129006.fb2
– "Ja jej nie lubię! Ona jest brzydka!" – dziewczynka zasłoniła głowę rękami. – "A ty ją kochasz…
Ją, a nie mnie!".
Toy ciągle widziała podwójnie, ale już nie czuła bezpośredniego wpływu benzedryny. Usiadła na podłodze chałupy wykonanej z aluminium i drewna. Jezu… Jezuuuuu… My Lai? Oni to właśnie czuli? Podniosła swojego kałacha i włożyła sobie lufę do ust. Nie będzie taka jak oni! Pani Kokaina bała się podejść bliżej. Wołała z daleka. W końcu Toy miała przecież w rękach chiński igłowy automat Kałasznikowa! Tylko kompletny dureń zaryzykowałby podejście bliżej. No to… Cześć Benzedrynko, kłamczuszku okropny! Teraz!
Mały chłopak wyjął jej lufę z ust. Seria poszła w sufit. Jezu…
Działanie benzedryny mijało właśnie. Przestała widzieć podwójnie. Chłopak patrzył ze współczuciem. Jego ojciec, na kolanach pod ścianą, krwawił z nosa. Jego mama i siostry tkwiły w kompletnym zamroczeniu strachem.
Chłopak powiedział:
– Pani… Przyszedł żołnierz, chce zrobić coś złego. Muszę cię powstrzymać w imię Boga.
– Jakiego Boga? – Toy była już w miarę przytomna. – Boga Moonsunga – powiedział poważnie chłopak.
Odetchnęła. Wzięła do ust kilka drażetek gumy do żucia. Rzuciła staremu chłopu swój pakiet medyczny. O mamo… Ale niewiele brakowało, żeby wypieprzyła sobie serię w usta. Albo żeby pozabijała ich wszystkich
tutaj… Wyjęła papierosa i zapaliła. Żuła i zaciągała się szybko. Witaj, Toy, w realnym świecie. Wódki! Szlag. Ale aberracje umysłowe… Przypomniała sobie wszystko, co zaszło przez ostatnią godzinę. Aż tak jej odpieprzyło po głupiej benzedrynie? No ładnie. Uwarunkowanie, uwarunkowanie, uwarunkowanie… Ciekawe, co się stanie, jak weźmie aspirynę? Uśmiechnęła się do siebie. Pomogła chłopu rozerwać pakiet medyczny i założyła mu opatrunek. Aż tak go załatwiła z jednego kopa? Nooooo… ładnie.
– Toy? – rozległ się okrzyk zza okna. – Jesteś znowu z nami?
– No pewnie – wychyliła się przez drzwi z automatem w pogotowiu, a potem wyszła normalnie.
– Ale cię szarpało, piesek – to była Maybe Not.
– Pieprzona benzedryna – Toy usiłowała nie dotykać pokładów strachu, które tkwiły gdzieś wewnątrz. – Zawsze mam odpał po tym syfie – skłamała.
– No! Ładnie cię wzięło, małpeczka!
Wolała nie opowiadać, jak niewiele ją dzieliło od wystrzelenia jakichś stu igłowych pocisków we własne podniebienie…
Clash, Oouroo, Hot Dog, Caddilac, Mobutu i Bokassa niby przypadkiem zebrali się w pobliżu.
– Nasz piesek znowu w formie? – spytał Clash. – Chyba już tak…
– No to niech zacznie węszyć!
Toy pamiętała jedną uwagę Paula Iceberga. "Jeśli masz nawet najbardziej durną informację, sprzedaj ją tak, jakby to były plany nowej bomby atomowej".
– Dobra. Coś wam powiem – szepnęła.
– Nic nie mów. Byłaś zamroczona – powiedziała Bokassa.
– Ta??? – Toy zasalutowała z dziką satysfakcją. – Wasz piesek, trzeźwy czy nawalony, zawsze na służbie!
– Co ty pieprzysz?
– Bóg, którego religia tu kwitnie… nazywa się Moonsung. – Ja cię chrzanię! – Clash aż przysiadł. – Skąd wiesz?!!! Obserwowała ich zadowolona.
– Trzeźwy czy nawalony… – powtórzyła. – Piesek zawsze na służbie! – Ona jest genialna.
– Ja cię pieprzę! Skąd Dante wytrzasnął takiego psa???
– Dobra, dobra… Nie podniecajcie się – szepnęła Mobutu. – Ona jest rzeczywiście świetna. I w związku z tym… teraz wszyscy do ochrony pieska! Potraktujcie to jako rozkaz. Żeby mi jej włos z głowy nie spadł! Toy śmiała się w duchu. I niby co znaczyła taka informacja? Nic. To tylko kwestia podania. Paul, byłeś naprawdę genialny. Bogiem jest Moonsung. Jest właśnie godzina jedenasta trzydzieści sześć. Dwie równoważne informacje. Właściwie zerowe. Trzeba tylko ładnie podać jedną z nich… I już cię mają za geniusza. Paul, dzięki, jednak czegoś mnie nauczyłeś.
Znowu padł rozkaz wymarszu. Dante nawet nie zbierał informacji uzyskanych przez własnych żołnierzy. To był koszmar. W gigantycznej kapsule, napakowanej najbardziej wymyślnymi rzeczami, jakie wymyśliła ich cywilizacja, żyli ludzie, którzy uprawiali ziemię przy pomocy prymitywnych narzędzi, nie mieli pojęcia o nauce, a nawet o otaczającym ich świecie. Toy podeszła bliżej sztabu.
– Widziałeś te ich uprawy? – mówił jeden z inżynierów. – Jak oni utrzymują populację, stosując kosy w rolnictwie?
– Kosy to najmniejszy problem. Wydajna pszenica dalej tu rośnie. – Bez nawozów?
– Bez jaj… ziemia nawozi się sama. Widziałeś tę folię z rurkami? – Kurde balans. Mogli nam dać przynajmniej porządne plany.
– A widziałeś te budynki? Ktoś zrobił nawet młyn wodny… – inżynier załamał ręce. – Olbrzymi reaktor atomowy napędza rzekę, tylko po to, żeby ktoś na niej zbudował… młyn wodny do wyrobu mąki…
– Zachowajcie panowie swoje uwagi dla siebie – Dante podszedł do Toy. – No i co, pani detektyw – mruknął. – Byłaś już prawie po drugiej stronie…
– Prawie byłam.
– To ci się często zdarza?
– Raz na kwartał. Czasem raz na miesiąc, jak się źle odżywiam. Powinnam żreć same witaminy, ale mnie nie stać…
Skinął głową. – Ta podróż cię tak wykończyła? – Ta podróż cię tak wykończyła?
– Mhm.
Nawet on nie mógł się pozbyć ciekawości.
– Słuchaj… – nie wiedział, jak zadać pytanie. – Cały czas myślisz o białym proszku?
– Nie. Daj papierosa, proszę.
Poczęstował ją w marszu. Ale ciekawość dręczyła go coraz bardziej. – Raz dziennie?
Nie doczekał się reakcji.
– Myślisz o tym raz na godzinę? Częściej?
Uśmiechnęła się. Przystanęła, żeby zapalić papierosa i straciła dystans. Musiała potem podbiec. Zacisnął wargi. Wyraźnie nie lubił, jak się nie odpowiada na jego pytania.
– Jak się czuje narkoman na odwyku?
– Nie jestem na odwyku, Dante. Już przez to przeszłam.
– No to jak się czujesz uwarunkowana? Dałabyś sobie to zrobić jeszcze raz?