129374.fb2 W otch?ani, w?r?d umar?ych - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

W otch?ani, w?r?d umar?ych - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

— Dziękuję za przypomnienie, panie kapitanie — powiedział. — Mam nadzieję, że zakończymy to zebranko wspólnie.

I ruszył sztywno w kierunku wskazanym strzałką z napisem: RECEPCJA. O mało nie odgryzłem sobie języka. Pobiegłem za nim.

— Przepraszam, synu — rzekłem z powagą. — Tak mi się to jakoś powiedziało samo. Ale niech pan się na mnie nie gniewa. Samemu mi się głupio zrobiło, jak usłyszałem, co mówię.

Stanął i pomyślawszy chwilę, kiwnął głową. Potem uśmiechnął się do mnie.

— Już dobrze. Nie gniewam się. Wojna to nie zabawa. Odpowiedziałem mu uśmiechem.

— Oj, nie zabawa! Niektórzy nawet twierdzą, że jak człowiek nie uważa, to może zginąć.

W recepcji siedziała pulchna blondyneczka z dwiema obrączkami na jednej ręce, a trzecią na drugiej. O ile się orientuję w aktualnych ziemskich obyczajach, oznacza to, że jest dwukrotnie owdowiała. Wzięła nasze papiery i jęła recytować beztrosko do mikrofonu na biurku.

— Uwaga, ekspedycja. Uwaga, ekspedycja. Przygotować zaraz następujące numery: 70623152, 70623109, 70623166 i 70623123. Także numery 70538966, 70538923, 70538980 i 70538937. Sprawdzić wszystkie dane z formularzem ZSZ nr 4/362 i podać, do których pokojów kierujecie. Podstawa: rozkaz ZSZ z dn. 15 czerwca 2145. Dajcie znać, kiedy będą gotowi do prezentacji.

Nie mogę powiedzieć, żeby nie zrobiło to na mnie wrażenia. Procedura zupełnie taka sama jak w magazynie, kiedy człowiek zgłasza się z uszkodzonymi rurami wydechowymi do wymiany.

Teraz dziewczyna podniosła głowę i obdarzyła nas czarownym uśmiechem.

— Załogi będą zaraz gotowe — powiedziała. — Panowie będą łaskawi spocząć i poczekać.

Panowie byli łaskawi spocząć.

Po chwili podniosła się, żeby wyjąć coś z szafki w ścianie. Kiedy wracała na miejsce, zauważyłem, że jest w ciąży, niezbyt jeszcze zaawansowanej, może w czwartym albo piątym miesiącu. Ma się rozumieć, nie omieszkałem pokiwać z uznaniem głową. Kącikiem oka dostrzegłem, że chłopaczek uczynił to samo. Spojrzeliśmy na siebie i zachichotaliśmy.

— Tak, tak, wojna to nie zabawa — powiedział.

— A propos, skąd pan właściwie pochodzi? — zapytałem. — Sądząc po akcencie, to nie z Trzeciego Okręgu.

— Nie. Urodziłem się w Skandynawii, to Jedenasty Okręg. Moim rodzinnym miastem jest Göteborg w Szwecji. Ale odkąd dostałem przydział na spiralniki, oczywiście wolę już nie pokazywać się w domu. Wystarałem się o przeniesienie do Trzeciego Okręgu i dopóki nie nadzieję się gdzieś na łupaczkę, tu będę spędzał urlopy i hospitacje.

Słyszałem już o tym, że większość młodych latających na spiralnikach tak postępuje. Co do mnie, nie miałem nigdy okazji stwierdzić, jak bym się czuł, przybywszy z wizytą do rodzinnego domu. Mój ojciec został zabity podczas samobójczej próby odbicia Neptuna, kiedy jeszcze przechodziłem w gimnazjum elementarne przeszkolenie wojskowe, a moja matka była sekretarką przy sztabie admirała Raguzziego, kiedy w dwa lata później okręt flagowy „Termopile” dostał w sam środek podczas sławnej obrony Ganimeda. Oczywiście było to przed wydaniem Ustawy Populacyjnej, kiedy kobiety pełniły jeszcze funkcje pomocnicze na jednostkach latających.

Z drugiej strony — przypomniałem sobie — zupełnie niewykluczone, że żyją jeszcze przynajmniej dwaj z moich braci. A jednak nie próbowałem nawiązać kontaktu z żadnym z nich od chwili, kiedy naszyłem sobie na czapkę S z gwiazdką. Wynikałoby z tego, że i ja postępuję nie inaczej niż ten mały. Ostatecznie trudno się dziwić.

— Pochodzi pan ze Skandynawii? — mówiła tymczasem blondyneczka. — Mój drugi maż pochodził ze Skandynawii. Może pan go zna? Sven Nossen. O ile mogłam się zorientować, miał liczną rodzinę w Oslo.

Oficerek wywrócił oczy, jak gdyby zastanawiał się z najwyższym wysiłkiem. Rozumiecie, że niby przebiega w pamięci listę wszystkich znajomych w Oslo. W końcu potrząsnął głową.

— Nie, chyba go nie znam. Widzi pani, ja właściwie niewiele się ruszałem z Göteborgu, dopóki nie dostałem powołania.

Cmoknęła z politowaniem nad jego prowincjonalną przeszłością. Mała kobietka z tysiąca anegdot. Prawdziwa „pierwsza naiwna”. A jednak — ileż to obrotnych, tryskających seksem dziewcząt na wewnętrznych planetach musi się w naszych czasach zadowolić jakimś beznadziejnym wymoczkiem, którego trudno nawet nazwać imitacją mężczyzny. Albo i skierowaniem do miejscowej zbiornicy spermy. A nasza blondyneczka ma już, dzięki Bogu, trzeciego autentycznego męża.

Może ja sam, pomyślałem o sobie, gdybym się rozglądał za żoną, może sam wybrałbym właśnie taką małą kobietkę, przy której mógłbym zapomnieć o paraliżującym nozdrza smrodzie eockich promieni łupiących i przeszywającym bębenki jazgotaniu naszych własnych irwinglów. Może chciałbym właśnie, żeby w domu czekała na mnie miła, prosta dziewczyna, do której z przyjemnością wracałbym po owych wyczerpujących starciach z Eotami, kiedy to człowiek wytęża wszystkie władze umysłu, ażeby tylko w porę odgadnąć, jaką taktykę zastosują tym razem owe odrażające insekty. Może, gdybym się chciał żenić, doszedłbym do przekonania, że właśnie taka przystojna blondyneczka jest ponętniejsza niż… Och, może… Jako problem psychologiczny to nawet dość interesujące.

Nagle zorientowałem się, że dziewczyna coś do mnie mówi.

— Pan też jeszcze nie latał z taką załogą, panie kapitanie?

— Myśli pani, z gniotkami. Nie, jeszcze nie. I nie rozpaczam specjalnie z tego powodu.

Wydęła z dezaprobatą wargi. Było jej z tym wcale do twarzy.

— My tutaj nie lubimy, jak ktoś ich tak nazywa.

— Dobrze. Więc z frankensteinami.

— I nie z fran… Nie należy używać i tego słowa. Mówi pan o istotach ludzkich podobnych do pana, kapitanie. Zupełnie podobnych do pana.

Poczułem, że nogi zaczynają mi ciążyć, jakby były z ołowiu, lak samo musiały ciążyć nogi chłopaczkowi, kiedy wyszliśmy z windy. Dopiero po chwili zorientował się, że dziewczyna nie mogła mieć nic specjalnego na myśli. Przecież nie wie. Dzięki Bogu nie podają jeszcze tego w naszych papierach. Opanowałem się.

— Tak pani uważa? A jak wy ich nazywacie? Wyprostowała się sztywno na krześle.

— Żołnierzami zastępczymi. Nazwy „frankenstein” używaliśmy w odniesieniu do prymitywnego modelu 21, którego produkcja została zaniechana już więcej niż pięć lat temu. Osobnicy, których panowie otrzymują, reprezentują model 705 i 706, doskonały w każdym szczególe. Pod niektórymi względami nawet doskonalszy…

— Nie mają sinej skóry? Nie poruszają się w zwolnionym tempie jak lunatycy?

Potrząsnęła gwałtownie głową, oczy jej zabłysły. Najwidoczniej miała w małym palcu całą literaturę przedmiotu. Nie taka znowu naiwna, jak by się wydawało. Może nie wybitnie inteligentna, ale zdaje się, że jej trzej mężowie mieli jednak w przerwach z kim porozmawiać. Terkotała z przejęciem.

— Sinica była wynikiem złego utlenienia krwi. W ogóle krew to był nasz najcięższy problem, nie licząc oczywiście systemu nerwowego. Ciałka krwi znajdują się zwykle w rozpaczliwym stanie, kiedy zwłoki docierają do naszych rąk, ale umiemy już teraz wyprodukować serce, które je regeneruje. Gorzej jest z systemem nerwowym. Wystarczy najmniejsze uszkodzenie mózgu albo kręgosłupa i wszystko trzeba zaczynać od samego początku. A odtworzenie systemu nerwowego jest niezmiernie trudne. Moja kuzynka pracuje właśnie przy tym i mówi, że wystarczy jedno wadliwe połączenie — a wiedzą panowie, jak to jest pod koniec dnia, kiedy człowiek jest już zmęczony i tylko zerka na zegarek — jedno jedyne wadliwe połączenie i okazuje się, że gotowy osobnik ma wszystkie odruchy tak z gruntu fałszywe, że trzeba go z powrotem odsyłać na trzecie piętro i zaczynać całą robotę od nowa. Ale panowie mogą być spokojni. Począwszy od modelu 663 stosujemy podwójną kontrolę systemu nerwowego, a modele siedemnaste są, no, wprost cudowne!

— Wprost cudowne? Lepsze od osobników produkowanych starym sposobem, przez ojca i matkę?

— Czy lepsze? — zastanawiała się. — W każdym razie na pewno będzie pan, kapitanie, w najwyższym stopniu zdumiony, kiedy pan zobaczy, do jakich doszliśmy wyników. Oczywiście, wciąż jeszcze jest ten jeden zasadniczy brak… ta jedyna funkcja organiczna, której jak dotąd…

— Nie rozumiem tylko jednego — wtrącił się chłopaczek. — Dlaczego trzeba koniecznie używać do tego celu ludzkich zwłok! Człowiek przeżył swoje życie, wziął ten swój udział we wspólnej walce, dlaczego nie zostawić go w spokoju nawet po śmierci? Wiem dobrze, że Eoci rozmnażają się szybko, jak zechcą, muszą tylko odpowiednio zwiększyć ilość królowych na swoich statkach flagowych; wiem, że brak nowych kadr jest najcięższym problemem naszego dowództwa — ale przecież już od dawna potrafimy wytwarzać syntetyczną protoplazmę! Dlaczegóż więc nie możemy produkować całych organizmów, nowych od stóp do głów, i, jak Bóg przykazał, wypuszczać na świat androidy, a nie reaktywizowane trupy, które z daleka śmierdzą kostnicą?

Teraz blondyneczka wpadła we wściekłość.

— Nasze produkty nie śmierdzą! — wrzasnęła. — Już kosmetycy się o to troszczą! Jeśli pan chce wiedzieć, to ciała naszych najnowszych modeli wydzielają mniej zapachu niż pańskie, młody człowieku. A poza tym może pan będzie tak dobry przyjąć do wiadomości, że my nie reaktywizujemy trupów. Reaktywizujemy tylko ludzką protoplazmę. Staramy się wyzyskać wtórny surowiec, jakim są zużyte i uszkodzone komórki ludzkie, i w ten sposób zaradzić katastrofalnemu brakowi personelu latającego. Mogę pana zapewnić, że nie opowiadałby pan głupstw o trupach, gdyby pan zobaczył, w jakim stanie przychodzą niektóre z tych ciał. Tak, tak, czasami z całej beli, a bela zawiera ni mniej, ni więcej, tylko dwadzieścia ciał, nie można wydobyć dość surowca na jedną całą nerkę i trzeba dopiero podskubywać, tutaj kawalątko jelita, tam kawalątko śledziony, wszystko to dokładnie przerabiać, potem spajać, reakty…

— No, widzi pani sama. Tyle trudu sobie zadajecie, żeby to wszystko przerobić. Czy nie lepiej od razu zacząć naprawdę od surowców?

— Jakich surowców? Na przykład? — zapytała. Chłopaczek uczynił niecierpliwy gest dłońmi w czarnych skórzanych rękawiczkach.

— No, podstawowych pierwiastków, takich jak węgiel, wodór, tlen. Cały proces stałby się od razu znacznie czyściejszy.

— Podstawowe pierwiastki też trzeba skądś brać — zwróciłem mu delikatnie uwagę. — Wodór i tlen można wydobywać z powietrza i wody. Ale skąd pan weźmie węgiel?

— Z tych samych związków, z których czerpią je wszystkie fabryki chemiczne. Z węgla kamiennego, ropy naftowej, błonnika…

Blondyneczka opadła z ulgą na oparcie krzesła.

— Wszystko to są substancje organiczne — przypomniała mu. — Jeśli i tak ma pan używać surowców, które kiedyś były żywymi organizmami, to czyż nie lepiej użyć od razu surowca najbardziej zbliżonego od produktu, jaki pan chce wytworzyć? To podstawowa zasada ekonomiki przemysłowej, panie kapitanie, może mi pan wierzyć. Najlepszym i najtańszym surowcem do produkcji żołnierzy zastępczych są ciała poległych żołnierzy.

— Pewnie — powiedział chłopaczek. — To nawet logiczne. Bo co właściwie można zrobić ze starymi, zdezelowanymi ciałami poległych żołnierzy? Lepiej zużyć je niż zakopywać w ziemię, gdzie by się zmarnowały, po prostu zmarnowały.

Nasza jasnowłosa przyjaciółeczka już miała się uśmiechnąć z aprobatą, ale na wszelki wypadek rzuciła jeszcze w jego stronę badawcze spojrzenie i — zmieniła zamiar. Zrobiła nagle bardzo niepewną minę. Skorzystała z tego, że na biurku zabrzęczał przekaźnik i pochyliła się nad nim gorliwie.