129234.fb2
— Na moją komendę za trzydzieści minut nastąpi obrót — z interkomu dobiegł głos Pancho. — Obrót.
Dan usiadł na pryczy. Najwyraźniej zasnął, patrząc na sufit kabiny; wydawało mu się, że minęły całe godziny.
Jesteśmy już w Pasie, pomyślał. Statek działa znakomicie. Lecimy do rejonów zewnętrznych i poszukamy ładnego, metalicznego obiektu.
Tylko że mamy wyciek nadprzewodnika, który utrzymuje pole magnetyczne, które chroni nas przed promieniowaniem, które generują burze słoneczne. Och, wyszło mi zdanie, jak w wierszu o domu, który wybudował Jack, pomyślał, próbując pozbyć się nieprzyjemnego przeczucia.
Złapał czysty kombinezon i pomaszerował do łazienki. Przydałby się prysznic i golenie, pomyślał. I zlikwidowanie tego wycieku, dodał głos w jego myślach.
Złościł się, że aż tak się tym przejmuje. Pancho w ogóle się tym nie martwiła, Amanda też nie.
A żeby ją, pięknisię, pomyślał. Nawet w tych luźnych łachach wygląda bosko. Chyba trzeba wziąć zimny prysznic.
Jedynym niebezpiecznym momentem obrotu była konieczność zamknięcia głównych dysz. Nie wyłączano reaktora fuzyj-nego; procedura polegała na wygaszeniu ciągu statku podczas obrotu i wykorzystaniu gazów wylotowych reaktora do obrócenia statku dzięki skierowaniu ułamka wyrzutu do dysz manewrowych po bokach modułu napędowego.
Dan wziął prysznic i ruszył na mostek. Oba fotele pilotów były już zajęte. Nie grała żadna muzyka.
— Wszystkie systemy gotowe do obrotu — mruknęła Amanda.
— Sprawdzam, wszystkie systemy gotowe — odparła Pancho. Stojąc za ich fotelami, Dan spytał:
— Gdzie Fuchs?
— Pewnie na rufie przy czujnikach — rzekła Pancho. — Bawi się swoimi zabawkami.
Amanda skrzywiła się lekko, dotykając ekranu komunikacyjnego.
— Obrót za pięć minut — ogłosiła. Spoglądając przez ramię, Pancho zauważyła:
— Szefie, powinieneś znaleźć jakiś fotel. Skrzywił się.
— Bywałem już w mikrograwitacji, mała — i o mało nie dodał: zanim się urodziłaś.
W odbiciu Pancho w bulaju widział, że ta się uśmiecha.
— Dobrze, ty tu rządzisz. Pętle na stopy w pokładzie i uchwyty na ręce na suficie.
— Tak jest, kapitanie — odparł Dan, odwzajemniając uśmiech.
— Ciąg odcięty za dwie minuty — zawołała Amanda.
— Dwie minuty. Zrozumiałam.
Gdy odcięto ciąg, Dan poczuł, że prawie nic nie waży. Uczucie ciężkości zanikło, a on unosił się lekko nad pokładem. Złapał uchwyt i zawisł, obserwując pilotów przy pracy.
— Jak tam Fuchs? — spytała Pancho.
Amanda postukała w główny ekran i pojawił się Fuchs, przypięty do fotela w części rufowej, trochę blady, ale poza tym w świetnym stanie.
— Manewr ciągiem za dwie minuty — rzekła Amanda.
— Zrozumiałam — odparła Pancho.
Dan wsunął stopy w pętle, nie puszczając uchwytów. Dysze manewrujące odpaliły i poczuł, jakby ktoś nagle zepchnął go na bok. Przypomniał sobie z dzieciństwa jazdę kolejką na lotnisku; stał przy drzwiach, a kiedy pociąg ruszył, o mało nie upadł, i to tylko dzięki temu, że stał otoczony dorosłymi.
— Phi — mruknęła Pancho — ptaszek porusza się jak tankowiec: wolno i brzydko.
— Nie lecimy kolibrem — wtrącił Dan.
— Tempo obrotu jest na tej krzywej — rzekła Amanda, wskazując wykres na ekranie wypielęgnowanym paznokciem. Na jej ekranie widniały białe klify Dover.
— Nie — zgodziła się Pancho — ale mam wrażenie, że przetaczamy jakąś straszną masę.
— Bo tak jest — odparła Amanda. — Cały ten deuter i hel-3. Paliwo dużo waży, uświadomił sobie Dan. To zabawne. Mogłoby się wydawać, że wodór i hel są bardzo lekkie, prawie nic nie ważą, a tymczasem mamy tego w zbiornikach jakieś całe tony. Dziesiątki ton.
Przez bulaj nie było wiele widać. Żadnej smugi przepływających gwiazd. Żadnych asteroid. Nic, tylko pustka.
— Gdzie jest Słońce? — Dan usłyszał własny głos. Pancho zachichotała.
— Jest, jest, szefie. Nie znikło. Lecimy pod takim kątem, że przez przednią szybę nie widać za wiele.
Jakby na potwierdzenie jej słów przez bulaj wlało się światło.
— Wschód słońca na bagnach — zawołała Pancho.
Dan poczuł kolejne pchnięcie na bok, w przeciwnym kierunku.
— Manewr obrotu zakończony — oznajmiła Amanda.
— Włączam główne dysze — rzekła Pancho, stukając w ekran.
— Główne dysze, zrozumiałam.
Na mostek wróciła grawitacja. Dan opadł z powrotem na pokład. Amanda uśmiechnęła się radośnie.
— Na kursie, wektor prędkości poprawny.
— Super! — wykrzyknęła Pancho. — A teraz sprawdzimy, co z tym wyciekiem.
Kris Cardenas prawie udało się dotrzeć do swojego mieszkania, zanim dwaj mężczyźni w ciemnych garniturach zrównali się z nią.
— Doktor Cardenas?
Odwróciła się. Mężczyzna, który ją zawołał, był wyższy niż jego partner, szczupły i zgrabny, o bladej cerze i wojskowej fryzurze. Drugi był mocno zbudowany, jasnowłosy, o rumianych policzkach.
— Proszę z nami — powiedział ten ciemniejszy.
— Dokąd? Po co? Kim jesteście?
— Pan Humphries chce się z panią widzieć.
— Teraz? O tej porze? Jest…
— Proszę — rzekł blondyn, wyciągając spod marynarki czarny jak noc pistolet.
— To na strzałki usypiające — wyjaśnił ciemniejszy. — Obudzi się pani z potwornym bólem głowy. Proszę nas do tego nie zmuszać.
Carndenas rozejrzała się po korytarzu. W zasięgu wzroku była tylko myszowata kobieta, która natychmiast odwróciła się i zaczęła iść w przeciwnym kierunku.
— Szybko — rzekł blondyn, mierząc w nią z pistoletu. Kris opuściła ramiona i skinęła głową; przegrała. Blondyn schował pistolet i ruszyli w stronę ruchomych schodów.
— Ta przynajmniej nie ma węża — szepnął cicho blondyn do towarzysza.
Drugi mężczyzna nie roześmiał się.