129234.fb2
Po wyjściu Humphriesa Kris Cardenas patrzyła przez chwilę na zamknięte drzwi, po czym nagle wybuchła płaczem. Z twarzą ukrytą w dłoniach, zwinięta w kłębek rzuciła się na łóżko i szlochała gwałtownie.
George stał niepewnie w dalekim rogu pokoju, zastanawiając się, co właściwie powinien zrobić. Już wpadła w histerię, pomyślał. Jeśli podejdę, postukam japo ramieniu i powiem „Cześć, jestem niewidzialnym człowiekiem”, całkiem dostanie świra.
Czekał więc, wiercąc się niecierpliwie, aż Cardenas przestanie płakać. Nie trwało to długo. Usiadła na łóżku, wzięła głęboki oddech, po czym wstała i poszła do łazienki. Kiedy wyszła, George zauważył, że umyła twarz i poprawiła makijaż. Tylko oczy miała nadal czerwone i spuchnięte.
Cóż, nie możesz tu stać całą wieczność jak jakiś pieprzony idiota, powiedział sobie George. Zrób coś!
Zanim podjął jakąś decyzję, Cardenas podeszła do okna i przycisnęła dłonie do tafli. Następnie rozejrzała się, jakby czegoś szukała w pokoju. Skinęła lekko głową, podeszła do małego, pustego biurka i podniosła stojące przy nim drewniane, wyściełane krzesło. Wydawało się, że jest dla niej za ciężkie, ale przeniosła je, potykając się, pod okno.
Chce rozbić okno i wyskoczyć, uświadomił sobie George. Tylko się pokaleczy.
Dotknął jej ramienia i wyszeptał:
— Proszę pani…
Cardenas podskoczyła i opuściła krzesło na dywan. Rozglądała się, mrugając, ale niczego nie dostrzegła.
— Przepraszam, doktor Cardenas — szepnął George. Obróciła się dookoła z szeroko otwartymi oczami.
— Kto to?
George odchrząknął i odezwał się głośniej.
— To ja, George Ambrose. Jestem…
— Gdzie pan u licha jest?
George poczuł się nieco zawstydzony.
— Jestem niewidzialny.
— Oszalałam — mruknęła Cardenas. Opadła na krzesło na środku pokoju.
— Nie oszalała pani — George starał się nadal mówić cicho. — Przeszedłem panią stąd wyciągnąć.
— To jakaś sztuczka.
— Czy tu jest podsłuch? Albo kamery?
— Chyba nie…
— Niech pani patrzy — rzekł George i natychmiast zdał sobie sprawę z niestosowności tego stwierdzenia. — Zdejmę kaptur, żeby pani zobaczyła moją twarz. Proszę się nie wystraszyć.
Cardenas wyglądała na bardziej podejrzliwą niż wystraszoną. George zdjął kaptur i zsunął maskę. Jak dobrze poczuć chłodne powietrze na twarzy.
Podskoczyła na krześle.
— Jezu!
— Nie, to tylko ja — rzekł z uśmieszkiem. — George Ambrose. Wie pani, pracuję dla Dana Randolpha.
W jej oczach pojawiło się zrozumienie.
— Kombinezon maskujący Waltona! Nie zniszczył go.
— Wiedziała pani o nim.
— Ja i jeszcze cztery inne osoby.
— To teraz jest takich więcej.
— Jak u licha zdołał pan…
— Nie ma czasu na wyjaśnienia. Musimy panią stąd wydostać.
— Jak?
George podrapał się w brodę.
— Dobre pytanie.
— Nie przyniósł pan skafandra dla mnie, prawda?
— A powinienem? Nie pomyśleliśmy o tym. Zresztą nie wiedzieliśmy, gdzie pani jest.
— Co więc zrobimy?
George zastanowił się przez chwilę.
— Cały czas panią tu trzymają? Cardenas skinęła głową.
— Drzwi są zamknięte?
— Tak. I na zewnątrz jest ochroniarz. A przynajmniej jest tak za każdym razem, kiedy przynoszą posiłki. Chyba jest uzbrojony.
George uśmiechnął się nagle.
— Kiedy przynoszą posiłki? O której będzie następny? Kilka godzin później rozległo się pojedyncze stuknięcie do drzwi i zgrzyt zamka. Cardenas rozejrzała się szybko po pokoju, ale George’a już nie zobaczyła.
Drzwi otworzyły się i wkroczyła ta sama milcząca kobieta o skwaszonej twarzy, w mundurku pokojówki. Cardenas zobaczyła smukłego młodego człowieka stojącego po drugiej stronie drzwi. Kobieta bez słowa postawiła tacę na niskim stoliku przy sofie i wyszła, milcząca i ponura. Ochroniarz zamknął drzwi na klucz.
Cardenas poczuła apetyt. Po raz pierwszy od paru dni była głodna. Czuła ciężar George’a siedzącego na poduszkach obok niej.
— Nieźle pachnie — rzekł George.
Podniosła pokrywę z talerza pełnego rybich filetów i jarzyn.
— I nieźle wygląda — dodał.
— Jest pan głodny? — spytała.
— Nie jadłem nic od śniadania — przyznał.
— To zapraszam.
George’a nie trzeba było specjalnie namawiać. Podniósł maskę i przystąpił do konsumpcji. Cardenas obserwowała, jak widelec i nóż poruszają się same, a kęsy obiadu znikają w ustach twarzy unoszącej się w powietrzu. Odkryła, że jeśli przygląda się naprawdę intensywnie, patrząc prosto na niego, widzi lekkie migotanie, prawie podprogowe. Odbicie światła lamp z sufitu, rozpraszane przez elementy skafandra. Trzeba było jednak wiedzieć, że tam coś jest, żeby to zobaczyć, a i tak prawie poniżej poziomu percepcji.
— Chce pani trochę?
— Nie, proszę jeść.
— To proszę chociaż zjeść jarzyny.
— Wezmę sałatkę.
Posiłek zakończył się po kilku minutach. George znów włożył maskę i znikł całkowicie.
— Mówi im pani, że już skończyła i mają zabrać tacę, czy pokojówka przychodzi po tacę sama?
— Powiem ochroniarzowi. Zawoła pokojówkę.
— Dobrze. Proszę powiedzieć ochronie, że pani skończyła i żeby zabrał tacę.
— Zawoła pokojówkę.
— Proszę mu powiedzieć, że nie może pani czekać. Niech pani coś wymyśli.
Cardenas skinęła głową, po czym podeszła do drzwi. Czuła ciepło ciała stojącego obok niej George’a. Uderzyła dłonią w drzwi.
— Skończyłam. Proszę zabrać tacę.
— Zadzwonię do kuchni — doleciał stłumiony głos ochroniarza.
— Nie mogę czekać! Muszę natychmiast iść do toalety! Niedobrze mi! Proszę zabrać tacę.
Chwila wahania, po czym usłyszeli trzask zamka. Drzwi otworzyły się i stanął w nich ochroniarz z zatroskaną miną.
— Co się stało? Coś w…
Rozległ się odgłos uderzenia przypominający huk melona spadającego na beton ze znacznej wysokości. Głowa ochroniarza poleciała do tyłu, a oczy uciekły w tył głowy. Osunął się na podłogę. Cardenas zobaczyła, jak machnął raz rękami w powietrzu, a potem jego ciało zostało wciągnięte do pokoju.
— Idziemy — szepnął do niej George.
Wyszli na korytarz. Drzwi zamknęły się same, zamek trzasnął. Kris poczuła, jak George otacza ją ramieniem i prowadzi do schodów. O tej porze w domu było cicho, choć rzut oka przez okno ujawniał, że jaskinia jest nadal oświetlona światłem dziennym.
Hali na dole był pusty, ale Cardenas usłyszała dolatujące skądś odgłosy rozmowy. Żaden z głosów nie przypominał jej Humphriesa. Przeszli do foyer i dotarli do frontowych drzwi. Dwóch mężczyzn w szarych garniturach wyglądało na zaskoczonych jej widokiem.
Wyższy zmarszczył brwi i odezwał się:
— Doktor Cardenas, co pani…
Cios George’a nieomal wprawił go w ruch wirowy. Drugi z ochroniarzy gapił się, skamieniały ze zdumienia, aż cios w żołądek uniósł go w powietrze. Cardenas usłyszała chrzęst łamanej kości i ochroniarz osunął się bezwładnie na podłogę.
Drzwi frontowe stanęły otworem i George syknął:
— Dalej, uciekamy!
Cardenas wybiegła z domu, skręciła na ścieżkę wijącą się przez ogród, a potem przeskoczyła przez klapę prowadzącą do najniżej położonego korytarza Selene. Słyszała, jak George dyszy i sapie gdzieś koło niej. Kiedy już pokonali klapę, George położył jej rękę na ramieniu, by ją zatrzymać.
— Chyba nikt nas nie goni — rzekł.
— Jak pan sądzi, kiedy się zorientują, że znikłam? Poczuła, że wzruszył ramionami.
— Niedługo.
— Co teraz?
— Niech tylko zdejmę ten kombinezon — mruknął George. — Ledwo się w nim nie ugotowałem, tak gorąco.
Pojawiła się jego twarz i całą kędzierzawa głowa. Nim upłynęła minuta, stał obok niej, spocony i zadowolony, wielki, rudy olbrzym w pomiętym, poplamionym ciemnozielonym ubraniu roboczym.
— Tak lepiej — rzekł George, biorąc głęboki oddech. — W środku ledwie można oddychać.
Ruszyli szybko korytarzem w stronę ruchomych schodów.
— Dokąd mogę iść? — spytała Cardenas. — Gdzie będę bezpieczna? Humphries przewróci Selene do góry nogami, szukając mnie.
— Możemy pójść do Stavengera i poprosić, żeby się panią zaopiekował.
Potrząsnęła głową.
— Nie chcę Douga w to mieszać. Poza tym, Humphries pewnie ma swoich ludzi wśród pracowników Selene.
— Hm, tak, pewnie tak — odparł George. Dotarli do ruchomych schodów. — Wśród pracowników Astro też.
Przerażona, Cardenas zapytała:
— Dokąd więc mogę pójść? George uśmiechnął się.
— Mam dla pani doskonałą kryjówkę. O ile nie ma pani nic przeciwko przebywaniu tam z pewnym ciałem.