatnie osiągnięcia podniesiono wam rangę na komendanta sektora.

Powiedział to rozmyślnie, promieniując zadowoleniem z siebie człowieka, który cieszył się wpływami i wcześniejszą wiedzą.

— Wychowywanie przestępców jest przecież równie ważne, co ich zatrzymywanie. Ktoś musi to robić, a pani udowodniła, że potrafi radzić sobie w trudnej sytuacji.

— W beznadziejnej! — Spór z nim jedynie bardziej jeszcze ją upokarzał, lecz nie zważając na to, z całą energią przystąpiła do przegranej bitwy. — Jestem komendantem policji całej tej planety. Udzielono mi pochwały. Nie mogę pozwolić, by zmarnowała się moja kariera!

— To oczywiste — stwierdził łaskawie. — Może się pani w tej sprawie zwrócić do członków Rady, choć prawdopodobnie nie zaskarbiła sobie pani ich sympatii rzucanymi przed chwilą ohydnymi, oburzającymi oskarżeniami. — Jego ciemne oczy pociemniały jeszcze bardziej. — Bądźmy szczerzy, dobrze, komendancie? Oboje wiemy, iż swe tak wysokie stanowisko zawdzięczacie wyłącznie interwencji Królowej. Zostaliście inspektorem tylko dlatego, by ją zadowolić. Nie zasługujecie na swój nowy przydział. Równie dobrze jak ja zdajecie sobie sprawę, że podlegający wam mężczyźni nigdy nie pogodzili się z otrzymywaniem rozkazów od kobiety. — Ale to przecież sprawka Arienrhod! Wszystko się teraz zmienia, już się zmieniło… — Morale było okropne, jak często powiadamiał mnie główny inspektor Mantagnes. Policja pani ani nie potrzebuje, ani nie chce. Może pani przyjąć lub odrzucić nowe stanowisko, dla nas nie ma to najmniejszego znaczenia. — Splótł ręce na plecach i stanął przed nią nieruchomo jak ściana. Wspomniała padające tak niedawno z jego ust gorące pochwały.

Ty draniu, sam jesteś temu winny. Czułam, co się święci. Wiedziałam, co mnie spotka, ale po wczorajszym dniu myślałam, myślałam…

— Nie zrezygnuję z walki, Hovanesse. — Głos jej drżał z wściekłości, połowę gniewu kierowała na siebie za dopuszczenie do tego. — Królowa nie zdołała mnie zniszczyć, wam też się nie uda. — Jerusho, udało się jej, udało… Odwróciła się i odeszła, tym razem jej nie zawołał.

Jerusha opuściła gmach Sądu i ruszyła nie zatłoczoną Siną Aleją w stronę komendy policji. (Bawiący się unikali tego miejsca nawet podczas Święta). Jej pierwszą i jedyną myślą było pójście do podwładnych, powiedzenie im o swych kłopotach, sprawdzenie, czy uzyska ich poparcie. Po wczorajszej akcji ich stosunek do niej naprawdę się zmienił, dostrzegała to na niemal każdej twarzy. Czy jednak dostatecznie silnie? Gdyby miała czas, mogłaby liczyć na uczciwą szansę dowiedzenia, że może równie dobrze jak każdy mężczyzna zasłużyć na ich szacunek. Ale tyle czasu nie miała. Czy zdąży chociażby namówić ich, by ją poparli? A jeśli nawet… czy warto?

Uświadomiła sobie, że stoi samotnie na ulicy przed budynkiem komendy; przed starożytnym, paskudnym gmaszyskiem, do którego tak przywykła. Żaden inny budynek, żadne inne stanowisko w życiu nie będzie jej równie wstrętne — ani, co nagle zrozumiała, równie ważne. Gdziekolwiek by się udała, idąc tam w noszonym teraz mundurze, będzie zawsze obcą. Nigdzie nie wystarczy, by pracowała dobrze, nigdy nie uniknie konieczności udowadniania, że ma prawo choćby się jej podjąć. I zawsze znajdzie się inny Hovanesse, inny Mantagnes, który nigdy na nią nie przystanie i będzie się starał ją zniszczyć. Bogowie, czy naprawdę chce tam spędzić resztę życia? Nie… Gdyby tylko mogła znaleźć coś, co byłoby dla niej równie ważne, jak ta praca, coś, w co równie mocno by wierzyła. Ale nie ma niczego takiego nie ma. Poza tą pracą nie widzi dla siebie życia, celu, przyszłości. Minęła budynek komendy, ruszyła ku wylotowi alei, ku rwącej rzece uroczystości.