129377.fb2 W pogoni za w??em morskim - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

W pogoni za w??em morskim - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

I znowu pode mną rozpościerała się pustynia wodna. Wkraczaliśmy w obszar, przez który nie przebiegała żadna regularna linia żeglugowa.

Bezpośrednio pode mną przepłynęło stado wielorybów. Maleńkie, zwinne stateczki płynące po bokach i z tyłu stada pełniły rolę pastuchów. Stateczki mogły nurkować i płynąć pod wodą nie gorzej od swoich „podopiecznych”. Wiedziałem, że stateczki te wytwarzają w wodzie pole elektryczne, stanowiące jakby ruchomą zagrodę nie pozwalającą wielorybom na ucieczkę.

Przodem płynęły wieloryby — przewodnicy stada. Były to zmechanizowane atrapy tych ogromnych ssaków, tak idealnie wykonane, że mimo usilnego wpatrywania się, nie byłem w stanie znaleźć jakiejkolwiek różnicy pomiędzy żywymi zwierzętami i ich imitacją. Przewodzące stadu „wieloryby” spokojnie pruły wodę, posuwając się naprzód za pomocą ruchów potężnego ogona. Czasami dla zabawy wyskakiwały z wody, ukazując szerokie grzbiety, lub zanurzały się pod powierzchnię i po wypłynięciu wyrzucały wysokie fontanny rozpylonej wody. Wszystkie te ewolucje wykonywane były w sposób absolutnie naturalny. Pozostałe, na pewno żywe wieloryby, płynęły z tyłu.

Wielorybom wydawało się pewnie, że płyną w kierunku, jaki same sobie obrały. W rzeczywistości zaś przeganiano je na „pastwiska” obfitujące w plankton.

Wreszcie zobaczyłem niewielki statek zakotwiczony na środku Oceanu. Była to jednostka przeznaczona do badań hydrograficznych — „Poszukiwacz”.

— Uwaga! — powiedział Agapow.

III

Zrzucono mnie z zachowaniem wszelkich prawideł sztuki. Opadam jak nasionko wiązu. Krótkimi zakosami szybuję w powietrzu, prawie pionowo dotykam powierzchni wody i natychmiast tonę. Po upływie minuty włączam silniki. Ciało „Rai” zaczyna łagodnie falować i w tej samej chwili pojawia się rekin.

Takiego pięknisia nie widziałem jeszcze nigdy w życiu. Gdy zataczał wokół mego stateczku pierwsze koło i jego ciało przesuwało się przed moimi oczami, wydawało mi się, że to cielsko nie ma końca. Proszę sobie tylko nie myśleć, że to było moje pierwsze spotkanie z rekinem tygrysim. Ale o takich egzemplarzach opowiadano tylko legendy. Rekin najwidoczniej był wygłodzony. Polowanie na wieloryby zabezpieczone silnym polem elektrycznym nie było sprawą prostą. „Raja” interesowała go wyłącznie jako potencjalne pożywienie. Nie mam pojęcia, czym wydawała się rekinowi płynąca w wodzie, poruszająca całym ciałem, „istota”, w każdym razie po powtórnym okrążeniu bezzwłocznie rzucił się do ataku.

Drapieżnik wpił się zębami w samą krawędź eliptycznego „placka”, jakby miał zamiar odgryźć kawałek. Ale cieniutka krawędź płetwy była twardsza od stali. Włączyłem prąd. Sierpowata paszczęka rozwarła się, długie cielsko obróciło do góry brzuchem i zesztywniałe jak pień drzewa zaczęło powoli wypływać na powierzchnię.

— Możecie wyłowić moją zdobycz — powiedziałem do mikrofonu. — Przyda się jakiemuś muzeum zoologicznemu.

— Niech pan nie wyłącza napięcia z powłoki statku — poradził Agapow.

Zdążył już przesiąść się ze śmigłowca na pokład „Poszukiwacza”. Mógł obserwować położenie mojego stateczku, automatycznie notowane na ekranie zaopatrzonym w skalę głębokości. Zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób obserwatorom znajdującym się na pokładzie „Poszukiwacza” „udało się” stracić z oczu statek Titowa. Przecież na ekranie uwidacznia się nie tylko położenie mojej „Rai”, ale również profil dna wykreślony przez echosondę.

„Raja” zanurzała się, lekko kołysząc się na boki. Później przeszedłem na opadanie wzdłuż stromej spirali. Oczywiście, przez cały czas mój fotel zachowywał niezmienne poziome położenie, dzięki czemu mogłem spokojnie obserwować środowisko. „Placek” wokół kabiny stopniowo spłaszczał się, zmniejszając swoją objętość wraz ze wzrostem głębokości. To również był jeden z drobiazgów konstrukcyjnych, które zastosowane łącznie sprawiły, że „Raja”, pod względem pewności działania i bezpieczeństwa eksploatacji, nie miała sobie równych.

Woda coraz bardziej ciemniała i po pewnym czasie musiałem włączyć oświetlenie. Długa, chuda ryba z wybałuszonymi ślepiami podpłynęła prawie pod samą ściankę stateczku i jak zahipnotyzowana zaczęła wpatrywać się w reflektory.

Kilka ostatnich kilometrów przebyłem w zupełnej samotności. Co pewien czas kontrolowałem działanie systemu łączności. I na ultradźwiękach i na ultrakrótkich falach, mogących przeniknąć przez parokilometrową warstwę wody, aparatura działała bez zarzutu. Na swoim ekranie widziałem twarz Agapowa prawie bez zniekształceń. Patrzył na mnie z uwagą i starannie ukrywanym napięciem.

Co mogło właściwie zaskoczyć Titowa7 Pomyślałem znowu o Titowie, ponieważ to właśnie on kierował „Raja I”. Nagły atak choroby? Był absolutnie zdrowy. Sprawdzano to na kilka godzin przed zanurzeniem. Poza tym automaty kontroli biologicznej zanotowałyby i przekazały na powierzchnię wszelkie zmiany w jego organizmie, które mogły mieć wpływ na sprawność działania. Siedzę swobodnie rozparty w fotelu, wpatruję się w opalizującą mgłę zamkniętą ścianą ciemności, mruczę coś pod nosem, a na pokładzie..Poszukiwacza” wiedzą, jaki mam puls, słyszą mój oddech i w ogóle badają nie mniej dokładnie niż w doskonale wyposażonej klinice.

Zapiszczały sygnały echosond. Na wszystkich ekranach pokazały się skały. Otaczały kabinę „Rai” tak szczelnie, jakby chciały ją zmiażdżyć. W tym samym momencie echosonda denna „zameldowała”, że za chwilę dotknę gruntu. Najwidoczniej znalazłem się w zagłębieniu między skałami. Czy przypadkiem „Raja I” nie wpadła do podobnej studni? Nie, echosondy zaraz by to wykazały.

Ostrożnie manewrując wydostałem się z pułapki.

— Co się z panem dzieje? — zapytał Agapow. Na jego ekranie kontur dna był widoczny tylko w ogólnych zarysach.

— Wszystko w porządku — odpowiedziałem prowadząc „Raję” między dwoma prawie pionowymi skałami.

— Niech się pan nie spieszy — radzi Agapow — proszę zbadać każdy metr.

Na chwilę przychodzi mi do głowy zupełnie fantastyczna myśl. A może tu gdzieś na dnie leży statek, który zatonął przed wiekami, i „Raja I” wśliznęła się doń przez otwarty luk, a potem utknęła w którejś ze zniszczonych ładowni? Metalowy korpus statku ekranizuje fale radiowe i dlatego też nastąpiło przerwanie łączności. Ale nie, ta wersja odpada. Titow w żadnym wypadku nie polazłby do wnętrza zatopionego okrętu, nie uprzedziwszy przedtem załogi „Poszukiwacza” i nie otrzymawszy na to zgody. A Kałabuszewowi nie mogło zależeć na takim ryzykownym eksperymencie. Węże morskie prawdopodobnie nie gnieździły się w zatopionych okrętach.

Wydostałem się na względnie swobodną przestrzeń. Przede mną leżał wąski i głęboki kanion. Zdecydowałem się iść nad samym dnem. Echosonda rysowała na przednim ekranie obraz rozpadliny aż do jej zakrętu. Reflektor, który włączyłem, rozcinał ciemną wodę na przestrzeni kilkudziesięciu metrów. Obserwowałem bliskie i dalekie cienie.

Po lewej stronie mrok był bardziej gęsty. Zbliżyłem się tam, zapaliłem dodatkowy reflektor i zobaczyłem, że ściana kanionu jest w tym miejscu jakby podmyta. Na dole wytworzyło się coś podobnego do płytkiego koryta.

— Poszukam w tej szczelinie — powiedziałem do Agapowa.

Nie odpowiedział. Popatrzyłem na ekran — był pusty. Przyrządy kontrolujące działanie łączności stwierdziły jej brak.

Aparatura nie mogła zepsuć się. Lampki indykatorowe, kontrolujące jej działanie, świeciły pełnym blaskiem. Wszystko było w porządku. Gdyby było inaczej, już dawno ogłuchłbym od wycia syreny alarmowej.

Machinalnie podniosłem oczy do góry W wypadkach gdy mamy jakieś trudności, zazwyczaj szukamy rozwiązania na suficie. I tam właśnie zobaczyłem odpowiedź na pytanie, dlaczego nie ma łączności. Skały, które zawisły nad moją „Rają”, odcinały ją od świata zewnętrznego. Ani ultradźwięki, ani fale ultrakrótkie nie mogły dotrzeć do „Poszukiwacza”. Dla obserwatorów na górze po prostu zniknąłem, zarówno z ekranu, jak i ze wszystkich innych kanałów łączności. „Poszukiwacz” powinien przesunąć się nieco w prawo od mojego kursu i łączność momentalnie pojawiłaby się na powrót. Zanim wlazłem w tę dziurę, powinienem omówić z dowódcą „Poszukiwacza” ten manewr łączności. Teraz należało jak najszybciej wyjść spod przewieszki, a wtedy natychmiast mnie zobaczą i usłyszą.

Wyglądało na to, że podobną omyłkę zrobił Titow. Drobny błąd, który popełniłem, pomógł mi odkryć przyczynę nieoczekiwanej przerwy w łączności z „Rają I”. Rozwiązanie zagadki okazało się śmiesznie proste. Niestety, podobne, elementarne głupstwa popełniają nawet najbardziej doświadczeni podwodniacy.

Wyciągnąłem rękę w kierunku dźwigni i… zamarłem. W przodzie, w głębi kanionu, poruszało się i zwijało jakieś długachne cielsko. Jestem zwolennikiem dokładności i precyzji we wszystkim, co robię, ale mimo że starałem się z zimną krwią, na jaką mnie było stać, określić rozmiary potwornego stworzenia, nieomalże w całości zapełniającego kanion, na oko wydawało mi się, że ma nie mniej niż sto metrów. Nie uwierzyłbym nikomu, kto próbowałby mi o czymś takim opowiedzieć. Ale nie mogłem nie wierzyć własnym oczom.

Natychmiast zdjąłem rękę z dźwigni sterującej. Zanim wyprowadzę „Raję” ze szczeliny, należało coś obmyśleć. Spróbowałem zmierzyć odległość dzielącą mnie od węża — tak będę na razie go nazywał — za pomocą radarowego odległościomierza. Przy okazji chciałem dokładniej określić jego rozmiary. Ale promień odległościomierza grzązł w przewieszonych skalach. Przecież w dalszym ciągu znajdowałem się w tym nieszczęsnym kanionie.

Ze swojego bocznego miejsca, mocno przechyliwszy się w prawo i przycisnąwszy twarz do ścianki kabiny, mogłem zupełnie dokładnie widzieć kołyszącego się leniwie potwora.

Gdzieś w podświadomości zaświtała wątpliwość, czy moja „Raja” posiada wystarczającą ilość energii, aby ogłuszyć takie ogromne bydlę. A co będzie, jeżeli wąż sam potrafi wytwarzać ładunki elektryczne, jak się to często zdarza mieszkańcom głębin? Jakim ładunkiem ewentualnie rozporządza? Przecież sądząc z jego rozmiarów, musiałaby to być prawdziwa elektrownia, o mocy takiej, że w porównaniu z nią zapasy energetyczne „Rai” nic by nie znaczyły. Spojrzałem jeszcze raz na węża i dostrzegłem coś, co momentalnie zmroziło mi krew w żyłach. Wąż wygiął się i zobaczyłem dziwne zgrubienie w samym środku jego tułowia. Nie wiem, czy zdarzyło się wam widzieć, w jaki sposób wąż połyka żabę? Gady mają głowę szerszą od pozostałej części ciała. Uchwyciwszy zdobycz w zęby, zwierzę połyka swoją ofiarę naciągając się na nią, w ten sam sposób, w jaki my zakładamy rękawiczkę lub skarpetkę. Gdy spojrzymy na węża, który niedawno spożył swój posiłek, zobaczymy gdzie aktualnie znajduje się nieszczęsna żabka i zaobserwujemy, jak zwierzątko, w wyniku robaczkowych ruchów jelit węża, przesuwa się coraz bliżej żołądka gada.

Zupełnie taki sam obrazek miałem przed sobą. Gigantyczny wąż połknął najwidoczniej coś, co z trudem mieściło się w jego tułowiu. Najstraszniejsze było to, że „pokarm” ten miał owalny kształt i rozmiary „Rai”.

Nie traciłem czasu na rozmyślania. Trzeba natychmiast atakować i przeciąć, obojętnie, w jaki sposób, brzuch węża, chociażby potem mieli mnie przekląć wszyscy biologowie świata za to, że nie zatroszczyłem się o zachowanie przy życiu potwora, którego nikt jeszcze nie widział. Muszę podkraść się do węża możliwie najbliżej i napaść na niego, zanim mnie zauważy. Przecież nawet gdyby nie chciał mnie atakować, może po prostu uciec.

Zacząłem ostrożnie przesuwać się do przodu. W kanionie występuje dosyć silny prąd, jaki często zdarza się na większych głębokościach, i prąd ten trochę utrudniał moje manewry. W czasie wykonywania jednego z nich, straciłem węża z pola widzenia.

Kanion w tym miejscu wyginał się. Ostrożnie zbliżyłem się do zakrętu. Zaledwie zdążyłem wysunąć spoza zakrętu dziób „Rai”, gdy nagle, prosto przede mną, zobaczyłem ogromną, otwartą paszczę gada.

Działo się to wszystko w ułamkach sekund. Zdążyłem jednak zauważyć troje zimnych oczu, patrzących na mnie bez mrugnięcia, i nierówne zęby, które zabłysły w świetle reflektora. A potem paszcza rzuciła się na mnie.

Zdążyłem wcisnąć guzik ochronnego pola elektrycznego. Nie wywołało to żadnej reakcji odwetowej. Sygnały alarmowe echosond żałośnie piszczały, krzycząc o niebezpieczeństwie grożącym ze wszystkich stron, o tym, że znalazłem się w zamkniętej przestrzeni. Gwałtownie włączyłem całą wstecz. Po przepłynięciu nie więcej niż trzech metrów „Raja” wparła się giętką płetwą w jakąś przeszkodę. Przeszkoda nie ustępowała pod naciskiem. Uderzyłem w nią z rozpędu jeszcze dwa razy, bez rezultatu.

Wówczas wyłączyłem silnik. Cóż mi jeszcze pozostawało do zrobienia? „Raję” natychmiast zaczęło gnać do przodu, albo co będzie właściwszym określeniem, do wnętrza przejścia, w którym się znajdowałem. Echosondy kreśliły na ekranach obraz ścian otaczających mnie, w minimalnej odległości, ze wszystkich stron. A w świetle reflektora rozróżniałem niejasne, rozmyte plamy na ciemnym tle. Plamy poruszały się, a korpus „Rai” drgał na skutek uderzeń, jakimi stateczek był bombardowany. Drgania przypominały mi robaczkowy ruch jelit. Zastanawiałem się tylko, jak to się mogło stać, że to „coś”, które połknęło moją „Raję”, nie udławiło się nią. W każdym razie, jak do tej pory, w środku nie było zbyt ciasno.

Zanim zdążyłem wyjaśnić swoje wątpliwości, przejście, przez które drobnymi ruchami przesuwana była „Raja”, nagle zwęziło się. Teraz ściany prawie dotykały kabiny. Ale stateczek poruszał się. Był przepychany drobnymi skokami do przodu. Wydawało mi się, że moja droga nie jest prosta, a prowadzi przez liczne zakręty i wiraże. Nie wykluczone, że bestia zatacza w tej chwili swoim ciałem „ósemki”.

Nie bałem się. Jeżeli nawet rzeczywiście zostałem połknięty przez węża, zawsze zdążę jeszcze przeciąć go od środka nożem ultradźwiękowym i wówczas może połykać mnie od nowa, tak długo, dopóki mu się ta cała zabawa nie znudzi lub dopóki do jego tępej mózgownicy nie dojdzie, na czym tu rzecz polega. Wyglądało na to, że wąż chwytał wszystko, co pojawiło się przed jego paszczą, zupełnie odruchowo, jak automat, któremu zadano taki program. Nie rozumiałem tylko jednego. Dlaczego załoga „Rai I” nie użyła noża ultradźwiękowego? Być może Titowowi stało się coś, a Kałabuszew nie umie się posługiwać nożem. A może ten uparciuch zdecydował się na zamieszkanie wewnątrz gada, bojąc się go uśmiercić, bo byłby wtedy stracony dla nauki? Być może również, że przyszła mu do głowy inna myśl: czekał, aż węża schwytają ratownicy i zoperują go według wszelkich prawideł sztuki chirurgicznej, pod narkozą i z założeniem równiutkich szwów pooperacyjnych?…

No nie, do takich ofiar nie jestem zdolny. Zobowiązałem się odnaleźć Kałabuszewa, a nie wzbogacać dietę węża morskiego, obojętne, jakich by to zwierze było rozmiarów i jaką wartość dla nauki przedstawiało. Ale może ta przedpotopowa bestia jest opancerzona i nie da się jej rozciąć od wewnątrz słabym promykiem ultradźwiękowym? Konstruktorzy „Rai” nie przewidywali walki z takim przeciwnikiem…

Seria drobnych pchnięć wywołała nieprzyjemną wibrację kadłuba. Silniejsze uderzenie rzuciło mnie na deskę rozdzielczą i w następnym momencie „Raja” prześliznęła się przez przewężenie. Zobaczyłem w przodzie…

Miałem ochotę uszczypnąć się. Zobaczyłem przed sobą świetlną plamę. Plama miała prawidłową, krągłą formę i szybko zbliżała się. Rozpoznałem… „Raję I”. Tak, „Raja I” prawie do połowy była pogrążona w czymś nieokreślonym, podobnym do mięśni czy innych tkanek. Samym skrajem eliptycznego dysku wysuwała się w moim kierunku. Kabina świeciła się. Wewnątrz, jakby w jakimś fantastycznym akwarium, widać było dwóch mężczyzn.

W ten sposób doszło do naszego spotkania. Włączyłem światło i natychmiast zostałem zauważony.

Na wierzchu i pod spodem każdej kabiny znajdowały się włazy zamykane pokrywami. Niewielkie, ale wystarczająco duże, żeby przecisnął się przez nie człowiek. Gdybym mógł umieścić swoją kabinę prosto pod kabiną „Rai I”, albo też nad nią, uchwyty znajdujące się naokoło luków zaczepiłyby się o siebie hermetycznie i w ten sposób powstałby jeden statek z dwupiętrową kabiną sterowniczą. Niestety brak miejsca nie pozwalał na wykonanie tego manewru. Gdyby udało mi się doprowadzić do zetknięcia kabin, moglibyśmy swobodnie komunikować się ze sobą, jak również płynąć bez rozdzielania statków. Płetwy pracowałyby synchronicznie i statki tworzyłyby jeden organizm. Co prawda, w ciasnym pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy, taka dwójka mogłaby mieć trudności w poruszaniu się, ale w naszym położeniu, być może, wygodniejsze byłoby zwiększenie rozmiarów statku. A połączenie naszych wysiłków na pewno byłoby nam na rękę.

W ogóle, jeżeli człowiek nie jest sam, to już ten fakt wyraźnie podnosi go na duchu. Podprowadziłem swoją „Raję” jak mogłem najbliżej statku Titowa. Wyregulowaliśmy oświetlenie, żeby móc nawzajem dokładnie się widzieć. Titow, krępy, niski, siedział w fotelu, odrobinę wcisnąwszy głowę w ramiona i wyglądał tak samo spokojnie, jakby znajdował się u siebie w domu. Kałabuszew powitał mnie burzliwie, z zachwytem podnosząc obie ręce do góry. Był to blondyn z bardzo jasnymi oczami, o płaskiej budowie ciała. Idealna budowa dla speleologa. Przeciśnie się tam, gdzie ja i Titow na pewno utkniemy jak korki wciśnięte do butelki.

— Jak leci? — spytałem.

Łączność pomiędzy nami działała doskonale.