129006.fb2
– Cisza radiowa.
Tylko ten, co chichotał nie mógł się uspokoić. Toy o mało co nie dołączyła do niego, bo nagle, zupełnie irracjonalne wydało jej się strasznie śmieszne, że ktoś ryknął: "Uuuu!!!" w chwilę potem; kiedy wszyscy przyładowali hełmami w stalową płytę w kompletnej próżni.
– Stul pysk! – warknął Dante
Tamten przestał. W tym momencie Toy ryknęła histerycznym śmiechem. Pociągnęła za sobą jeszcze dwie osoby.
– Zaraz będzie wam mniej wesoło…
Lina szarpnęła nagle i zaczęła ich gdzieś ciągnąć.
– O mamo – jęknęła jedna z dziewczyn. – Ta pieprzona ruska toaleta w skafandrze…
– Co?
– Właśnie pozbawiła mnie dziewictwa! Ludzie zaczęli wyć ze śmiechu.
– Stulić pyski, bo powyłączam radia! – Zesrałem się – wyznał ktoś nagle.- To się ciesz! – warknęła Toy, usiłując nie szczękać za głośno zębami. – Ja nie mogę!
– Ja też bym chciał. Ale nic nie jadłem przez całą podróż…
– Koniec łączności – Dante wyłączył im radia. Szkoda… Jeszcze tyle wrażeń z doznań fizjologicznych było przed nimi.
Toy miała ściskoszczęk. Nie mogła otworzyć ust. Jeszcze i to? Walnęła w coś butlami ze sprężonym powietrzem. To też? Zawirowała nagle na linie i jeszcze raz przypieprzyła hełmem w coś metalowego. Słuchawki zawyły nagle w jakimś sprzężeniu. Ale gwizd! Straciła słuch? Nie, nie… przestały… Coś ćwierkało w komputerze, ale nie mogła zrozumieć cyrylicy na ekranie. Powiększająca się szczelina w osłonie przeciwsłonecznej… A pierdolić! To przecież tylko osłona. Co tak mruga na ikonie oznaczającej butle z tlenem? Pulsujące, czerwone światło na monitorze na pewno oznaczało, że wszystko jest OK. Jezuuuuuu!!!! Ja chcę do domu!!! Mamo, ratuj…
Nie, nie… Spokojnie. Wszystko w porządku. Zdezelowany ruski skafander działał przecież równie sprawnie jak… jak… Jak elektrownia w Czernobylu! Zaraz. No przecież to się nie może rozpaść od byle uderzenia. Mamo! Boże! No zresztą, niech którekolwiek z was wyciągnie mnie z tego gówna.
Ktoś chwycił ją w ramiona. Mama? Czy Bóg? Sekundę, sekundę… Mama nie żyje, a Boga nie ma. Teraz łatwiej uwierzyć, bo ktoś już ją trzymał. Wciągnęli ją do jakiegoś ciemnego pomieszczenia. Przez szczelinę w osłonie widziała światła latarek i szron osiadający na szybie hełmu. Dante włączył radia.
– Ja cię…
– Czy to się da zamknąć?
– Żeby wszystkich oficerów przesrało przez oczy!!! – Jakie masz ciśnienie na zewnętrznej?
– W moim skafandrze jest pełno wody. – Powiedz "Bul bul bul"…
– Cisza radiowa, pajace!
– Mamo… – to była Toy. Na szczęście szeptem, więc może nie rozpoznali.
Inżynierom udało się jakoś zamknąć tysiącletnią klapę. Ktoś zapalił racę i znowu wszyscy zaczęli kląć porażeni nadmiarem światła. Na szczęście Toy miała zepsutą osłonę na hełmie i nie oślepła.
– Dobra – rozległ się głos Dantego. – Ściągać garnki z głów. – Ja cię… jesteś pewny, że to tlen?
– Zaraz się przekonasz.
Toy rozszczelniła skafander i zdjęła hełm bez dalszych wezwań. Było jej już wszystko jedno. Słyszała syk wyrównywaczy wokół. Mroźne powietrze momentalnie skleiło jej powieki. Usiłowała rozetrzeć oczy rękami i połamała sobie rzęsy. Włożyła okulary, które szybko przymarzły jej do uszu. Szlag! I w dodatku zaparowały. Zaczęła drżeć jeszcze mocniej. Raca przygasła. Znowu widziała niewyraźne światła latarek.
– Rozbierać się, małpy! Zaczęli ściągać skafandry. – O Jezu, jak zimno!
– Ma któryś wódę?
Dante o mało nie eksplodował.
– Hot Dog, Slade, Caddilac, na szpicę! Mobutu, Greenic, Maiden osłona. Bokassa, Chrustschov, Winni Winni osłaniać nam tyłki! Do przodu, śmiecie zasrane! No co jest, gnoje? Clash! Oouroo! Chciałbym mieć erkaemy trochę bardziej wysunięte. Jeśli, oczywiście nie są za ciężkie. Jeśli łaska… Jeśli mogę was uprzejmie prosić o ruszenie dupska!
Oddział ruszył momentalnie dość wąskim, ciemnym korytarzem. – Coffee? Piłeś?
Rosły najemnik zaprzeczył ruchem głowy.
– Maybe Not? Co z twoją latarką, pindo? Nie sprawdziłaś przed wyjściem? Nie chciało się zerknąć na własny sprzęt? – Dante nagle ryknął głośniej. – Winni Winni! Jeszcze raz mi się potkniesz, to w ryj. Czyżbyś nie spał dobrze ostatnio?
Winni Winni powiedział bez głosu, samymi wargami: "Pierdol się!" LeMoy ryknęła śmiechem.
Oddział zatrzymał się przed wąskim tunelem prowadzącym do góry. Hot Dog przybiegł z meldunkiem.
– Caddilac melduje, że tam u góry jest siatka, folia i jakieś gówno! – Kał? – spytał jeden z inżynierów. -Ktoś tam defekował?
– Nie sądzę – mruknął Dante. – Oni tak mówią na wszystko, czego nie są w stanie określić innymi słowami.
Po chwili przybiegł Slade.
– Caddilac mówi, żeby przysłać psa! Wygrzebał dziurę, ale za wąska. – No, co tak stoisz? – ryknął Dante na Toy. – Zapierdalaj żołnierzu! Skołowana dziewczyna pobiegła od razu. Z trudem minęła Clasha, który ledwie mógł zrobić jej przejście. Drągala po prostu zablokowało ze sprzętem w ciasnocie. Dalej było trochę luźniej. Wbiegła na górę po wąskich schodkach i zobaczyła Caddilaca, całego obsypanego ziemią.
– Tędy spływała woda – wskazał na pordzewiałą wyrwę w suficie. – Podsadzę cię.
Zabrał jej chińskiego kałasznikowa i okulary. – Hej! Bez tego jestem prawie ślepa!
– Jak każdy zwykły kret – mruknął obojętnie. – Widać do czołgania się w ziemi to zupełnie niepotrzebne…
Owinął okulary w chustkę i włożył do wewnętrznej kieszeni jej kurtki. Do lewego przedramienia przykleił jej taśmą mały pistolet z prezerwatywą naciągniętą na lufę, a do prawej dłoni wetknął saperską łopatkę.
– Teraz słuchaj. Szlag wie, co tam można napotkać. Przeciskając się pod ziemią będziesz prawie bezbronna. Ale pokażę ci taki fajny sposób, który poznałem podczas wojny w bunkrach.
Wyjął z kieszeni granat, odbezpieczył i włożył jej do ust. O mało nie zemdlała.
– Trzymaj mocno łyżkę! – ostrzegł – Słuchaj, nie wiadomo, co tam spotkasz pod ziemią. A tak, wystarczy, że wyplujesz! – uśmiechnął się radośnie.
Jej oczy wyrażały nieme pytanie.
– No tak… – przyznał – Ty też wtedy zginiesz. No, ale lepiej chyba zginąć od razu, niż żeby na przykład coś cię tam powoli zjadało żywcem. Nie?
Drżącą ręką roztarła pot na czole. Gestami spytała, co ma zrobić z granatem, jak już będzie na górze. Wyjaśnił, że ma po prostu wypluć i odrzucić daleko. "A jak tam będą jacyś ludzie?" – Jezu, jak ciężko rozmawia się samymi gestami. Caddilac jednak zrozumiał.
– Będą mieć pecha – uśmiechnął się lekko.