129006.fb2
– Nie – powiedziała Toy. – Jest tu ktoś, kto nas załatwi, jeśli pokażemy, że wiemy. – Kto???
– Na mur… LeMoy. Nie wiem, kto jeszcze. – Pies! Jesteś świetna! – szepnął Oouroo. – Jest najlepsza – mruknęła Mobutu.
– Jest, zdaje się, naszą ostatnią szansą… – wtrąciła Bokassa.
– Dobra Maybe Not… – powiedział Clash. – Hot Doga jestem pewien. Służyłem z tym ciulem w bunkrach. Za głupi, żeby go ktoś wynajął na nas… Caddilac też pewny. Powiedz tylko im i morda w kubeł!
– Dobra… Toy, do szefa, psie – szepnęła Maybe Not. – Musisz węszyć dalej.
Pobiegła do przodu. Zdaje się, że część oddziału pokładała w niej przesadne nadzieje. Jezu… Przecież nie sprosta. Przypadkiem dowiedziała się na księżycowej stacji jakichś tajności wyciągniętych od kurew i teraz najemnicy uważają ją za super fachowca. Jezu… Zaraz. Przypadkiem? Naprawdę przypadkiem wyciągnęła takie tajemnice od przygodnej prostytutki? Tally-Ho była pewna. W pewnych kwestiach przeczucie ją nie myliło. Jeśli już kogoś polubiła, tak jak tą śliczną Żydówkę to, nawet bez europejskiej maszyny dnia sądu ostatecznego, dałaby sobie uciąć wszystkie palce, że tamta nie kłamała. Więc, co? Kto kogo rolował w tej akcji? I o co chodzi? Kto przygodnej dupie zdradza aż takie sekrety??? Inżynier z problemami wzwodu? Pogada sobie i wywrze przynajmniej wrażenie jak już do niczego nie dojdzie? Możliwe. Ale czy… Zaraz. Jeśli tamten był aż tak wysoko postawiony, że znał prawdę, to czy naprawdę paplałby wszystko śliczniuteńkiej Tally-Ho? Aha. Więc o to chodzi, panowie… Już wiedziała. Przynajmniej jeden mały drobiazg.
Tally-Ho Vixen była kluczem do wszystkiego. Jeżeli ktoś miał urządzenie, które pozwalało stwierdzić czy kto inny kłamał, to przecież, szlag, mogli stwierdzić też bez trudu, kogo Toy polubi odruchowo w burdelu. O taaaaaaak. Siksa z Triad miała do spełnienia inne zadanie niż to, o którym wiedziała oficjalnie. No dobra, chłopaki… Tylko się teraz nie dziwcie! Tally-Ho Vixen. Po pierwsze, Toy miała ją polubić, po drugie uwierzyć, po trzecie, wypaplać. Jawohl, herr general. Wypełniła już wszystko, do czego ją wynajęto. A teraz czekała ją już tylko cicha mogiła dwa metry pod księżycowym gruntem. Pewnie wybiorą ładne miejsce nawet. Gdzieś, gdzie jest prawdziwy spokój. Gdzieś, gdzie nikt nie przychodzi częściej niż raz na tysiąc lat… Niedoczekanie, sukinsyny: Nie po to przeżyła dwa lata w Sex Side, żeby teraz dać się jakiemuś Moonsungowi. O mamo, jak strasznie chciała kokainy! Troszeczkę kokainy bez wymiotów, błagaaaaaaaaaam!!! Zaczęła się trząść. Telepało nią tak, że nie mogła iść dalej. Moonsung jednak wygra. Była śmieciem. Była nic nie wartym gównem. Nie mogła myśleć o niczym innym niż o białym proszku. Mamusiu, troszeczkę w dziąsła albo w pochwę, albo w tyłek choćby nawet w oko, wszystko jedno… troszeczkę! Dajcie mi choć troszeczkę!!!
Dante podniósł ją za kołnierz., – Co cię tak telepie, Pinokio?
Rozdygotana nie była w stanie nawet odpowiedzieć. – Chcesz proszku, mała? – szepnął.
– Tak!!! N… n… nie… nie mogę… – zaczęła płakać. – Jestem uwarunkowana…
– Przestań się mazgaić! – usiłował ją ukryć przed oczami najbliższych żołnierzy. Zapalił papierosa i dał jej, ale miała tak roztrzęsione ręce, że upuściła na trawę. Podniósł i wetknął jej do ust. Pozwolił dziewczynie usiąść z boku i objąć rękami kolana. – Całość stać – zakomenderował. Piesek nam się trochę rozkleił…
Wyszarpnął manierkę i dał jej łyk wódki.
– B… b… b… bo… jak mnie najjjjjjdzie ttttto… – Stul pysk i nie szczękaj zębami.
Dał jej jeszcze łyk. Nie mogła go rozgryźć. Ale nie zaprzątała sobie głowy, w której było teraz tylko wyobrażenie białego proszku.
– Dać ci tego syfu? – spytał.
– N… nnnnn… nie… za… za… za… zabijesz m… m… m… mnie – jąkała się potwornie. Tak strasznie chciała. Tak strasznie chciała. Wbrew swym słowom tak strasznie chciała tego białego syfu!!!
– Długo to będzie trwało? – spytał znowu.
– Ppppp… ppp… pół… godziny… ja… ja… ja… jakieś…
– Jeeeeezu. Postój – zakomenderował zniecierpliwiony.
Ktoś litościwy nakrył Toy kocem. Żeby nie wszyscy przynajmniej widzieli jak strasznie się pociła, jak nią szarpało. Dante klął. "Pan Brown"
i inżynierowie przyglądali się ze zdziwieniem całej scenie.
– Czy z każdym żołnierzem pan się tak cacka? – spytał "pan Brown". – Nie widzisz co jej jest? – wrzasnął Dante. Wściekły kopnął Toy tak, że aż się przetoczyła na trawie zrzucając koc. Zwymiotowała na samą myśl o białym proszku. Ktoś, może Yellow, przykrył ją ponownie. Miała jakieś czterdzieści stopni gorączki. Drżała i pociła się bez przerwy. Kokaina!!! Błagam! Trochę kokainy… Prosiła o śmierć. Moonsung nie musiał nic robić. Była śmieciem. Była skończona. Żołnierze wokół odwracali głowy. Niby każdy miał jakieś doświadczenia z narkotykami. Marycha – każdy. Spid – każdy. LSD – co drugi. Kokaina – co drugi. Heroina – co dziesiąty. Ale… doprowadzić się aż do takiego stanu??? Jezu przecież… Nikt z nich nie brał końskich dawek dzień w dzień przez dwa lata… Nikt jej nie rozumiał. Nikt z nich nie miał wypalonego kokainą mózgu, nikt nie miał trwałego w Sex Side wytrzeszczu oczu, nikt nie doświadczył stanu, że przez dwa lata nie można było powiedzieć choć trzech powiązanych ze sobą słów! Kokaina!!! Proszę…
Ktoś wbił jej w tyłek, przez spodnie, igłę. Poczuła eksplozję w głowie. Benzedryna! Kowalskie rozwiązanie. Ulżyło jej. Zwymiotowała. Nowe uczucie ulgi. Wymioty. Przenicowało ją na lewą stronę. Jezu… Wymioty. Czy może jeszcze oddychać? Wymioty. Gorączka skoczyła jej na maksimum. Ile komórek mózgowych zabiła? Ile miliardów? Wymioty. Pierdolone uwarunkowanie! Z taką chęcią zaćpałaby się na śmierć. Moonsung nie musiał niczego robić. Wystarczyłoby ją cudownie odwarunkować i dać dwie garście białego proszku. Zjadłaby wszystko, dziękując im na kolanach. Niestety, Paul kazał uwarunkować ją na sztywno. Narkotyczne dziewictwo albo śmierć. To było nieodwracalne.
– No już, piesek. No już… – Mobutu waliła ją po twarzy. – Już, piesek. Przechodzi ci – jeszcze raz z pięści. – Pinokio, nie symuluj! Wyraźnie ci przechodzi…
– No dobra. Idziemy – zakomenderował Dante.
Mobutu zarzuciła sobie psa na plecy. Toy chyba zasnęła.
Obudziła się z bólem głowy. Najwyraźniej miała podpuchnięte lewe oko. Mobutu! Żeby cię jasny szlag trafił! Była naładowana po dziurki w nosie. Pieprzona Benzedryna! Mogła teraz iść zdobywać cały kosmos. Wiedziała jedno. Jak to się skończy… jak skończy się ten stan euforii znowu przypomni jej się stara znajoma… kokainka. Cześć, pani Kokaino, jak my się dobrze znamy, co? Jak dwie jednojajowe siostry bliźniaczki, prawda? Nie mam nikogo bliższego niż pani… Ale puść mnie,
proszę… przynajmniej na pół godziny, proszę. Ta młoda, zdrowa siksa, Benzedryna, przepędziła panią stąd teraz!!! Wiem, że tylko na chwilę. Wiem, że przyjdzie pani znowu. Ale póki co niech pani Benzedryna posprząta te wszystkie śmiecie…
"Jeszcze będę cię miała, Toy, moja wierna kochanko! – obiecała z bezbrzeżną miłością Królowa Wszystkich Istot, pani Kokaina.
"Pani Benzedryno! Ratuj!" – krzyknęła Toy. – "Błagam! Ratunku!!! Niech mi pani nie da zrobić nic złego…"
Benzedryna działała jak stary komandos. Kopnęła Kokainę w dupę tak mocno, że ta szybowała obracając się w powietrzu.
"No nie ma sprawy! Nie ma sprawy… Tylko moje usługi kosztują… – powiedziała pani major Benzedryna. – "Ile masz jeszcze szarych komórek na sprzedaż, Toy? Ile miliardów ci jeszcze zostało?"
"Zapłacę ci! Co do grosza. Tylko niech mnie pani pilnuje, proszę!" – "A kiedy zaczniesz przypominać roślinkę, Toy"? – spytała pani Benzedryna, obciągając na sobie mundur chemicznego komandosa.
Toy obudziła się z krzykiem. Ktoś zatkał jej usta. Leżeli rozrzuceni na wzgórzach wokół jakiegoś osiedla. Bolały ją oczy. Bolała ją wątroba. Mogła iść zdobywać kosmos. Benzedryna właśnie osiągała maksimum koncentracji w jej żyłach. Jezus… Dlaczego tak drogo musi płacić? Była napakowana erzacem narkotyków po same źrenice. Gotowa do akcji, gotowa na śmierć, totalny, ostateczny wojownik bez żadnych wahań, bez złudzeń, bez iluzji. Była maszyną śmierci. Ostatecznym rozwiązaniem wszystkiego. "Kocham cię, pani Benzedryno… Kocham panią!!! "… Mogła wstać i iść walczyć z diabłem. "Pani Benzedryno, obcowanie z panią jest jak orgazm! Tylko niech pani nie dopuszcza tej drugiej małpy Kokainy, proszę…"
"Jeszcze przez chwilę, kotek" – powiedziała ciepło Benzedryna.
– "Jeszcze przez chwilę, mała" – powiedział jej chemiczny Anioł Stróż. -"Tylko pamiętaj, moje usługi kosztują… Są bardzo drogie. Ochronię cię, ale zapłacisz mi swoimi szarymi komórkami co do grosza, laleczko… Co do grosza, kotek! ".
– Naprzód! – ryknął Dante.
Toy rzuciła się pierwsza. Zbiegła na dół z naładowanym kałasznikowem w rękach. O Boże. O Najjaśniejsza pani Benzedryno!!! My dla ciebie nawet w ogień… Czy to samo czuli faceci spod My Lai? Rozpieprzyła kopniakiem jakieś drzwi z aluminium i drewna, wpadła do środka, dała serię w sufit i wymierzyła do trzęsących się chłopów klęczących na podłodze. Jezu!!! Benzedryno!!! Tak było w My Lai??? Mogła ich teraz zabić. Pani Kokaina spoglądała zza węgła. "Już czas, Toy. Już niedługo przyjdę… – syczała – jak tylko pani Benzedryna osłabnie w twoich żyłach". Jezuuuuu!!! Kopnęła najbliższego chłopa w twarz. Widząc czerwone fontanny z nosa, zaczęła wyć i kopniakami ustawiać ich pod ścianą. Niech tylko ktoś kichnie! Niech tylko ktoś kichnie! Kurwa mać!!! Pani Kokaina obserwowała akcję zza węgła. Krzyczała tak, że cudem tylko zachowała w całości własne bębenki w uszach. I co? Ładnie Kokainko? Mam palec na spuście tego maszynowego gówna! Jak odpierdolę, to tysiąc igieł poszybuje do przodu!!! A potem chiński granatnik Winchestera! Yeeeaaaaaaaaa!!!
– Yyyyyyyyeeeeeeeeeeeeeaaaaaaaa!!! Yeaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! – Uspokój się, Toy.
Jak przycisnę spust, to tu kamień na kamieniu nie zostanie… – Uspokój się, Toy!
Zerknęła w bok. Dante z LeMoy stali w drzwiach.
– Całkiem ładnie kotek – szepnął Dante. LeMoy puściła do niej oko. – Tylko nie wykorzystaj ich seksualnie – westchnął szef. – Musisz najpierw przesłuchać.
Pani Kokaina zaglądała przez okno. – Nazwiska! – ryknęła Toy.
Nie zrozumieli jej. No… dobra! Zaraz zobaczycie, co to tysiąc igłowych pocisków!
Panią Kokainę ktoś odepchnął od okna. Pani Benzedryna poszła na lunch. Jakaś mała dziewczynka spoglądała na nią i płakała.
"Kim ty jesteś?"
"Jestem tobą" – szepnęła łkając. – "Taka byś była, gdyby nie pani Kokaina, która zabrała ci mózg".
Toy poczuła, że coś ją piecze pod powiekami.
"Brzydka pani Kokaina" – powiedziała dziewczynka. – "Jest brzydka! Brzydka!"