– To umrzesz.
– Nie mogeł! Nie mogeł! Majestat pana jełst niedosiełżny!
– To umrzesz – powiedział nieznany napastnik o grubym, jakby niedźwiedzim głosie. Ostrze noża przebiło worek i dotknęło policzka.
– Mówieł! Mówieł! Pan jełst dzisiaj w Czwarteł Wieżyczceł Północneł!
– Nie wierzę ci. Umrzesz.
– Mówieł prawdęł! Mówieł prawdęł! Idźcieł sami i sprawdźcieł! W górneł komnacieł! Wyłożoneł atlaseł! Tym różowym! Mówieł prawdę!!
– A i tak umrzesz.
Jonga wytarła nóż o trupa i wypluła chusteczkę. W ciągu ostatniego roku nauczyła się kilku pożytecznych rzeczy. Między innymi tego, że jej szanse rosną, kiedy zaatakowany nie jest pewien, czy to ona go zaatakowała. Mężczyźni byli gotowi walczyć z kobietą. Ale nie z nieludzkim potworem o grubym głosie.
Od dawna czekała na okazję, żeby znaleźć się z szafarzem sam na sam. Teraz kopnęła jeszcze raz zwłoki, tak aby wyrzucić z siebie drżenie i złość. Była bardzo opanowana i spokojna.
Na fartuszku pojawiło się tylko kilka małych plamek krwi.
Droga do Czwartej Wieżyczki Północnej prowadziła przez długi korytarz. Żeby go przejść, trzeba było mieć pretekst. Albo nóż.
Jonga ruszyła przed siebie. Wyszła z Pokoju Administracyjnego.
– Pan szafarz kazał, żeby mu nie przeszkadzać – powiedziała, dygając przed stojącym przy drzwiach lokajem.
– Spadaj – odparł lokaj, wyprostowany niczym lokaj.
Zbiegła po schodkach w dół i do korytarza. Na korytarzu nie było nikogo. Pierwszy załom. Nikogo. Szybko, szybko do drugiego załomu! Teraz na schody…
– Dokąd, kurwo?!
Głos należał do kobiety.
– Gdzie mój mąż?! – krzyczała tłusta baba, która wyłoniła się z okolic wejścia do piwnicy winnej. To była szafarka, w ręku trzymała brudną ścierę.
– Gdzie mój mąż?! I gdzie twój pokłon?!
Istotnie, Jonga nie ukłoniła się swojej zwierzchniczce. Ściera wylądowała na rudej głowie dziewczyny. Odruchowo pochyliła się i w ten sposób uniknęła siarczystego policzka, który tylko musnął jej włosy, jak gdyby baba chciała ją pogłaskać.
To już się kiedyś wydarzyło. Kiedyś Vendi podniósł rękę. Myślała, że ją uderzy, a on ją pogłaskał.
Zobaczyła go znowu, przez chwilę. Tylko przez jedną krótką chwilę, bo w następnej szafarka już nie chybiła. Potężny „manruvesciu”, jak nazywali tę technikę bicia wieśniacy, szarpnął głową Jongi i rzucił ją na ścianę. Kilka nowych plam krwi na fartuszku dołączyło do tych, które zostawił szafarz.
– On cię chciał wychłostać, a ty się wykupiłaś dupą, co?!
Na dziewczynę zwalił się cały ciężar szafarki. Baba rzuciła się na nią, aby drapać i szarpać za włosy. Lewa ręka Jongi była unieruchomiona. Prawa nie mogła sięgnąć do noża. Ale szamocząc się, natrafiła nią na coś innego.
– Już mi się nie kłaniasz? Myślisz, że będziesz szafarka?! Ty… Ty… Co ty… Co ty robisz, dziwko?! Wych! Wych! Wych!
Prawa ręka Jongi była pod spódnicą szafarki i dotykała tam czegoś, co prawdopodobnie było łechtaczką i to ogromną. Ogromną oraz bardzo pobudliwą.
– O wych! O wych! O wych! – krzyczała baba.
Zza załomu muru wyjrzała zaciekawiona twarz jakiegoś dziecka o wielkich czarnych oczach. Dziecko na pewno mogło zaalarmować służbę. Trzeba było coś zrobić. Jonga wykorzystała konwulsje baby, aby uwolnić lewą rękę.
Nóż. Krew. Wielkie ciało, które wije się i bulgocze, trzęsąc ogromnymi cycami pod suknią. Strach, ale też coś innego. Wielkie zadowolenie.
Vendi nie żyje. Dlaczego ma żyć coś takiego.
Kręcone włoski i wielkie czarne oczy nadal patrzyły. To był chłopczyk. Wyłonił się całkowicie zza zakrętu korytarza. Jondze zakręciło się w głowie.
– Nie bój się – poprosiła cicho. – Nic ci nie zrobię. Tylko nie krzycz. Nie bój się.
Chłopczyk nie bał się. Podszedł do martwej szafarki i kopnął ją w głowę.
Zabolało. Zabolało rudą. A nie myślała, że coś ją jeszcze zaboli.
– Dlaczego? – zapytała i nagle rozpłakała się. – Dlaczego? Brzydko zrobiłeś.
– La no me la piaz – powiedział odziany w aksamit chłopczyk. – La ga siga’ a mi baja.
„Nie lubię jej”. „Nakrzyczała na moją nianię”. Aksamitny chłopczyk mówił dialektem z południowych części Półwyspu. Dialektem mógł tutaj mówić tylko generał. I jego najbliższa rodzina.
– Zaprowadzisz mnie do tatusia? – zapytała Jonga w dialekcie.
– To nie tatuś. To pan generał.
– Ale to jest twój tatuś.
– Tak nie wolno mówić.
– I ty nigdy nie mówisz?
– Czasem w nocy, w łóżku. Jak nikt nie słyszy.
– A jak się nazywasz?
– Aldu.
– Daj mi rękę, Aldu. – Jonga złapała dłoń chłopca i dopiero po chwili zorientowała się, że upaprała ją krwią. Chyba baby.
– Tatuś… Pan generał jest tutaj – pokazał Aldu. – Pójdziesz tym korytarzem, a potem w lewo. Ale nie w prawo, bo tam są lokaje, oni nawet mnie nie wpuszczają do pana generała. Wejdziesz do pokoju, gdzie są damy mojej mamy, potem do pokoju mamy, potem do alkierza, a potem są małe drzwiczki do pokoju pana generała.
– Teraz tam nikogo nie ma?
– No nie, ale ty głupia jesteś. Przecież ci mówiłem, że tam są damy. I mama.