128906.fb2
— Jak to nie wiesz, co się stało z chłopcem? — Arienrhod wychyliła się z miejsca, patrząc na łysą kopułę pochylonej głowy kupca. Jak szpony zacisnęła palce na miękkich podpórkach wygodnego fotela.
— Proszę o wybaczenie, Wasza Wysokość! — Kupiec spojrzał na nią oczami zaszczutego szczura. — Nie sądziłem, że interesujecie się nie tylko dziewczyną, ale i nim. Powiedziałem mu, by poszedł do Gadderfy w Alei Pobrzeżka, lecz się tam nie pokazał. Jeśli mam przeszukać miasto… — Głos mu zadrżał.
— Nie, to niekonieczne. — Zdołała mówić uspokajająco, nie chcąc, by stary padł trupem na samą myśl o tym. — Moje metody są znacznie bardziej skuteczne od twoich. Sama go znajdę, gdy uznam, że jest mi potrzebny. — I chyba mam taki zamiar, — Powiedziałeś, że postanowił tu przybyć, bo… Moon… zostanie sybillą, a on został odrzucony? — Jak ciężko nazywać siebie innym imieniem. — Czego szuka w Krwawniku?
— Nie wiem, Wasza Wysokość. — Kupiec międlił w dłoniach ozdobny koniec skórzanego pasa. — Jak jednak mówiłem, zaprzysięgli sobie nawzajem; zawsze byli razem. Sądzę, że jego duma została zraniona, gdy nie został wraz z nią dopuszczony do tego hokus-pokus. Ponadto jego ojcem jest pozaziemiec, nosi zawsze ten medal… chyba jest ciekawy.
Kiwnęła głową, nie patrząc na niego. Od lat dostarczał jej wieści o dorastającej razem parze dzieci, niedorosłych oblubieńcach połączonych niewidzialnym sznurem wierności… dzięki czemu zdoła może ściągnąć dziewczynę do Krwawnika i wyrwać ją z zabobonnego wariactwa sybilli. Nie mogła jej winić za chęć uzyskania najwyższych zaszczytów w swym ograniczonym świecie; potwierdzało to jedynie, że obie są na pewno tą samą kobietą. Jednakże obsesja Moon uodparniała ją na próby handlarza, aby zainteresować ją techniką Zimaków, choć zdołał wywołać ciekawość w chłopcu, może ze względu na jego pozaziemskiego ojca. Moon przynajmniej nigdy nie odrzuciła kuzyna za jego techowe zainteresowania, co uczyniłaby każda prawdziwa Letniaczka. To skłaniało Arienrhod do tolerowania ich związku, w nadziei, że nawet tak nikłe kontakty z techniką pomogą Moon przygotować się na swe przeznaczenie. Przynajmniej nie jest z nim w ciąży — nawet Letniacy pielęgnują “zgubę dzieci” i wiedzą, jak jej używać. Gdyby znalazł się w pałacu, czekając na nią…
— Jesteś pewien, że Moon teraz “uczy się” z tymi sybillami na ich wyspie? Czy będzie tam bezpieczna?
— Równie bezpieczna, co wszędzie wśród Letniaków, Wasza Wysokość. Przypuszczalnie nawet bardziej. Być może będzie już na Neith, gdy tam wrócę.
— Powiedziałeś też, że widziane przez ciebie sybille nie są obłąkane? — spytała ostrzejszym tonem. Miała nadzieję sprowadzić tu dziewczynę, nim zarazi się chorobą sybilli, ale było już za późno.
— Nie są, Wasza Wysokość — pokręcił głową. — Całkowicie panują nad swoimi atakami. Nigdy nie widziałem żadnej, która by tego nie czyniła. — Uspokoił ją swym brakiem strachu.
Arienrhod przyglądała się malowidłu na ścianie ponad głową kupca. Dopóki dziewczyna jest zdrowa, wszystko inne jest mało ważne; choroba może być nawet zaletą, ochroną, jeśli dzięki niej utrzyma zaufanie Letniaków. Znów spojrzała na kupca.
— Przekażesz jej wiadomość od kuzyna, którą ci dostarczę. Chcę, by przybyła do Krwawnika. Moon musi przypłynąć tu z własnej woli; Letniacy nigdy by się nie pogodzili z porwaniem sybilli.
Kupiec trzymał pochyloną głowę; nie mogła dojrzeć jego miny, choć się lekko wzdrygnął.
— Ależ, Wasza Wysokość, skoro zostanie sybillą, może się bać przybyć do miasta.
— Przybędzie. — Uśmiechnęła się Arienrhod. — Znam ją, przybędzie. — Zrobi to, jeśli uzna, że coś grozi jej kochankowi. — Dobrze mi służysz… — uprzytomniła sobie, że zapomniała jego imienia, i nie użyła go — kupcze. Zasługujesz na hojną zapłatę. — Bogowie, muszę się starzeć. Jej uśmiech zmienił się lekko i nacisnęła kilka podświetlonych klawiszy na poręczy fotela. — Myślę, że przekonasz się o wymazaniu wszystkich długów, które zaciągnąłeś na kupno nowych towarów na handel.
— Dziękuję, Wasza Wysokość! — Patrzyła, jak podczas składania hołdu podskakuje mu obwisła twarz, nie znosiła widoku brzydoty wywołanej starością, choć z drugiej strony cieszyła się świadomością własnej na nią odporności.
Odprawiła go bez ostrzeżenia, by zachował spotkanie dla siebie. Był jej dalekim, lecz lojalnym krewniakiem; wiedziała, że bez względu na zdumienie wywołane swą dziwną pieczą i dziwnym przedmiotem tej opieki nigdy o nic nie zapyta ani niczego nie zdradzi. Zwłaszcza że płaci mu tak dobrze.
Gdy odszedł, wstała z fotela w małej prywatnej komnacie i podeszła do drzwi, odsuwając na bok białe płyty. Zastała za nimi czekającego w większej sali Starbucka, niezupełnie spodziewanego. Miał z sobą Psy — ziemno-wodne drapieżniki z Tsieh-punu, idealnie dostosowane do tropienia merów. Ich sfora kłębiła się w dalekim kącie komnaty, machając kończynami zakończonymi mackami i warcząc na siebie bezładnie.
Sam Starbuck opierał się jednak ze zwykłą dlań w szerszym otoczeniu bezczelnością o potężny samathański stół, stojący bardzo blisko jej lewego boku… bardzo blisko drzwi. Zastanowiła się, czy podsłuchiwał; uznała, że pewnie tak, lecz także, że to nieważne.
Był zakapturzony i odziany na czarno, lecz zamiast dworskiego stroju nosił wygodny skafander termiczny, obwieszony przyborami łowieckimi. Gdy się wyprostował, zabłysło światło na skrytym w pochwie nożu. Skłonił się jej sztywno, lecz dopiero po tym, jak spojrzał na nią badawczo, z ciekawością w ciemnych oczach.
— Już wyjeżdżasz? — zapytała go z chłodem w głosie.
— Tak, Wasza Wysokość. Jeśli was to zadowala. — Wychwyciła lekkie naśladowanie obrzędu wymienianego między równymi.
— Zadowala mnie bardzo. — Tak, zżymaj się, mój łowco zbyt pewny siebie. Nie jesteś pierwszy, lecz kolejny i być może nie ostatni. — Im szybciej wyjedziesz, tym lepiej. Będziesz teraz polował w rezerwacie Wayawayów?
— Tak, Wasza Wysokość. Pogoda jest tam dobra i powinna się utrzymać. — Zawahał się i podszedł do niej. — Zapewnicie mi szczęście na łowach…? — Gładził jej ramię przez tkaninę.
Uniósł maskę, przyciągnęła rękoma jego twarz, całując ją z obietnicą większej nagrody.
— Dobrych łowów.
Kiwnął głową i odszedł. Patrzyła, jak zbiera Psy i rusza na poszukiwanie życia i śmierci.