129377.fb2 W pogoni za w??em morskim - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 26

W pogoni za w??em morskim - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 26

Po odejściu Plaroza znikła nieufność do nas. Otaczali nas przyjaźni i weseli ludzie.

— Myśmy w nocy wszystkimi kanałami łączności telepatycznej przekazywali wam współrzędne dla lądowania — powiedziała wysoka, długonoga dziewczyna. — Widocznie korpus waszego statku ekranuje telepatyczne promieniowanie.

Arsen rzucił wymowne spojrzenie na Erly’ego.

— Oczywiście… — powiedział Erly — ekranuje… całkowicie.

— Od czego zaczniemy? — spytał Flawiusz. — Może chcecie odpocząć?

— Nie, dziękujemy — odpowiedział Erly. — Najpierw zadecydujmy, komu mamy przekazać materiały ekspedycji. Istnieje chyba jakiś instytut zajmujący się badaniem kosmosu?

Flawiusz wyraźnie był zakłopotany.

— Materiały? — powtórzył pytanie tocząc oczami po zgromadzonym tłumie. — Czy jest tu ktoś z kosmologów?

Po chwili zamieszania wysunął się naprzód chłopiec mniej więcej piętnastoletni, z piegowatym nosem.

— „Poszukiwacz”? — spytał czerwieniąc się mocno. — Ekspedycja na trzecią planetę Tau Wieloryba. Masa równa 3/4 ziemskiej. Odległość do centralnego ciała niebieskiego w perigeum 300 milionów kilometrów, czas pełnego okrążenia ciała trzy i pół ziemskich lat, doba równa dwóm ziemskim, faunę stanowią głównie owady, flora…

Jeszcze jakieś dziesięć minut bombardował nas przeróżnymi danymi, a ja patrząc w twarz Erly’ego myślałem o tym, jak trudno mu w tej chwili zachować ten spokojny i pełen uwagi wyraz.

— …Druga ekspedycja na Tau Wieloryba — kontynuował pośpiesznie chłopiec — wystartowała z Ziemi tysiąc lat po „Poszukiwaczu” i powróciła tysiąc lat wcześniej. Leciała stosując doskonalsze silniki. Druga ekspedycja dostarczyła na Ziemię wympel pozostawiony na planecie przez załogę „Poszukiwacza”.

Biedny Erly! Poświęcił dla „Poszukiwacza” wszystko, co tylko może poświęcić mieszkaniec Ziemi.

— Rozumiem — powiedział. — Czy zachowały się sprawozdania tamtej ekspedycji?

Chłopiec wzruszył ramionami:

— Mam je w mojej dziedzicznej pamięci. Należę przecież do gatunku kosmologów.

Arsen chciał coś powiedzieć, ale rozmyślił się i tylko kwaknął jak kaczka.

— A obecnie na jakich statkach latacie9 — spytał Erly.

Prawdę mówiąc nie rozumiałem, co śmiesznego było w tym pytaniu, ale młody kosmolog zarechotał w sposób całkiem nieprzyzwoity. Można było pomyśleć, że zapytano go, czy lata na miotle.

— Nie — wykrztusił wreszcie, z trudem opanowawszy spazm śmiechu — nie możemy trwonić tyle energii. Badania kosmosu przeprowadza się za pomocą koroloidów. Poza tym ogólna teoria ewolucji materii umożliwia sporządzanie absolutnych prognoz dla każdego odcinka metagalatyki.

Zerknąłem na Erly’ego. „Nie przejmuj się, Mały, nie taki diabeł straszny” — zdawał się mówił jego wzrok.

— Koroloidy — powiedział Ciładze z zastanowieniem — to… chyba…

— Chodźcie, pokażę wam — z ulgą westchnął chłopiec.

Przeszliśmy nie wiecej niż sto kroków i zobaczyliśmy dużą przezroczystą kulę wypełnioną różowym, opalizującym płynem, w którym pływał szary skrzep o średnicy około dwóch metrów, pokryty całą masą odrostków.

— Koroloid to sztuczny mózg odbierający fale radiowe różnej częstotliwości. Opracowuje informacje; napływającą z całego Kosmosu i przekazuje ją centralnym kanałom sieci telepatycznej. Na kuli ziemskiej istnieje około dwóch tysięcy koroloidów. Stosujemy je również w uniwersalnej łączności telepatycznej.

— Dość — powiedział Flawiusz — nasi goście na pewno już umierają z głodu. Chodźmy na obiad, tylko… — krytycznie obejrzał nas od stóp do głów — jesteście nieodpowiednio ubrani jak na nasz klimat.

Miał rację, pod kombinezonami z gęstej tkaniny oblewaliśmy się potem. W ogóle w towarzyszącym nam pstrym tłumie wyglądaliśmy jak szare poczwary.

Flawiusz zaprowadził nas do jakichś niewielkich budynków, znajdujących się opodal wśród rzadko rosnących drzew.

Nieduża, czarnooka kobieta podeszła do nas.

— Joan, jak ma się twoja nowa ręka? — spytał ją Flawiusz.

Joan, uśmiechając się zalotnie, wyciągnęła do nas obie ręce. Prawa była znacznie mniejsza od lewej.

— Rośnie. Już wkrótce będę mogła grać na harfie. Arsen mruknął przez zęby. Usłyszałem tylko słowo podobne do „salamandry”.

Nie mogę powiedzieć, żeby ich fabryki wywarły na mnie wstrząsające wrażenie. Były to ciemne, niskie szopy z prostokątnymi kadziami wkopanymi w ziemię. W kadziach coś wstrętnie syczało i bulgotało.

Flawiusz pogrzebał w kadzi bosakiem i wyciągnął wiązkę szortów. Następnie powtórzył tę samą manipulacje, przy drugiej kadzi. Tym razem połów składał się z różnokolorowych koszul. Z trzeciej kadzi wydobył sandały.

— Przebierajcie się — powiedział.

Trzeba było zobaczyć to błagalne spojrzenie, jakimi obrzucił go Ciładze, żeby zrozumieć, jak trudno jest człowiekowi dwudziestego pierwszego wieku, a w dodatku posiadaczowi nielichego brzuszka, rozbierać się w obecności uważnie obserwującego go tłumu, którego połowę stanowią kobiety. Ale każda epoka ma swoje normy moralne i Arsen, kurcząc się w cztery pałąki, musiał iść na Golgotę.

Ja i Erly odważniej nieśliśmy swój krzyż, choć — prawdę mówiąc — wolałbym być wystawiony na walkę z pająkami niż na tę próbę. W dodatku ubranie nie całkiem jeszcze wyschło.

— Dziwna metoda konserwowania przedmiotów toalety — powiedział ubrany po nowemu Arsen, gładząc swą brodę. Wyglądał bardzo okazale. Miał na sobie koszulę w pięknym żółtym kolorze. Na złość wybrałem sobie czerwoną, chociaż chciałem mieć taką samą jak on.

— To nie konserwacja — powiedział Flawiusz. — To produkcja odzieży z kwasu węglowego i pary. Bakterionukleinowa synteza.

Nie zrozumiałem, co to znaczy.

W innej szopie zobaczyliśmy, że kilka mrówek wyciąga z kadzi jakieś różowe płytki i układa je na podłodze.

Wszystko to jednak było nic w porównaniu z tym, co czekało nas w następnej szopie. Nie mogę użalać się na kosmiczne racje żywnościowe, ale dotąd jeszcze ślina mi cieknie, kiedy przypominam sobie te nowe aromaty. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że jedzenie może tak upojnie pachnąć.

— Też synteza? — spytał Arsen.

Taki wyraz oczu jak jego widziałem tylko u głodnych pająków na Spairze.

— Też — powiedział Flawiusz. — Za chwilę będziecie mogli wszystkiego spróbować.

Mijaliśmy małe różowe domki, rozrzucone w lesie daleko jeden od drugiego. Po drodze często spotykaliśmy ogromne mrówki niosące płytki, jakie widzieliśmy w jednej z szop. Na świeżo wyrąbanej polance kilka mrówek składało domek z tych płytek.

— To specjalnie wyhodowany rodzaj? — spytał Arsen.

Flawiusz potwierdzająco kiwnął głową.

— Jak ich tresujecie?

— Zmieniamy genetyczny kod.