129122.fb2 ?uk w mrowisku - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

?uk w mrowisku - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

2 czerwca 78 rokuCoś niecoś o tajemnicach

Około 23.30 szybko umyłem się pod prysznicem, zajrzałem do sypialni, upewniłem się, że Alona śpi jak zabita. Wobec tego wróciłem do gabinetu.

Postanowiłem zacząć od Szczekna. Szczekn, rzecz jasna, nie jest Ziemianinem ani nawet humanoidem i dlatego okazało się potrzebne całe moje doświadczenie i cała moja, nie chwaląc się, umiejętność korzystania z kanałów informacyjnych, żeby otrzymać te informacje, które otrzymałem. W nawiasie chciałbym zaznaczyć, że większość Ziemian pojęcia nie ma o realnych możliwościach tego ósmego (a może już dziewiątego) cudu świata, Wielkiego Międzyplanetarnego Informatora. Uważam zresztą za niewykluczone, że i ja przy całym swoim doświadczeniu i całej wprawie w żadnym wypadku nie mogę pretendować do pełnej umiejętności wykorzystywania bezgranicznej pamięci Informatora.

Wysłałem jedenaście pytań — trzy okazały się, jak wynikło z odpowiedzi, niepotrzebne — i otrzymałem następujące informacje o Głowanie Szczeknie.

Okazuje się, że jego pełne imię brzmi Szczekn-Itrcz. Od siedemdziesiątego piątego roku po dzień dzisiejszy jest on członkiem stałej misji Narodu Głowanów na Ziemi. Mając na uwadze funkcje, jakie pełni przy kontaktach z ziemską administracją, jest on czymś w rodzaju tłumacza-referenta misji, zaś prawdziwe jego stanowisko w jej hierarchii jest nieznane, ponieważ układy wewnątrz samej misji były i pozostają dla Ziemian absolutną tajemnicą. Z pewną dozą prawdopodobieństwa, sądząc z niektórych danych, można było przypuścić, że Szczekn stoi na czele grupy rodzinnej, przy czym do tej pory nie udało się ustalić, jaka jest liczebność i jaki jest skład owej grupy, pomimo że te właśnie czynniki odgrywały najwidoczniej znaczną rolę przy rozwiązywaniu wielu istotnych problemów o charakterze dyplomatycznym.

W ogóle konkretnych danych o Szczeknie, jak i zresztą o całej misji, zebrało się mnóstwo. Niektóre były zdumiewające, ale wszystkie w miarę upływu czasu stawały się sprzeczne z nowymi faktami lub też okazywały się nieprawdziwe w świetle dalszych obserwacji. Wyglądało na to, że nasza ksenologia była bliska tego, aby podnieść (lub opuścić, jak kto woli) ręce przed tą zagadką. I wielu ogólnie szanowanych ksenologów podzielało opinię Rawlingsona, który już dziesięć lat temu w przypływie słabości oświadczył: „Moim zdaniem oni po prostu robią nam wodę z mózgu…!”

Zresztą to akurat mało mnie interesowało. Nie powinienem tylko na wszelki wypadek zapominać o słowach Rawlingsona.

Misja znajdowała się nad rzeką Telon w Kanadzie, na północny wschód od Baker Lake. Okazało się, że Głowany mają pełną swobodę poruszania się, przy czym z tego przywileju korzystają bardzo chętnie, chociaż nie uznawali żadnego innego transportu poza zero-T. Rezydencja misji została zbudowana dokładnie według projektu dostarczonego przez samych Głowanów, jednakże projektodawcy grzecznie wymówili się od jej zasiedlenia i zamieszkali opodal w podziemnych, samodzielnie skonstruowanych pomieszczeniach, czyli mówiąc po prostu w norach. Nie uznawali telekomunikacji i na marne poszły wysiłki naszych inżynierów, którzy zbudowali wideoaparaturę dla Głowanów, specjalnie przystosowaną do ich wzroku i słuchu, wygodną dla nich w obsłudze. Uznawali wyłącznie kontakty osobiste. A więc będę musiał lecieć nad Baker Lake.

Kiedy skończyłem ze Szczeknem, postanowiłem jednak odnaleźć doktora Serafimowicza. Udało mi się to bez szczególnego wysiłku, to znaczy udało mi się uzyskać o nim informacje. Okazało się, że umarł dwanaście lat temu, w wieku stu osiemdziesięciu lat. Doktor pedagogiki, stały członek Eurazjatyckiego Komitetu Oświaty, członek Światowego Kongresu Pedagogicznego Walery Serafimowicz. Szkoda.

Zabrałem się do Kornieja Jaszmaa. Progresor, już od dwóch lat mieszkał w wilii „Camping Iana” mniej więcej dziesięć kilometrów na północ od Amonowa, w nadwołżańskim stepie. Z danych o jego pracy wynikało, że cała jego działalność zawodowa była związana z planetą o nazwie Giganda. Najwidoczniej Korniej był bardzo wybitnym praktykiem, a i teoretykiem nietuzinkowym w dziedzinie historii eksperymentalnej, ale wszystkie szczegóły jego kariery naukowej wyleciały mi z głowy, ledwie dotarły do mnie dwa niezbyt z pozoru istotne fakty.

Pierwszy — Korniej Jaszmaa był pośmiertnym synem.

Drugi — Korniej Jaszmaa urodził się 6 października 38 roku. Rodzicami Kornieja nie byli członkowie grupy „Yormala”, tylko małżeństwo, które zginęło tragicznie w czasie eksperymentu „Zwierciadło”.

Nie zawierzyłem pamięci i zajrzałem do teczki. Wszystko się zgadzało. I oczywiście nigdzie nie zginęła notatka na odwrocie arabskiego tekstu: „… spotkała się dwójka naszego rodzeństwa. Zapewniam cię, że to zupełny przypadek…” Przypadek. To być może tam, na Gigandzie, rzeczywiście zdarzył się jakiś przypadek — Lew Abałkin, urodzony 6 października, pośmiertny syn, spotkał się z Korniejem Jaszmaa, pośmiertnym synem urodzonym 6 października 38 roku. A to, co mam przed sobą, to niby też przypadek? „Rodzeństwo” z różnych rodziców. „Jeśli nie wierzysz, zajrzyj w 07 i 11”. Tak. 07 mam przed sobą. A więc gdzieś w czeluściach naszego departamentu jest jeszcze i 11. Rozumując logicznie, należy przypuścić, że również i 01, 02 i tak dalej… Nawiasem mówiąc, należy mi się punkt karny, że od razu nie zwróciłem uwagi na ten dziwaczny szyfr „07”. Nasza dokumentacja (oczywiście nie w kartonowych teczkach, tylko w kryształkozapisach) sygnowana jest przeważnie albo fantastycznymi zbitkami słownymi, albo nazwami przedmiotów…

A właściwie co to za eksperyment „Zwierciadło”? Nigdy o niczym takim nie słyszałem… Ta myśl przeleciała mi przez głowę jakby na drugim planie, posłałem pytanie do WMI, nieomal automatycznie. Odpowiedź zadziwiła mnie. „Informacja tylko dla specjalistów, proszę okazać zezwolenie”. Wybrałem kod swojego zezwolenia i powtórzyłem pytanie. Tym razem fiszka z odpowiedzią wyskoczyła z kilkusekundowym opóźnieniem. „Informacja tylko dla specjalistów, proszę okazać zezwolenie”. Opadłem na oparcie fotela. A to ci numer! Po raz pierwszy w mojej praktyce zezwolenie KOMKON-u 2 okazało się niedostateczne dla otrzymania informacji z WMI.

I w tym momencie dotarło do mnie z oślepiającą jasnością, że przekroczyłem granice swoich kompetencji. Jakoś tak raptownie zrozumiałem, że stoję wobec ogromnej i ponurej tajemnicy i że los Abałkina wraz ze wszystkimi zagadkami nie sprowadza się do zwyczajnej tajemnicy osobowości — że splata się z losami mnóstwa innych ludzi i że ingerować w te losy nie mam prawa, ani jako człowiek, ani jako funkcjonariusz.

Sprawa oczywiście nie polegała na tym, że WMI odmówił udzielenia mi informacji na temat jakiegoś tam eksperymentu „Zwierciadło”. Byłem całkowicie pewien, że eksperyment ten nie ma żadnego związku z tajemnicą. Odmowa WMI była po prostu uderzeniem, które kazało mi obejrzeć się za siebie. To uderzenie jakby strząsnęło łuskę z moich oczu i od razu połączyłem ze sobą wszystko — i dziwaczne zachowanie Jadwigi Lekanowej, i niezwykły stopień utajnienia, i odmienność tego „pojemnika na dokumenty”, i dziwaczny szyfr, i odmowę Ekscelencji, kiedy prosiłem, aby wprowadził mnie w sprawę, i nawet jego wstępne polecenie, abym nie kontaktował się z Abałkinem… A teraz dodatkowo fantastyczny zbieg okoliczności: sposób i data przyjścia na świat Lwa Abałkina i Kornieja Jaszmaa.

Istniała jakaś tajemnica. Lew Abałkin był tylko częścią tej tajemnicy. Zrozumiałem teraz, dlaczego Ekscelencja powierzył to zadanie właśnie mnie. Z pewnością istnieli ludzie dokładniej wtajemniczeni w tę sprawę, ale widocznie nie nadawali się do prowadzenia dochodzenia. Było wystarczająco wielu takich, którzy przeprowadziliby dochodzenie nie gorzej, a może i lepiej ode mnie, ale Ekscelencja niewątpliwie wiedział, że dochodzenie, prędzej czy później, doprowadzi do ujawnienia tajemnicy i było niezmiernie istotne, żeby starczyło taktu i delikatności, aby w porę się zatrzymać. Ale nawet jeżeli w trakcie dochodzenia tajemnica zostanie odkryta, chodziło o to, żeby człowiekowi prowadzącemu dochodzenie Ekscelencja mógł ufać tak, jak ufał sobie samemu.

A przecież tajemnica Lwa Abałkina to na domiar wszystkiego jeszcze i tajemnica osobowości! Bardzo niedobrze. Najbardziej posępna tajemnica, nie może o niej wiedzieć nawet osoba zainteresowana… Najprostszy przykład — informacja o nieuleczalnej chorobie. Przykład nieco bardziej złożony — tajemnica przestępstwa dokonanego w nieświadomości, które pociągnęło za sobą nieodwracalne skutki, jak to się stało w zamierzchłych czasach z królem Edypem…

No cóż, Ekscelencja dokonał słusznego wyboru. Nie lubię tajemnic. W naszych czasach i na naszej planecie wszystkie tajemnice, moim zdaniem, zatrącają jakby paskudztwem. Przyznaję, że wiele jest całkiem sensacyjnych, mogłyby wstrząsnąć ludzką wyobraźnią, ale ja osobiście nie lubię ich poznawać i jeszcze mniej lubię mieszać w to Bogu ducha winnych postronnych ludzi. U nas w KOMKON-ie 2 większość pracowników ma identyczny punkt widzenia i dlatego przeciek informacji zdarza się niezmiernie rzadko. Ale mój wstręt do tajemnic widocznie pomimo wszystko przewyższa średnią normę. Staram się nawet nie używać utartego terminu „odkryć tajemnicę”, zwykle mówię „wygrzebać tajemnicę” i wydaję się wtedy sam sobie asenizatorem w pierwotnym znaczeniu tego słowa.

Tak jak na przykład teraz.