129123.fb2 Ukochani Poddani Cesarza - Tom 1 - ?mije I Krety - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

Ukochani Poddani Cesarza - Tom 1 - ?mije I Krety - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

– Aha. To lepiej spróbuję pogadać z lokajami.

Generał Tundu Embroja spał. Od piętnastu lat jego życie na tym polegało. W jednej połowie wypełnione było snem, w drugiej połowie drzemką. A w całości koszmarami. Z krótkimi przerwami na tłuste i obfite jedzenie, które jeszcze bardziej potęgowało koszmary.

Dlatego generał nie za bardzo się zdziwił, kiedy nad jego łóżkiem pochyliło się umazane krwią widmo.

– Bądź cicho, to przeżyjesz – powiedziało widmo.

Generał spróbował przykryć sobie głowę kołdrą, ale widmo było nieubłagane. Ściągnęło kołdrę.

– Musisz powiedzieć mi jedną rzecz, to sobie pójdę.

– Przychodzisz z Turri Blanga?! – zajęczał generał.

Pewno jakiś szyfr wojskowy. Hasło wysłannika, pomyślała Jonga.

– Tak, przychodzę z Turri Blanga.

– Wiedziałem! – jęknął generał. – To nie była moja wina… To kwatermistrz… Kwatermistrz Hanaka… Powiedz, że to nie moja wina… – Generał zaczął wydawać takie dźwięki, jakby się dławił.

– Nie twoja – powiedziało widmo obojętnie i było to chyba jeszcze straszniejsze, niż kiedy groziło. – To nie twoja wina.

– Ja wypełniałem rozkazy!

– Pewnie. Wina tego, kto daje rozkazy. Jak mi powiesz, gdzie on jest, zostawię cię w spokoju.

– Kto? – wybełkotał generał.

– Cesarz.

Zapadła cisza. Zapadła i trwała, trochę za długo.

– No! Gdzie jest Cesarz!

– Aaaa… – zachrypiał generał. – Nie wiem! Nikt nie wie! Nikt nie może wiedzieć! Majestat Cesarza jest niedosiężny…

– Umrzesz.

– Nie wiem! Wiem tylko, że wielki ładunek solonych śledzi wyjechał z Murriny do Farsitan!

– Nie żartuje się z kogoś, kto przyszedł cię zabić – stwierdziła Jonga cicho i spokojnie.

– Nie żartuję! Cesarz podróżuje… Jako…

– Cesarz podróżuje jako solone śledzie?

– Tak! Dla niepoznaki! – jęknął generał i nagle zdał sobie sprawę z tego, że właśnie popełnił przestępstwo, za które niechybnie spotka go Romb.

Gdzieś daleko, za drzwiami, za długimi korytarzami, zaczęły się krzyki, na razie jeszcze odległe. Znaleźli szafarza albo jego żonę.

– Słuchaj, gnoju – przemówiło widmo. – Chciało mi się ciebie zabić. Ale jeśli mi powiesz, gdzie tu jest sekretne wyjście z pałacu… Na pewno takie masz… To może cię jednak nie zaszlachtuję.

– Pewnie! Pokażę ci! Idę z tobą!

– Co?!!!

– Po tym, co ci powiedziałem, ja też muszę uciekać.

– Z polecenia pułkownika Scarpii – mruczał Nihoniec siedzący na wygodnym fotelu. Znajdowali się w piwnicy zameczku. Piwnica była obszerna i dość jasna dzięki dwóm oknom pod sklepieniem. Na ścianach widniały hasła w rodzaju „Niech rzyje Cesaż”, wszystkie z okropnymi błędami ortograficznymi i wszystkie napisane krwią.

Hengist siedział przed Nihongiem, na o wiele bardziej niewygodnym stołku. Musiał się powstrzymywać, żeby nie masować sobie obolałych ramion. Upadł wcześniej na ręce, ale niedokładnie tak jak chciał.

Za stołkiem stało dwóch nihońskich szermierzy. Jeden z nich miał uniesioną do góry szablę w pozycji zwanej „ścięcie głowy”. Pierwsza śmiertelnie niebezpieczna przygoda majora Hengista spotkała go siedem mil za miastem.

– Major wywiadu… No niby jesteście wywiadowcą… Nawet glejt jakiś macie… Ale dlaczego bez munduru… – mruczał dalej Nihoniec, niby do siebie.

– Panie kapitanie, jadę w tajnej misji. To, że toleruję pańskie zachowanie, to tylko moja dobra wola – spróbował znowu Hengist.

– Niby jest tym majorem… – mruczał cały czas Nihong. – Ale ja tu mam rozkaz zatrzymywać wszystkich podejrzanych. Puszczę, będzie źle, bo puściłem podejrzanego. Nie puszczę, będzie źle, bo zatrzymałem starszego stopniem…

– To absurdalne, dlaczego uważacie, że jestem podejrzany?

– Podejrzany jest każdy – powiedział Nihong, po raz pierwszy patrząc Hengistowi w oczy.

– I każdego zatrzymujecie?

– Każdego. A co?

– Słuchajcie. Wszyscy chcemy uniknąć kłopotów…

– Hyyyy!!!! – zawył Nihong i wstał z fotela. – Tak mówi zdrajca. W służbie Cesarza nie unikamy kłopotów! Chcemy ich! Chcemy narazić się na wszystko! Twoje słowa to jawny dowód twojej zdrady!!!

Nihoniec zastygł i zamilkł, patrząc na przesłuchiwanego z teatralnym oburzeniem. Szermierze w swoich pozach także trwali niewzruszenie. Wreszcie skośnooki kapitan pochylił się nad Hengistem.

– A tak, mówiąc między nami – szepnął – jest major, jest kłopot. Nie ma majora, nie ma kłopotu.

W tym momencie do piwnicy wpadł kolejny żółty żołnierz. Ukłonił się nisko i ciężko dysząc, wyrzucił z siebie:

– Panie… Ten drugi… Ten gówniarz… To przebrana kobieta.

Przebrana kobieta. Podejrzana sprawa. Brak nihońskich burdeli w najbliższej okolicy. Triumfalny uśmiech Nihonga, który zbliżył swoją twarz do twarzy Hengista.

Hengist w jednej chwili stracił wszelką nadzieję na załatwienie sprawy za pomocą łapówki. Zobaczył nagle, jak kilku nihońskich żołnierzy zakopuje nagie ciało do jamy w ziemi w górskim wąwozie. Jego ciało, Hengista. Obok leżała naga Virma, z kałużą krwi między nogami.

Namacał językiem maleńki, podłużny kształt przylepiony do podniebienia. Oderwał go czubkiem języka, ścisnął w zębach i dmuchnął.

Skośnooki kapitan zachłysnął się powietrzem. Na jego gardle pojawiła się maleńka kropelka krwi. Potem przewrócił się na ziemię i uleciał do Krainy Powtórnego Dzieciństwa. Trucizna, którą wypełniona była strzałka dmuchawki, stawała się zabójcza w zetknięciu z krwią, ale nie ze śliną.

Przez straszliwie długą krótką chwilę Hengist czekał na śmierć. Szermierz jednak nie poruszył się. Błogosławieni Ukryci, pomyślał major.