129123.fb2
– Skąd wzięły się ohydne bluźnierstwa, które nam tu opowiedziałeś? – pytał Hengist. – Kto cię ich nauczył? Kto cię w nich utwierdzał?
Chłopak milczał. A potem westchnął i nic już więcej nie powiedział.
– Lepiej zacznij mówić teraz – poradził z uśmiechem Hengist. – Będziesz to prędzej miał za sobą. No i szybciej skończysz. Bo musisz długo mówić. Żeby przebłagać, trzeba podać jak najdłuższą listę wspólników. Wiesz, co głosi Diamentowy Edykt o Tropieniu Zła? Aby znaleźć siłę na tak niewyobrażalne zuchwalstwo jak spisek przeciw Najwyższemu Dobru i Największej Potędze, musi zebrać się więcej ludzi niż setka. Dlatego musisz podać nam co najmniej sto nazwisk…
Drzwi znowu huknęły. Do sali przesłuchań wszedł łysy strażnik, wyglądający jak szczególnie agresywna odmiana prosiaka.
– Upraszając o wybaczenie za przeszkadzanie, starszy sierżant Hiisilainen melduje się – powiedział. – Panie majorze, pan pułkownik Scarpia chce z panem natychmiast mówić w Sali Ostatecznych Przesłuchań.
– Idę – odparł Hengist. – Dokończ sprawę z naszym młodym przyjacielem, Junichiro.
Sala Ostatecznych Przesłuchań mieściła się na końcu tak zwanego Stalowego Korytarza. Piękny major Hengist dotarł do niej po krótkiej wizycie w sali łaziebnej, gdzie sprawdził w posrebrzanym zwierciadle, czy wygląda, jak wyglądać powinien major stający przed obliczem pułkownika. Ułożył sobie włosy tak, żeby zakrywały blizny na uszach. Na szczęście, z niewyjaśnionych przyczyn nie miał zarostu. Nigdy więc nie musiał się martwić tym, czy jest dostatecznie gładko ogolony.
Scarpia natomiast, jak większość południowców, miał piękną czarną bródkę, czarne oczy i proste, gładkie włosy. Siedział teraz na beżowej kanapie z deseniem w lilie, którą kazał przynieść ze swojej rezydencji i wstawić do Sali Ostatecznych Przesłuchań, żeby, jak mówił, stworzyć sobie w pracy bardziej domową atmosferę.
Naprzeciwko Scarpii, na Krześle Wyznań, siedział poczciwy wiarus z oberży Pod Żołędziem i Szyszką. Obręcze na jego rękach i nogach były zaciśnięte, ale nie uruchomiono jeszcze kolców. Weteran miał przymknięte oczy i trząsł się tak, że aż krzesło dygotało.
– Witaj, Hengist – powiedział niedbale Scarpia.
– Melduję się, panie pułkowniku.
– Słuchaj, Hengist. Nasz ulubiony weteran trochę nas dzisiaj zaniepokoił. Pani Poikanen zameldowała, że podczas łowienia chłopaka w oberży opowiedział mu coś ciekawego. Coś ciekawego, o czym my nie wiedzieliśmy, wyobrażasz sobie?
– Czy mogę wiedzieć, czego dotyczy to „coś ciekawego”? – pozwolił sobie zapytać Hengist.
– Powoli. Sami musimy zanalizować wszystkie wynikające z tej sprawy wnioski, a tego oczywiście jeszcze nie zrobiliśmy. Wiedz, że kwestia jest bardzo poważna, może mieć reperkusje religijne… i polityczne – dokończył ciszej Scarpia.
– Co mam zrobić? Czy mam przesłuchać tego tutaj?
– Nie. My się tym zajmiemy. Musimy ustalić, czy komuś już wcześniej opowiadał o tej sprawie. Ja myślę, że tak, bo ten chłopak na pewno nie dotarł do niego przypadkiem. A nasz pan weteran już raz kiedyś podpadł, jest podejrzany, oj jest…
– Nieprawda!!! – rozdarł się nagle weteran przyszpilony do krzesła. – Opowiedziałem mu o świętokradztwie, żeby go jeszcze bardziej wkopać!!!
– Ale dlaczego nam wcześniej nigdy o tym świętokradztwie nie mówiłeś? – zapytał Scarpia, nie patrząc na więźnia, a potem zwrócił się znowu do majora Hengista. – Będziemy musieli ich badać z wyjątkowym wyczuciem, bo tym razem chodzi o konkretną i stuprocentowo prawdziwą informację, a nie o proste przyznanie się do winy. Przydałbyś się tutaj, ale mamy dla ciebie ważniejsze zadanie.
Scarpia pokazał Hengistowi, że ma wyjść z sali, a potem sam za nim podążył. Znaleźli się na korytarzu. Tu mogli mówić niesłyszani przez więźnia.
– Czeka cię podróż przez góry – powiedział – pojedziesz na Północ, do dystryktu Kivitalo. Wejdziesz do miejscowej świątyni i zarekwirujesz Obraz, ale bez wzbudzania podejrzeń, rozumiesz? W Mustakaupunki porozumiesz się z miejscowym kapłanem, on da ci eskortę świętych mężów. Uważaj, te tereny jeszcze nie są całkowicie… uporządkowane. Możesz zobaczyć wiele rzeczy, które cię zaskoczą… Których nie powinno się tolerować. Ale ty masz je tolerować. Nie reagować. Dostaniesz ode mnie Topazowy Glejt. To znaczy, że masz wykonać swoją misję i nic poza tym. Nie możesz w żaden sposób jej narażać. Jeśli ktoś cię oskarży o przemilczenie czy zaniedbanie czegoś, pokażesz tylko Glejt. I ani słowa więcej. Pojedziesz tam bez żołnierzy, po cichu, ale niezupełnie sam. Będzie z tobą jeszcze jedna osoba.
Życie oberżysty Fusingrappy legło w gruzach.
Tuomojuhani Fusingrappa był panem i władcą jednej z dwóch licencjonowanych oberży w Plandze, Umiłowanym Cesarskim Mieście II Kategorii. Zawsze był przekonany, że jego oberża Pod Złotą Kołyską jest lepsza od Miecza Zwycięzcy.
Po pierwsze, o czym Tuomo często i głośno mówił, Złota Kołyska znajdowała się bliżej Pałacu Pierwszej Koronacji Cesarskiej.
Po drugie, o czym mówił rzadko i po cichu, Fusingrappa był mistrzem w sprowadzaniu, załatwianiu i zdobywaniu deficytowych dóbr spożywczych, takich jak chleb, groch czy słonina. W Mieczu Zwycięzcy był tylko wyszynk.
Po trzecie, o czym Tuomo wyłącznie myślał, Pod Złotą Kołyską rzadziej pojawiali się najwierniejsi słudzy Cesarza.
To trzecie wiązało się z tym drugim.
Hałaśliwi cesarscy żołnierze woleli chlać w Mieczu Zwycięzcy, bo tam nie podawano jedzenia. Brzmiało to zaskakująco, ale była w tym pewna logika. W Mieczu trudniej było przepuścić żołd. Co więcej, zaoszczędzone na jedzeniu pieniądze można było wykorzystać po to, aby osiągnąć ten stopień upojenia, na którym już nie czuje się głodu.
Cisi cesarscy agenci też woleli Miecz Zwycięzcy. Pijąc bez zakąski, klient staje się bardziej pobudliwy. Łatwiej o nieostrożne słowo. Łatwiej można wyrobić tygodniową normę aresztowań.
Tuomo Juhani był bardzo dumny, że jego lokal cieszy się opinią spokojnej oberży. Starał się, żeby wszystko w nim dawało gościom poczucie bezpieczeństwa. Dlatego obił ściany i sufit czerwonymi murrińskimi kobiercami. Kobierce tworzyły miłą, domową atmosferę. I tłumiły wszelkie kłopotliwe hałasy.
Kobierce pochłaniały także słowa. Słowa nie wydostawały się na zewnątrz oberży. Rzadziej też dolatywały od stolika do stolika. Ale Tuomo nigdy nawet nie pomyślał o celowym utrudnianiu pracy najwierniejszym sługom Cesarza. Za samą myśl o tym groził Romb.
Tuomo chciał tylko zagwarantować spokój swoim klientom. A kobierce przedstawiały Cesarza w pozie pełnej majestatu, z przepisową dziurą w miejscu twarzy. Ściana, widoczna przez tę dziurę, była zawsze idealnie pobielona i czysta, żeby nie budzić nieprzepisowych skojarzeń.
Ale nie tylko słowa mogły okazać się kłopotliwe. Kłopotliwe mogły okazać się także niektóre obrazy. Takim obrazem był na przykład widok siedmiu młodych, szczupłych, wielkookich mężczyzn, którzy usiedli razem przy jednym ze stołów oberży.
Mężczyźni byli do siebie bardzo podobni. Trzech miało ciemne włosy, czterech jasne, ale poza tym wyglądali jak członkowie jednego rodu. Szlachetnego rodu. Delikatne rysy, proste nosy, duże jasne oczy, bladość cery. Intensywna, wręcz świecąca bladość.
Ale Tuomo też był teraz blady. Bo pojawienie się takiej kompanii nie mogło przynieść nic dobrego. To był nie tylko zły widok. To był zły znak.
– Wina – zadysponował jeden z mężczyzn, ciemnowłosy. – Wina, karczmarzu.
– Jestem oberżystą – warknął Tuomo, szukając najbardziej obelżywego sposobu zachowania, który mógłby zniechęcić takich delikatnych paniczów.
– Upraszam o wybaczenie – dziwnie łagodnie powiedział ciemnowłosy. – Poprosimy o wino z winogron, oberżysto.
– Nie ma.
– A ze śliwek?
– Tu nie nihoński burdel.
– A jakie jest?
– Gruszkowe, ale bardzo słodkie. I jabłkowe, ale bardzo kwaśne.
– To podajcie gruszkowe.
Cynowe kubki dźwięczały na tacy. I głośno brzęknęły, gdy Tuomo rzucił tacę na stół. Jeden z kubków przewrócił się, oczywiście, i słodka, lepka kałuża rozlała się i małym wodospadem spłynęła na kolana ciemnowłosego.
– Nic nie szkodzi – uśmiechnął się ciemnowłosy. Tunikę miał czerwoną, haftowaną w srebrne półksiężyce. Pewnie drogą i trudną do wyprania.
– Proszę przynieść cały antałek – dodał jeden z jasnowłosych.
Siedząc nad kałużą rozlanego wina, mężczyźni pili w milczeniu i szybko. Za szybko, jak na takich paniczyków. Po chwili poprosili o następny antałek. To też nie wróżyło nic dobrego. Jednak Tuomo poszedł na zaplecze, żeby wytoczyć beczułkę. W końcu był przecież oberżystą.
Poza tym, na zapleczu można było spokojnie się zastanowić. Pchnąć sługę z donosem do straży? To oznaczało śmierć. Kto o czymś donosi, ten o tym wie. A kto wie, ten sam jest wmieszany. Kto jest wmieszany, ten jest współwinny. Ale ten, kto jest współwinny i nie doniesie, jest jeszcze bardziej winny. To oznaczało Romb.
Tuomo, rzecz jasna, wolał śmierć niż Romb. Ale ciągle jeszcze liczył na to, że „delikatni” zamroczeni pójdą sobie, bez żadnych kłopotów. Pochylił się nad antałkiem, przewrócił go na bok i zaczął toczyć w stronę sali.