129122.fb2
Była mniej więcej trzecia nad ranem czasu miejscowego, niebo zachmurzone, a las bardzo gęsty i ten nocny świat wydawał mi się szary, płaski i zmętniały, jak nie doświetlona stara fotografia.
Oczywiście on mnie zauważył pierwszy i zapewne z pięć, a może dziesięć minut szedł równoległym kursem, ukryty w gęstym poszyciu. Kiedy go wreszcie dostrzegłem, zrozumiał to błyskawicznie i natychmiast znalazł się na ścieżce przede mną…
— Jestem tu — zawiadomił mnie.
— Widzę — powiedziałem.
— Będziemy rozmawiać tu — powiedział.
— Dobrze — powiedziałem.
Od razu usiadł zupełnie jak pies, który rozmawia ze swoim panem. Duży wielkogłowy pies o maleńkich trójkątnych uszach i wielkich okrągłych ślepiach pod masywnym szerokim czołem. Głos miał nieco zachrypły i mówił bez najmniejszego akcentu, tak że tylko krótkie rąbane zdania i przesadnie wyraźna dykcja zdradzały obcego. I jeszcze jedno — zapach. Ale nie pachniał mokrym psem, jak należało oczekiwać, to był zapach raczej nieorganiczny — coś w rodzaju rozgrzanej kalafonii. Dziwny zapach, właściwie mechanizmu, a nie żywej istoty. Pamiętam, że na planecie Saraksz Głowany miały zupełnie inny zapach.
— Czego chcesz? — zapytał wprost.
— Powiedzieli ci, kim jestem?
— Tak. Jesteś dziennikarzem. Piszesz książkę o moim narodzie.
— Niezupełnie. Piszę książkę o Lwie Abałkinie. Ty go znasz.
— Cały mój naród zna Lwa Abałkina.
To było coś nowego.
— I co myśli twój naród o Lwie Abałkinie?
— Mój naród nie myśli o Lwie Abałkinie. Mój naród go zna.
Zdaje się, że wdepnąłem w jakieś lingwistyczne grzęzawisko.
— Chciałem zapytać, jaki stosunek ma twój naród do Lwa Abałkina?
— Zna go. Każdy. Od urodzenia i do śmierci.
Naradziłem się z dziennikarzem Kammererem i postanowiliśmy chwilowo zmienić temat. Zapytaliśmy:
— Co ty możesz opowiedzieć o Lwie Abałkinie?
— Nic — odparł krótko.
Tego właśnie obawiałem się najbardziej. Bałem się do tego stopnia, że podświadomie odrzucałem samą możliwość zaistnienia takiej sytuacji i byłem na nią zupełnie nie przygotowany. Zgłupiałem, a on podniósł przednią łapę i zaczął hałaśliwie coś wygryzać między pazurami. Nie po psiemu, tylko tak jak to czasem robią nasze koty.
Zresztą starczyło mi jednak zimnej krwi. W porę do mnie dotarło, że gdyby ten pies-sapiens nie chciał mieć ze mną do czynienia, po prostu uniknąłby spotkania.
— Wiem, że Lew Abałkin jest twoim przyjacielem — powiedziałem. — Mieszkaliście i pracowaliście razem. Wielu Ziemian chciałoby wiedzieć, co myśli o Abałkinie jego przyjaciel i współpracownik Głowan.
— Po co? — zapytał krótko.
— Doświadczenie — odparłem.
— Bezużyteczne.
— Żadne doświadczenie nie jest bezużyteczne.
Teraz zabrał się do drugiej łapy i po kilku sekundach powiedział niewyraźnie:
— Zadawaj konkretne pytania.
Pomyślałem.
— Wiadomo mi, że ostatni raz pracowałeś z Abałkinem piętnaście lat temu. Czy pracowałeś później z innymi Ziemianami?
— Pracowałem. Dużo razy.
— Czy zauważyłeś jakąś różnicę?
Zadając to pytanie właściwie niczego szczególnego nie miałem na myśli. Ale Szczekn nagle zamarł, następnie powoli opuścił łapę i uniósł swoją wielką głowę. Jego oczy na mgnienie zabłysły mrocznym czerwonawym blaskiem. Jednak nie minęła nawet sekunda i znowu zaczął obgryzać pazury.
— Trudno powiedzieć — wymruczał. — Różne zajęcia, ludzie też różni. Trudno.
Uchylił się od odpowiedzi. Dlaczego? Moje niewinne pytanie sprawiło, że jakby się potknął. Zmieszał się na całą sekundę. Czy może to znowu lingwistyka? Zresztą lingwistyka to dobry wynalazek. Ruszamy do ataku. Do frontalnego ataku.
— Spotkałeś się z nim — oświadczyłem. — Znowu zaprosił cię do pracy. Zgodziłeś się?
To mogło oznaczać: „Gdybyś się z nim spotkał i on zaprosiłby cię do współpracy, czy byś się zgodził?” Albo do wyboru: „Spotkałeś go i on (jak mi wiadomo) zaproponował ci współpracę. Zgodziłeś się?” Lingwistyka. Nie przeczę, był to dosyć żałosny manewr, ale co mi pozostało do zrobienia?
I lingwistyka uratowała mnie.
— On nie zapraszał mnie do współpracy — zaprotestował Szczekn.
— W takim razie o czym rozmawialiście? — zdziwiłem się umacniając sukces.
— O przeszłości — burknął. — Nic ciekawego dla nikogo.
— Jak ci się wydało — zapytałem wycierając w myśli uznojone czoło — czy bardzo się zmienił przez te piętnaście lat?
— To też nieciekawe.
— Nie. To bardzo ciekawe. Też go widziałem niedawno i zobaczyłem, że się bardzo zmienił. Ale ja jestem Ziemianinem i chcę znać twoją opinię.
— Moja opinia — tak.
— No widzisz! I na czym, twoim zdaniem, polega ta zmiana?
— Nie obchodzi go już naród Głowanów.
— Ach tak? — zdziwiłem się szczerze. — A ze mną rozmawiał tylko o Głowanach.
Jego oczy znowu zabłysły czerwono. Zrozumiałem to w ten sposób, że moje słowa go zmieszały.
— Co on ci powiedział? — zapytał Szczekn.
— Dyskutowaliśmy, który Ziemianin zrobił więcej dla kontaktów z narodem Głowanów.
— A jeszcze?
— To wszystko. Tylko na ten temat.
— Kiedy to było?
— Przedwczoraj. A dlaczego uważasz, że go już nie obchodzi naród Głowanów?
Oświadczył niespodziewanie:
— Tracimy czas. Nie zadawaj jałowych pytań. Zadawaj prawdziwe pytania.
— Dobrze. Zadaję prawdziwe pytanie. Gdzie jest teraz Abałkin?
— Nie wiem.
— Co on zamierza robić?
— Nie wiem.
— Co ci powiedział? Dla mnie ważne jest każde jego słowo.
I w tym momencie Szczekn przybrał dziwną, powiedziałbym nawet, nienaturalną pozę — przysiadł na sprężynujących łapach, wyciągnął szyję i popatrzył na mnie z dołu do góry. Następnie rytmicznie kołysząc ciężką głową w lewo i w prawo przemówił wyraźnie akcentując słowa:
— Słuchaj uważnie, zrozum dobrze i zapamiętaj dokładnie. Naród Ziemi nie miesza się w sprawy Narodu Głowanów. Naród Głowanów nie miesza się w sprawy Narodu Ziemi. Tak było, tak jest i tak będzie. Sprawa Abałkina jest sprawą Narodu Ziemi. Tak zdecydowano.
I dlatego nie szukaj tego, czego nie ma. Naród Głowanów nigdy nie udzieli azylu Lwu Abałkinowi.
A to ci historia. Wyrwało mi się pytanie:
— Czy Lew Abałkin prosił o azyl? Ciebie?
— Powiedziałem tylko to, co powiedziałem. Naród Głowanów nigdy nie udzieli azylu Lwu Abałkinowi. Więcej nic. Zrozumiałeś to?
— Zrozumiałem. Ale mnie to nie interesuje. Powtarzam pytanie: co on ci powiedział?
— Odpowiem. Ale najpierw powtórz najważniejszę, co ci powiedziałem.
— Dobrze, powtórzę. Naród Głowanów nie wtrąci się w sprawę Abałkina i odmawia udzielenia mu azylu. Tak?
— Tak. I to jest najważniejsze.
— Teraz odpowiedz na moje pytanie.
— Odpowiadam. Zapytał mnie, czy jest różnica między nim a innymi ludźmi, z którymi pracowałem. Dokładnie takie pytanie, jakie zadałeś ty.
Ledwie skończył mówić, odwrócił się i śmignął w zarośla. Nie drgnęła ani jedna gałązka, ani jeden liść, a Szczekna już nie było. Znikł.
Brawo, Szczekn! „…Uczyłem go języka i korzystania z Linii Dostaw. Nie odstępowałem go, kiedy zapadał na te swoje straszne choroby… Znosiłem jego fatalne maniery, nie reagowałem na jego bezceremonialne wypowiedzi, wybaczałem mu to, czego nie wybaczam nikomu na świecie… Jeśli zajdzie potrzeba, będę o niego walczył jak o Ziemianina, jak o samego siebie. A on? Nie wiem…” Brawo, Szczekn-Itrcz.