129107.fb2 Tytan - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 50

Tytan - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 50

20 MARCA 2096: LABORATORIUM SYMULACYJNE

Pancho musiała zmrużyć oczy zbliżając się do pierścienia. Była to pierwsza symulacja pełnej misji i wprowadzono wszystkie możliwe szczegóły, co miało być rodzajem testu.

— Strasznie to jaskrawe — powiedziała do mikrofonu wbudowanego w hełm. — Albo symulacja jest zbyt jaskrawa, albo musimy dodać jeszcze jedną warstwę barwną do wizjera.

— Sprawdzę to — odezwał się głos Gaety. Przypominało to wskoczenie prosto w zamieć. Symulator nie był w stanie odtworzyć ściskającego w żołądku uczucia spadania, ale obserwując wirujące cząstki zbliżającego się do niej pierścienia B Pancho miała wrażenie, że naprawdę spada.

— Coś zaczyna walić w skafander — zgłosiła. Symulacja odtwarzała siły, jakim poddany był Gaeta podczas lotu między pierścieniami. Nie były to poważne uderzenia, ale Pancho wiedziała, że w pierścieniu B były wielkie jak kule armatnie skały, pokryte lodem i poruszające się równie szybko.

Spojrzała na kontrolki. Z dłońmi w rękawicach skafandra mogła sterować silnikami lekkimi poruszeniami palców. Samo sterowanie było jednak określeniem na wyrost, bardziej przypominało to unikanie kuli kręgielnej toczącej się z naddźwiękową prędkością. Powodzenia, dziewczyno, powtarzała sobie w duchu.

— Dobrze — w słuchawkach hełmu rozległ się głos Wunderly. — Otwórz pojemniki na próbki.

Na piersi skafandra przymocowano trzy pojemniki na próbki. Pancho zaśmiała się, kiedy zobaczyła je po raz pierwszy.

— Dopiero teraz wygląda to jak prawdziwy skafander dla kobiety — rzekła, wskazując na nie.

— Pierwszy raz widzę takie kwadratowe cycki — zaśmiał się Wanamaker.

— I to trzy — dodał Tavalera, wykazując się rzadkim objawem poczucia humoru.

Teraz jednak Pancho była absolutnie poważna.

— Otwieram pojemniki na próbki.

— Potwierdzam — dodał Gaeta. — Pojemniki otwarte. Gdy skończyli symulację, Pancho czuła się zmęczona, choć napompowana adrenaliną. Gdy wyszła ze skafandra i stanęła na podłodze laboratorium, Wanamaker oznajmił:

— Dobra robota, Panch. Zasłużyłaś na smaczny lunch.

— Świetnie, ale najpierw wezmę prysznic. Tam człowiek poci się jak na pustyni.

— Jak sądzisz, kiedy będziesz w stanie odbyć prawdziwy lot? — spytała Wunderly.

Pancho wzruszyła ramionami, zanim jednak otworzyła usta, uprzedził ją Wanamaker:

— Potrzebujemy jeszcze paru tygodni ćwiczeń w symulatorze, Nadiu. Nie ma sensu tego przyspieszać. Pancho musi być w stanie poruszać się w tym na ślepo, wręcz odruchowo.

Wunderly pokiwała ponuro głową i odeszła. Pancho wiedziała, co chodzi jej po głowie: wybory są już za dziesięć tygodni. Czy będą w stanie do tego czasu zorganizować misję?

Gaeta zostawił wyłączenie systemu sterowania Tavalerze, a sam podszedł do trójki stojącej przy potężnym skafandrze.

— Jake, dziś po południu twoja kolej.

Wanamaker pokiwał głową. Miał potrenować pilotaż statku, którym miał zawieźć Pancho w okolice pierścienia B, a następnie zabrać ją po drugiej stronie.

— Dziś po południu nie mogę, chłopaki — rzekła Pancho, niemal z poczuciem winy. — Muszę być na wiecu Holly.

Gaeta skrzywił się, ale Wanamaker odparł:

— Możemy przeprowadzić symulację bez niej, prawda, Manny?

— Lepiej wychodzi z Pancho w skafandrze — odparł Gaeta.

— Nic da się, chłopcy — rzekła Pancho. — Obiecałam siostrze, że przyjdę.

— Jakim wiecu? — spytała Wunderly.

— Chodź ze mną, Nadiu — odparła Pancho. — Też powinnaś tam być.

— Ale…

— Żadnych „ale” — upierała się Pancho. — Chłopcy poradzą sobie z symulacją bez nas. Prawda, Manny?

Gaeta nie był zadowolony, ale skinął głową.

— Ja mogę sterować skafandrem.

Pancho zwróciła się do Wanamakera.

— No i jak?

— Słucham i jestem posłuszny — rzekł Wanamaker z łobuzerskim ukłonem.

— O co chodzi z tym całym wiecem? — spytał Tavalera.

— Babskie sprawy, Raoul — odparła Pancho. — Ale mężczyźni też są mile widziani.

— Tak, wiem. Tylko byłem ciekaw.

W duchu jednak myślał: nie byłem z Holly sam na sam od tygodni. Ale pewnie na wiecu też się z nią nie spotkam.

Holly stała sama na scenie teatru w Atenach i patrzyła na rzędy foteli zapełniające się samymi kobietami. Pancho siedziała w pierwszym rzędzie i uśmiechała się. Obok niej dostrzegła Nadię Wunderly. Dalej siedział profesor Wilmot i paru innych mężczyzn, w tym Ramanujan, pracujący dla Eberly’ego. Szpieguje mnie, pomyślała. Niemal rozbawiło ją, że Wilmot i Ramanujan siedzą obok siebie, jakby chroniąc się nawzajem przed wielką rzeszą kobiet. Berkowitz siedział z tyłu, trzymając w ręce pilota do sterowania kamerami.

Teatr był prawie w całości wypełniony kobietami. Słychać było poszum dziesiątek rozmów, ale rozmówczynie nie robiły wrażenia zniecierpliwionych. Wręcz przeciwnie, pomyślała Holly, te kobiety pulsowały pozytywną energią, tryskały optymizmem.

Była już druga godzina, a kobiety nadał się schodziły. Holly wyłamywała nerwowo palce chodząc po scenie, rozdarta między chęcią, by zacząć od razu, a pragnieniem zgromadzenia jak największej publiczności. W teatrze było czterysta miejsc, a rzędy foteli były wypełnione prawie do połowy. Podczas pierwszego wiecu Malcolma, w ramach pierwszej kampanii, nie było nawet połowy z tej liczby.

Odczekała jeszcze minutę, poprawiając mikrofon przypięty do klapy bluzy.

W końcu, trzy minuty po planowanym czasie, Holly odchrząknęła i powiedziała:

— Dziękuję wszystkim za tak liczne przybycie.

Szum rozmów ustał. Wszystkie oczy skierowały się w stronę Holly. Zauważyła, że kobiety nadal napływają do teatru i zajmują miejsca z tyłu.

— Wiem, że wiele z was musiało zwolnić się z pracy albo zostawić inne zajęcia, żeby tu przyjść. Przepraszam, że zwołałam to spotkanie o tak absurdalnej godzinie. Problem w tym, że zdaniem administracji wszystkie teatry i inne miejsca publiczne są zarezerwowane aż do samych wyborów. A wiecie, kto rządzi administracją!

— Malcolm Eberly! — krzyknął ktoś.

Publiczność zaczęła posykiwać. Wystraszyło to Holly: brzmiało jak pełne wściekłości ostrzeżenie dobiegające z gniazda żmij.

— Eberly zmusił nas, byśmy się spotkały tak wcześnie, bo był przekonany, że nikt nie przyjdzie.

— To się pomylił! — wrzasnęła jakaś kobieta. Publiczność zaczęła śmiać się i wiwatować.

Holly uniosła dłonie prosząc o ciszę, po czym mówiła dalej:

— Zgodziłam się na tę durną godzinę, bo przed nami ważne zadanie i nie chcę już tracić więcej czasu: trzeba wziąć się do roboty.

— O co chodzi? — spytała głośno Pancho.

Holly stłumiła chęć uśmiechnięcia się po tak usłużnie podsuniętym pytaniu siostry.

— Chcemy uchylenia zasady ZRP, a przynajmniej jej ponownej analizy.

— Uchylić! — krzyknęło kilka kobiet.

— Cóż, świetnie, ale Eberly powie, że zasady ZRP nie można uchylić ani znieść, przynajmniej dopóki nie pojawi się formalna petycja podpisana przez co najmniej sześćdziesiąt siedem procent populacji habitatu.

— Nie!

— Buu!

— Precz z nim!

Znów prosząc gestem o cisze, Holly mówiła dalej:

— Obawiam się, że tak może być. Zbadaliśmy sprawę. Nasza konstytucja głosi, że jakikolwiek przepis czy zasadę można zmienić lub uchylić tylko wtedy, gdy dwie trzecie populacji habitatu podpisze odpowiednią petycję.

Znów chór pełnych złości głosów.

— Poczekajcie! — zawołała Holly. — Czekajcie! Kobiety to czterdzieści siedem procent populacji habitatu. Jeśli wszystkie kobiety podpiszą petycję, musimy skłonić do tego jeszcze tylko dwa tysiące mężczyzn.

Po tym stwierdzeniu zapadła cisza. Holly prawie słyszała, jak przebiegają w ich głowach procesy myślowe: dwa tysiące mężczyzn. Jak ich zmusimy, żeby się z nami zgodzili?

Holly sięgnęła do kieszeni bluzy po palmtopa i wyświetliła projekt petycji na tylnej ścianie sceny.

— Napisałam petycję, wszystko ślicznie i zgodnie z planem — rzekła. — Teraz jeszcze tylko musimy zebrać 6700 podpisów w czasie krótszym niż sześć tygodni. Petycje muszą być rejestrowane, a podpisy zliczone do pierwszego maja, miesiąc przed elekcją. To oznacza, że mamy tylko czterdzieści jeden dni! Musimy zabrać się do roboty!

Publiczność zerwała się na równe nogi i zaczęła wiwatować — poza Wilmotem i Ramanujanem, którzy siedzieli w absolutnym milczeniu. Holly ucieszyła reakcja publiczności, aż uświadomiła sobie, że w teatrze jest zaledwie dwieście osób. Potrzeba nam sześć tysięcy siedemset podpisów, pomyślała. Jeśli nawet każda kobieta w tym habitacie podpisze petycję, a tak się nie stanie, nadal będziemy potrzebować dwóch tysięcy mężczyzn.