129377.fb2
— A jakie maszyny chcielibyście widzieć?
— No, choćby środki transportu. Przecież nie możecie podróżować na mrówkach po całej kuli ziemskiej.
— Po co mamy podróżować? — Flawiusz zdaje się nie zrozumiał pytania.
— Jak to po co? Człowiek może mieć ochotę na zmianę miejsca zamieszkania.
Historyk zamyślił się.
— Wątpliwe, aby wynikła taka potrzeba — powiedział z wahaniem. — Warunki życia są identyczne we wszystkich mieszkalnych strefach.
— Powiedzmy — upierał się przy swoim Erly. — A jak ludzie zbierają się na zjazdy naukowe, kongresy?
Z tyłu ktoś parsknął śmiechem.
— Zjazdy? — powtórzył Flawiusz. — Po co zjazdy, jeśli istnieje uniwersalny system łączności telepatycznej?
— To jasne, Erly — z rozdrażnieniem powiedział Arsen. — Nie ma żadnych środków transportu. Nie ma i koniec. Czego się tu dopytywać?
— Istnieją takie środki — powiedział idący obok mężczyzna. — Istnieje biotriangulacyjna translokacja, ale prawie nikt z niej nie korzysta. Zbyt wielkie straty energii. W dodatku działa ona źle na system nerwowy.
Zamordujcie mnie, jeśli zrozumiałem, jaka to translokacja.
— Dobra — powiedział Flawiusz — zdążymy jeszcze nagadać się o tym. Oto mój dom.
Ćwierknął jakoś dziwnie i mrówki, które wybiegły na jego wezwanie, zaczęły natychmiast przynosić na polankę różowe stoły.
Słowo honoru, nigdy nie brałem udziału w takiej zdumiewającej uczcie. Wyobraźcie sobie: pod drzewami sznur stołów rozświetlonych fantastycznym blaskiem fosforyzującego w pucharach płynu, dziwne, o niezapomnianym smaku dania, które mrówki wnosiły na ogromnych tacach, wesołe i ożywione twarze ludzi oddalonych od naszej epoki o czterdzieści cztery wieki.
— Zdrowie kosmonautów — powiedział Flawiusz, wznosząc szklankę z ciemnym, podobnym do piwa, napojem.
Arsen wstał i wygłosił długi, zawiły toast. Siedząca obok niego blond-piękność nie odrywała zachwyconych oczu od jego brody. Widocznie takie upiększenie nieznane było naszym potomkom.
— Eli podoba się kosmonauta — powiedział Flawiusz.
Być może, również nie każda współczesna nam kobieta zmieszałaby się po takiej uwadze, ale to co zaszło, moim zdaniem, przekraczało granice przyzwoitości przyjęte w dwudziestym pierwszym wieku. Dziewczę czule pogładziło Arsena po policzku i z najniewinniejszą miną powiedziało:
— Chcę mieć z nim dziecko, żeby urodziło się z takim czymś.
Trudno opisać zachwyt, jaki wywołało to wśród obecnych.
Ciładze siedział czerwony jak rak, a ja zacząłem rozważać, o ile starsi jesteśmy od tych ludzi, z których każdy był młodszy od naszych prawnuków. Tu zresztą przesadziłem, bo przecież ja osobiście nie mogłem mieć żadnych prawnuków.
Moja sąsiadka z zazdrością spozierała na partnerkę Arsena i kilka razy jej wzrok z żalem prześliznął się po moich pokrytych jasnym meszkiem policzkach.
— Kiedy wystartowaliście? — spytał Flawiusz, gdy zachwyty trochę się uciszyły.
— Siódmego marca dwa tysiące czterdziestego trzeciego roku — odpowiedział Erly.
Flawiusz obliczał coś w głowie.
— Aha — powiedział — a więc pięć lat po wielkiej wojnie ludzi z robotami.
Aż czknąłem z zaskoczenia. Zawsze tak bywa ze mną po silnym wstrząsie.
Arsen zastygł z otwartymi ustami. Tylko Erly zachował kamienny spokój.
— Trzydzieste i czterdzieste lata dwudziestego pierwszego wieku — marzycielsko kontynuował Flawiusz. — Jakaż to była trudna, romantyczna epoka! Wojny z przybyszami z kosmosu, bunt urodzonych w kolbach, polowania — na dinozaury.
— Polował pan na dinozaury? — szeptem, z trudem chwytając powietrze spytała Arsena jego sąsiadka. — Niech pan opowie, jak one wyglądają!
Z twarzy Arsena można było odczytać walkę pomiędzy odwiecznym dążeniem człowieka do prawdy a czarem niebieskich oczu.
— Dinozaury — powiedział po krótkim wahaniu — to… w ogóle… one… na tylnych łapach… pif — paf!
Widocznie do tego sprowadzała się wiedza Ciładze o prehistorycznych zwierzętach. Na dwumetrowych pająkach, z których każdy w ciągu kilku minut mógł wypić całą krew słonia, znał się znacznie lepiej. — Powiedzcie, proszę — ostrożnie spytał Erly — skąd pochodzą takie… takie dokładne wiadomości o dwudziestym pierwszym wieku?
Flawiusz rozpromienił się.
— Posiadam — powiedział chełpliwie — ogromnie bogatą kolekcję manuskryptów z dwudziestego pierwszego wieku, którą mrówki odnalazły w wykopaliskach archeologicznych pewnego starożytnego miasta.
— Bardzo interesujące — powiedział Erly.
— Jeszcze szklaneczkę muskora? — zaproponował Flawiusz.
— Tak — powiedział Arsen, gdyśmy znaleźli się sami w przeznaczonym dla nas domu — wspaniała technika! Mieszkają w lesie, chodzą w krótkich spodenkach, jeżdżą na mrówkach i zdaje się nie używają ognia.
— Biologiczna era — w zamyśleniu powiedział Erly. — Kto by przypuszczał? Zresztą, po co im ta cała nasza technika? Człowiek stworzył maszyny po to, żeby zrekompensować swoje nieprzystosowanie do przyrody, oni natomiast nie tylko przekształcili przyrodę, ale również samego człowieka. I zdaje się, że zrobili nieźle. Mają swoją technikę i bodaj lepszą niż nasza.
— Ale skąd te dziwaczne wyobrażenia o przeszłości? — spytałem.
Erly rozłożył ręce.
— Nie wiem. Idź, Mały, zobacz te manuskrypty. Flawiusza rozpierała duma.
— Proszę wejść, proszę — powiedział wstając mi na spotkanie. — Oto dwie półki do dyspozycji. Przyznaję: mam nadzieję, że pomożecie mi zrozumieć niektóre rzeczy. Niestety, czas nie oszczędza nawet nieśmiertelnych tworów ludzkiego geniuszu. Wiele stronic zupełnie się rozpadło. Poza tym ten dziwny system zapisu jest trudny do odczytania, nawet przy użyciu koroloidów. Wiele spraw, bardzo wiele, dotyczących waszej epoki pozostaje dla nas tajemnicą. Przecież wiedzę przekazuje się dziedzicznie dopiero od trzydziestego piątego wieku, a wczesna historia ludzkości jest bardzo słabo zbadana.
Tak… Flawiusz rzeczywiście był historykiem. Tylko uczony, opanowany namiętnością badacza, mógł ochrzcić „manuskryptami” te oddzielne, półprzegniłe stronice. Zresztą, kawałki starych egipskich papirusów, nad którymi łamali sobie głowy moi współcześni, z pewnością wyglądały nie lepiej.
Na większości stronic farba drukarska zupełnie wyblakła i musiałem włożyć w to sporo wysiłku, by na podstawie urywków zdań choć w przybliżeniu odtworzyć ich sens. Gdyby nie kilka ocalałych ilustracji, nie mógłbym w ogóle zrozumieć, o czym jest mowa. „Widocznie koroloidy posiadają znacznie większe możliwości aniżeli mózg ludzki. Spędziłem w bibliotece ponad dwie godziny. Kiedy wróciłem, Erly i Arsen leżeli już w łóżkach.
— No i co, Mały? — spytał Erly.
— Rzeczywiście, to literatura o dwudziestym pierwszym wieku — odpowiedziałem zdejmując koszulę. — O ile udało mi się ustalić, wszystko to są urywki powieści fantastyczno — naukowych napisanych przeważnie w drugiej połowie dwudziestego wieku.
…To było bardzo śmieszne, ale nikt z nas się nie śmiał, dlatego że po pierwsze — ich wyobrażenie o przeszłości było nie mniej fantastyczne niż nasze o przyszłości, a po drugie — pod naszymi stopami była długo oczekiwana Ziemia i naprawdę podobali się nam ludzie ją zamieszkujący.