129006.fb2 Toy Toy Song… - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 1

Toy Toy Song… - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 1

Toy Iceberg otworzyła wielkie drzwi ozdobione napisem "Prywatny detektyw. Paul Iceberg i…" Widząc to cholerne "i" w napisie na drzwiach, dostawała szału. "Paul Iceberg i córka"…

Weszła do ciemnego pomieszczenia stanowiącego biuro. Szczęściem czynsz był zapłacony na dziesięć lat z góry. Tyle jej. Wytrząsnęła na biurko wszystko, co miała w torebce. Z powodzi drobiazgów wyłuskiwała pojedyncze monety. Siedemdziesiąt centów. Majątek. Jednym ruchem zgarnęła duperele z powrotem do torebki. Otworzyła szufladę biurka i wyjęła konserwę.

Paul zmarł przed rokiem. Dwadzieścia kilka lat pracował w policji, potem jako prywatny detektyw. Cholernik musiał mieć powiązania z mafią. Nie słyszała o żadnej aferze związanej z Paulem, o żadnych podejrzeniach, żadnych łapówkach, a jednak… umierając, zostawił jej ponad sześć milionów dolarów. Na pewno mafia. Żył tak skromnie… Pracował do końca, żeby umrzeć na zawał we własnym łóżku. Albo mafia, albo UFO, albo załatwił jakąś grubą rybę. Przecież tyle nie zarobił.

Otworzyła konserwę, podważając blokadę wieczka kciukiem. Wbiła widelec w mięso i zaczęła jeść, patrząc bezmyślnie na swój materac z rozłożonym śpiworem pod ścianą. Była strasznie głodna, ale wiedziała, że musi zostawić sobie coś na rano, więc odstawiła pół konserwy na biurko i podeszła do automatu z kawą. Siedemdziesiąt centów. Nie kupi nawet coli. Ile razy używała tego samego filtra z tą samą mieloną kawą, który tkwił w środku? Eeee… maksimum pięć razy. Wlała do zbiornika wodę z kranu. Szósty raz to przecież nie dziesiąty, coś powinno naciągnąć.

Ciekawe, ile milionerek na świecie musiało pić zaparzaną po raz szósty kawę? Pamiętała, jak spłakana po pogrzebie poszła do adwokata ojca. Akurat. Ojca… Paul adoptował ją dokładnie półtora roku przed swoją śmiercią. Poznali się na ulicy. Chyba zrobiło mu się żal młodziutkiej prostytutki stojącej na golasa przy krawężniku w "Sex Side", zasmarkanej jak szlag, bo było już zimno. Tam nawet policjanci woleli się nie zapuszczać. Paul szukał jakiejś dziewczyny, która uciekła od rodziców. Nie znalazł. Ale spotkał Toy. Swoją "Zabaweczkę". I wyciągnął ją stamtąd. Jeszcze jeden dowód na to, że miał jakieś kontakty z mafią. Ciekawe, co dla nich robił?

Toy, już ubrana, wyleczona z zapalenia oskrzeli, z jakichś względów wydała mu się strasznie fajna. Nigdy ze sobą nie spali. Grali w karty w tym biurze (oszukiwała nieporadnie – tylko się śmiał), chodzili na obiady do knajpy naprzeciw, do kina na zabawne filmy, układali na ławce w parku kostki domina. W gruncie rzeczy Paul, przy tym całym swoim starannie ukrywanym bogactwie, był cholernie samotnym facetem. Potem ją adoptował. Była odtąd Toy Iceberg. Boże, jak to nazwisko do niego pasowało. Choć dziewczyna trochę go nadtopiła.

Kazał jej się uczyć. Zmuszał ją, żeby czytała jedną książkę na dwa dni. Na początku było to męczące, bo odpytywał, ale w końcu nawet ją wciągnęło. A potem zaczął ją uczyć "fachu". Poznała tajniki broni palnej, dowiedziała się, jak czyścić, ładować, celować i naciskać spust. Wyćwiczyła się nawet w trafianiu do celu. Dość bliskiego, żeby być ścisłym. Nigdy mu się nie przyznała, że jest krótkowidzem i bez okularów widzi mniej więcej tyle, co przeciętny kret, a on się nie domyślił. Bo… bo chyba chciał mieć syna… Wyczuwała to instynktownie i udawała, jak tylko mogła najstaranniej, że nigdy nie ma miesiączki. Miał ją uczyć dalej, żeby mogła przejąć firmę. Ale… No umarł.

Kiedy po pogrzebie poszła do jego adwokata, przeżyła dwa największe zdziwienia w swoim życiu. Po pierwsze, że zostawił jej z górą sześć milionów dolarów. Jezu! O mało jej majtki nie spadły z tyłka. Po drugie, że dostanie tę forsę dopiero za dziesięć lat, jeśli spełni jeden warunek.

Chryste! Paul był beznadziejnym romantykiem. Nie chciał zrobić z niej rozwydrzonej laleczki wydającej forsę na różne zachcianki. Miała najpierw poznać życie. No kurwa mać!!! Przez dwa lata była prostytutką. Średnio ośmiu klientów dziennie. Policzmy, osiem razy trzysta sześćdziesiąt pięć razy dwa… Przeleciało ją prawie sześć tysięcy facetów! Trzy razy złapała syfilis, raz tryper, raz rzeżączkę. Dobrze, że alfonsi nie żałowali na antybiotyki. Bito ją, musiała stać goła tuż przy krawężniku noc w noc, a jak szła spać, skuwali jej ręce i kneblowali, żeby nie mogła niczego zaplanować z resztą "koleżanek". Była narkomanką na totalnym odlocie, z charakterystycznym wytrzeszczem oczu i niezborną gadką… Dopiero Paul kazał ją uwarunkować na odwyku. Kto, jak nie ona, znała życie na tej planecie??? Ale nie… Dla Paula to było najwyraźniej za mało. Miała przez dziesięć lat utrzymywać się, pracując jako prywatny detektyw. Boże… Przynajmniej biuro było opłacone z góry. Firma prawnicza miała sprawdzać, czy nie zatrudnia się gdzie indziej. Jeśli przeżyje dziesięć lat jako detektyw forsa jej. Jeśli nie, jeśli będzie dorabiać na boku, dawać tyłka odpłatnie, oszukiwać w wypełnianiu warunków testamentu… Sześć milionów dolarów powędruje na cele dobroczynne.

O rany! Paul… Byłeś beznadziejnym romantykiem! Jak ty to sobie wyobrażałeś? Zerknęła do lustra. Nic się nie zmieniło. Nadal była dwudziestojednoletnią, śliczną dziewczyną. Miała duży biust, fajny tyłek, metr sześćdziesiąt wzrostu i… Ważyła raptem czterdzieści pięć kilo. Jak średniej wielkości kurczak… W budynku, gdzie było biuro winda miała takie ekstra zabezpieczenie. Żeby dzieci nie bawiły się dźwigiem, wmontowano specjalne urządzenie – ukrytą w podłodze wagę. Jeśli pasażer

(w domyśle dziecko) ważył za mało, urządzenie nie chciało się uruchomić. Niestety, kiedy Toy wsiadała do windy sama, ta… nie chciała ruszyć. Wiele razy zdarzało jej się, że wchodziła na siódme piętro schodami. Wiele razy ładowała do windy wszystkie okoliczne kubły na śmieci, żeby móc ruszyć. Po prostu była za lekka. Paul! Nie widziałeś, że twoja córka kupuje sobie buty w sklepie dla dzieci, bo ma za małe stopy nawet jak na kobiecą miarę? Nie zauważyłeś, że w barze nikt nie chce jej dać nawet piwa? Że nie wpuszczają jej na film dla dorosłych zanim nie pokaże jakiegoś dokumentu? Jak ty to sobie wyobrażałeś? Że co? Wchodzi klient do biura i widzi dziewczynę o twarzy aniołka, której nogi majtają w powietrzu, bo siedząc w fotelu, nie mogła dosięgnąć stopami podłogi, i… I co powie? "Proszę pani, dostaję anonimy, jacyś bandyci chcą mnie zabić, a pani ma ich zmasakrować w trzy dni!". Paul. Jak to sobie wyobrażałeś? Czy naprawdę nie zauważyłeś, że ta twoja baba jest tak potwornym krótkowidzem, że na dziesięć metrów widzi tylko rozmazane plamy? Toy przygryzła wargi. Odbębniła już rok. Wyszkoliła się. Mydło kradła w ubikacjach na stacjach benzynowych. Naczynia, plastikowe noże i widelce u Mac Donalda. Z praniem nie było żadnego kłopotu. Chodziła do pralni w różnych blokach, czekała, aż pojawi się jakaś baba i kwiliła: "Proszę pani, zapomniałam proszku i tatuś będzie zły…". Zawsze dostała. A potem prosiła jeszcze o monetę do automatu. Sto procent trafień. Często dostawała jeszcze coś ekstra na oranżadę. Najgorzej było z żarciem. Nie kradła już w supermarketach, bo dwa razy ją złapali. Czasem zwinęła coś w małych sklepikach, ale tam też trzeba było uważać. Usiłowała dorabiać nielegalnym sprzątaniem. Żadnej rejestrowanej, oficjalnej pracy nie mogła podjąć, bo wtedy… żegnajcie miliony. Firma adwokacka była bardzo skrupulatna w kontrolowaniu jej działalności. Ale czasem udało jej się uszczknąć coś na boku za mycie kibli dwa piętra niżej. Porządkowała papiery w firmie naprzeciw. Ale to już się skończyło. Stary szef, który ją lubił i zawsze dał parę dolców więcej niż się umawiali, odszedł na emeryturę, a do nowej szefowej wolała nie podchodzić bez kija w ręce. Na początku swędziała ją głowa, ale potem stwierdziła, że płyn do odkażania rąk jest świetnym szamponem. Wchodziła do pierwszego lepszego hotelu, podstawiała foliowy worek pod aplikator w ubikacji i wypróżniała cały pojemnik. Gorzej jednak szło z samym myciem. W biurze, gdzie mieszkała, była tylko umywalka. Trudno. Traktowała to jak dodatkowe ćwiczenia z gimnastyki. A szlag z tym.:.

Książek już nie czytała, bo najbliższa bezpłatna biblioteka była kilkanaście kilometrów stąd. Ale miała całe mnóstwo gazet. Karni biznesmeni skrupulatnie wyrzucali wszystkie papiery do specjalnych pojemników i nie musiała nawet gmerać w jakichś ohydnych organicznych śmieciach.

Paul. Tak to sobie wyobrażałeś? Chyba nie. Jeszcze dziewięć lat. Oparła nogi o parapet i bezmyślnie popatrzyła w okno. A jak dostanie raka? I tuż przed wypłatą wywinie orła. A jak ją przejedzie samochód? A jak cały budynek spłonie razem z nią? A jak splajtuje firma, która inwestuje jej miliony? Eeeee… nie. Są porządni. Licząc inwestycje, kapitalizacje odsetek i takie tam różne, mogła się spodziewać nawet dziesięciu baniek. W wieku trzydziestu lat. Jeśli dożyje. Jeśli spełni warunki. Jeśli nie dostanie AIDS-a. Spokojnie. To przynajmniej jej nie groziło. Żyła jak dziewica, odkąd wyciągnął ją znad krawężnika.

Ktoś dotknął jej ramienia. Okej. Runęła w dół na podłogę. Zwinęła się w kłębek. Przetoczyła pod biurkiem. "Biurko jest świetnym instrunentem walki – powtarzał zawsze Paul. – Tylko ludzie niepotrzebnie się za nim chowają". Pewnie! Wskoczyła na blat. I runęła na napastnika z góry.

Paul zawsze powtarzał, że jeśli skoczyć z góry na kogokolwiek, to po prostu nie ma siły, żeby tamten się nie przewrócił. Masa i pęd. Jasne. Tyle tylko, że Paul miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu i ważył sto kilo. Ona miała metr sześćdziesiąt i ważyła czterdzieści pięć. Facet złapał ją w locie. I spokojnie podniósł do góry tak, że teraz bezradnie machała w powietrzu nogami, usiłując kopnąć go w twarz. Psia krew!!! Miał dłuższe ręce niż ona nogi. Ale drągal. Co za goryl pieprzony… Teraz to już mogła mu tylko napluć na głowę. O żeby go jasna zaraza… Krótka spódniczka zsunęła jej się na biodra, ukazując majtki. Nieustraszony detektyw w akcji! Żenujące…

– Szybka jesteś – mruknął mężczyzna z pewnym nawet podziwem. Mam cię postawić na biurko czy na podłogę? – spytał.

– Na biurko – warknęła. – Nie chcę, żebyś musiał kucać!

Nie chwycił dowcipu. Postawił ją na blacie. Teraz dopiero mogła go kopnąć prosto w splot. Świnia! Po prostu złapał ją za nogę i palnął tak, że runęła na pupę. Syknęła, masując pośladki.

– Co będzie? – bolało ją gdzieś w krzyżach. – Morderstwo? Gwałt? – Nie chciałem cię przestraszyć. Oferuję pracę.

– Aaaaa… – odruchowo zsunęła kolana razem i obciągnęła spódniczkę. – W takim razie zechce pan spocząć – wskazała mu krzesło dla klientów. Raczej nieużywane ostatnio. Szlag! Okulary!!! Tkwiły gdzieś w szufladzie biurka. A bez nich była właściwie bezbronna. – Słucham pana? W czym mogę pomóc? – przysiadła na fotelu bokiem. Samym skrajem pupy. Nie chciała, żeby widział, że jak usiądzie normalnie, to jej nogi nie sięgają podłogi.

Zajął miejsce na krześle. Otworzyła szufladę. Ale gnój!!! Sięgnął szybciej niż ona i wyciągnął Colta Springfielda wprost spod jej palców. Uśmiechnęła się. Nałożyła okulary i zacisnęła dłoń na Rugerze z krótką lufą przyklejonym taśmą pod blatem.

– Nie wygłupiaj się – wymierzył z jej własnego pistoletu. – Odklej to coś i połóż tak, żebym widział

Posłusznie wyjęła rewolwer spod biurka. Swołocz na krześle sprawiał wrażenie, że strzeli szybciej niż ona. Pozostała jej już tylko dubeltówka z obciętą lufą i kolbą w specjalnym uchwycie pod fotelem. Ale na razie wolała jej nie macać.

– Czym mogę służyć? – usiłowała zakpić, ale wypadło to bardzo blado. Nagle przygryzła wargi. Jezu… Znała go! Z gazet. To… Pat Dante! Jeden z najsłynniejszych najemników. Na zdjęciach miał jednak zawsze maskujący mundur. Teraz ubrał się w zwykły sweter.

– Dobra… – Pat też się uśmiechnął. – Nie wiem, ile masz tu jeszcze zamontowanych pułapek, a chciałbym porozmawiać bez trzymania cię na muszce… Więc daj mi to – nachylił się i ściągnął jej okulary z nosa. – Wybacz kotek – mruknął – W interesach nie rozmawia się, mierząc do siebie nawzajem…

Załatwił ją. Odsunął krzesło aż pod ścianę. Wiedziała, gdzie jest. Mniej więcej. Ale nic poza tym.

– Nie zniszcz ich, jeśli nie zamierzasz mnie zabić od razu – poprosiła. – Nie stać mnie na nowe.

– Wiem – powiedział. – Wyglądasz w nich strasznie sexy… – A wiesz, jak fajnie wyglądam w nocnej koszuli?

– Nie kpij. Marlowe to ty nie jesteś.

Spuściła głowę. Dubeltówka była nabita grubym śrutem. Mogłaby go załatwić nawet bez okularów, ale… szlag… Strzeli szybciej czy nie? Wyszarpnąć, wymierzyć, pociągnąć za dwa spusty… Jezu! To Dante! Zastrzeli ją, zanim sięgnie pod fotel czy dopiero, jak będzie wyciągać broń?

– Mam dla ciebie robotę – powiedział Dante.

Nagle, tuż przed sobą, zauważyła puszkę z karmą dla kotów, którą napoczęła niedawno. Nie usiłowała mu wpierać, że żywi jakieś zwierzęta. Żaden kot raczej nie posługiwałby się widelcem, choćby plastikowym, takim jak ten, który tkwił właśnie wbity w mięso. Poczuła, że ma rumieńce.

– Nie przejmuj się – mruknął Dante. Zauważył – Żarłem już w życiu gorsze świństwa niż to…

Jakoś tam przełamał lody. Nie ufała mu. Ale wiedziała, że nie jest świnią, tak jak przedstawiały go gazety.

– Mam pojechać na Kubę i obalić reżim?

– Nie rżnij Marlowe'a… – zapalił papierosa. – Kiepsko ci idzie. – Daj mi – poprosiła.

Zapalił drugiego, podszedł i wetknął jej do ust. Mogłaby go zastrzelić. Mogłaby! Teraz!… Sukinsyn. Wrócił na krzesło, nie odwracając się do niej plecami.

– Zabaweczko… naprawdę chcę ci dać pracę. Przełknęła ślinę.

– Moje warunki to…

– Dam ci dziesięć tysięcy dolców, jak to zrobisz. Plus pensja najemnika.

– Dychę? – wyrwało jej się mimowolnie. – A co cię powstrzyma, żeby mnie nie zastrzelić, jak już zrobię to coś? – przygryzła wargi. Musiał się uśmiechnąć. Poznała po głosie.

– Z góry wyślę czek na ciebie tej twojej firmie adwokackiej. – Wiedział o niej naprawdę dużo. – Jak nie wrócisz… pójdzie na cele dobroczynne. Jak wrócisz, to se weźmiesz.

– Jeśli tak, to… – tym razem ona się uśmiechnęła. – Co mnie powstrzyma od zabicia ciebie?

– Moi ludzie – odpowiedział szczerze. – Jak do mnie strzelisz, to oni nakarmią cię twoimi własnymi piersiami… Skrzywiła się lekko. Zasrane odruchy. Ciekawe, czy zauważył?

– Powiedziałeś dycha plus… co?

– Wiem, że masz kłopoty z oczami. Ale ze słuchem też? -Plus pensja najemnika?

– Mhm.

– Jezu… Dlaczego ja?

Tym razem roześmiał się na głos.