129377.fb2 W pogoni za w??em morskim - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 31

W pogoni za w??em morskim - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 31

— To znaczy, bardzo przepraszam, dokąd? Ja już kończę pracę.

— Przyjadę do polikliniki. Muszę zobaczyć się z lekarzami. Nie mogę przecież Borysa tak zostawić…

Nazajutrz — już tylko dwa dni dzieliło mnie od urlopu — w otwartych drzwiach mego gabinetu stanęła kobieta. Od razu wiedziałem, że to Maria Iwanowna Kurilina. Wyglądała na jakieś sześćdziesiąt lat. Ruchy miała zamaszyste i pewne siebie, a w ręku zaciskała mocno uszy wielkiej beżowej torby na zakupy. Wstałem na powitanie i zaprosiłem do środka. Ufnie i mocno uścisnęła mi rękę.

— Byłam już wszędzie, a teraz chciałabym z panem pomówić.

Kurilina opowiedziała bardzo dokładnie przebieg wczorajszego dnia. Najpierw widziała się ze starym lekarzem w naszym instytucie. Ale gdy zaczął długo i szeroko rozwodzić się nad tym, jak trudno jest określić chorobę, nie znając dokładnie organizmu pacjenta, zniecierpliwiona, przerwała mu:

— Musicie zrobić najpierw tysiąc analiz, prawda? A w historii choroby napisać furę uczonych słów? Po to, żeby i tak nic nie wiedzieć! To powiedzcie lepiej od razu, że nie wiecie, tak będzie uczciwiej!

Wreszcie, dowiedziawszy się, że Rewina w naszej klinice już nie ma, pojechała go szukać i do samego wieczora jeździła od szpitala do szpitala. Okazało się, że umieszczono go w zakładzie specjalistycznym pod Moskwą. Miała zamiar i tam do niego się wybrać, ale przedtem chciała się jednak zobaczyć ze mną.

— Wszystkiemu winna jest jego matka — mówiła Maria Iwanowna, nie dopuszczając mnie w ogóle do słowa. — Już dawno zauważyłam, że gdy gdzieś nie dzieje się jak należy, to na pewno jakaś baba jest w to zamieszana.

— Cherchez la femme, szukajcie kobiety — wtrąciłem. — Ale może to tylko zwykły przypadek? Kobiet jest dużo, więc po prostu statystycznie więcej zła dzieje się z ich powodu…

— Niech mnie pan nie czaruje, młody człowieku. Mam w domu własnego mądralę i też z wyższym wykształceniem. Jemu też czasem woda sodowa do głowy uderza i zaczyna wyrażać się po zagranicznemu. Ale ja się czarować nie dam. Prawdziwą mądrość od mą— drżenia się odróżnić potrafię, więc kiedy mówią ludzie, którzy już coś niecoś w życiu przeżyli, lepiej słuchać.

— I nie gadać byle czego, prawda? — zaśmiałem się, i pomyślałem sobie: „Ale macie mamunię, towarzyszu Kurilin!”

— Wcale nie, dlaczego? Jak się ma coś mądrego do powiedzenia, to trzeba mówić. Tylko bez tych tam sztuczek. Kobieta zajmuje w życiu poważne miejsce, gdzie tam wam, mężczyznom, do niej! Kobieta wszystkim dokoła siebie rządzi: i rodziną, i mężem, i domem, i pracą. A gdy trafi się taka, jak matka Borysa, to wtedy oczywiście wszystko idzie na opak. To prawda, że mąż jej się nie udał. Michajłow był człowiekiem skrytym, co tu dużo gadać… skrytym, przebiegłym albo i jeszcze gorzej… Ale jakkolwiek by było, ojciec twego dziecka, więc trzeba się przedtem dobrze namyślić, a nie dopiero potem krzyczeć ratunku.

— Bardzo przepraszam, ale nie rozumiem, o co chodzi.

— A właśnie, tak to jest w życiu. Pan mnie nie rozumie. Michajłowa, czy tam właściwie Rewina, swego syna nie rozumie i licho wie, co z tego wychodzi.

— O kim pani właściwie mówi? Przecież Borys nazywa się, zdaje się, Rewin?

— Tak, tak, mówię o jego matce. Z pierwszego męża, ojca Borysa, nazywa się Michajłowa. Więc niby i Borys powinien nazywać się Michajłow. Ale matka tak znienawidziła jego pamięć, że swemu drugiemu mężowi, Rewinowi, kazała usynowić chłopaka. Żeby śladu po jego ojcu nie zostało. Ale co tam o tym gadać, to długa historia, w dwóch słowach jej się nie opowie…

— Skoro pani już zaczęła, niechże pani opowie! — ciągnąłem starą za język. — Pani syn dobrze zna Borysa Rewina?

Nie kazała się długo prosić i mówiła dalej:

— Mówię panu, że to długa historia. Kurilin, jeszcze zanim ożenił się ze mną, serdecznie przyjaźnił się z Michajłowem. Obaj byli geologami i obaj jej asystowali. To znaczy, Natalii. A Natalia, to matka Borysa. Nie wiem, jak to tam wszystko między nimi było, ale na pewno musiało coś zajść. Mój mąż nie bardzo lubił mówić na ten temat, chociaż coś niecoś pomalutku z niego wydobyłam. Wiele się nie dowiedziałam, wiem tylko jedno, że asystowali jej, asystowali, potem obaj z Michajłowem pojechali w teren, a po powrocie Kurilin już ani nosa u Natalii nie pokazał. Czy się z Michajłowem pokłócili, czy może dogadali, żeby jeden drugiemu ustąpił, dość że do Natalii chodził już teraz tylko Michajłow. Chodził długo, widać Natalia bardziej Kurilinowi sprzyjała. Nic dziwnego. Kurilin, to był okazały mężczyzna, blondyn…

Był? To pani mąż nie żyje? — wyrwało mi się. — Nie żyje. Umarł, a raczej zginął. I właśnie przez jego śmierć Borys Michajłow został Rewinem. Moja ciekawość, z początku jakby rozmiękła w sierpniowym upale, zaczęła teraz krzepnąć i twardnieć.

— Nieszczęśliwy wypadek? Choroba? Wojna? — dopytywałem, starając się nadać głosowi wyraz współczucia.

— Zaraz. Jak już zaczęłam, opowiem wszystko po kolei. Najpierw o moim mężu. Piękny był człowiek, i ciałem, i duszą. Wesoły, silny, zręczny. Wszyscy go lubili, trudno było go nie lubić. Gdy zobaczyłam go pierwszy raz… — mówiła Kurilina i zamilkła na chwilę. — Ech, co tam, ciebie to pewnie wcale nie ciekawi. Powiesz, że staruszka roztkliwiła się i jeszcze śmiać się będziesz.

— Cóż znowu! — zaprzeczyłem gorąco. — Proszę, niech pani opowiada dalej.

— Jednym słowem, Natalię widać ubodło do żywego, gdy Kurilin odstrychnął się od niej. Dumna była, nic po sobie poznać nie dawała, ale i do Michajłowa zbytnio się nie umizgała. No i tak dręczyła się ta trójka, dręczyła, tamci dwoje razem, a ten jeden na osobności. Aż wreszcie poznaliśmy się z Kurilinem i pobrali. Do dziś nie wiem, czy naprawdę zakochał się we mnie, czy po prostu tamtą miłość wypalał w ten sposób do reszty. Jak to mówią: klin klinem. Ale wtedy nie zastanawiałam się wiele nad tym, sama byłam za bardzo w nim zakochana. Potem nieraz pytałam go: przyznaj się, mówię, ożeniłeś się ze mną, żeby nie zawieść męskiej przyjaźni? Śmieje się i żartami zbywa. No i nie powiedział. Ale chyba właśnie tak było. A może i nie, życie nie jest takie proste. Natalia długo jeszcze nie decydowała się na małżeństwo z Michajłowem. Dopiero, jak się nam Walery urodził, oni się pobrali. Znów Kurilin i Michajłow zaczęli razem w teren jeździć, a i myśmy się z Natalią poznały i nawet zaprzyjaźniły. Co prawda, niedługo trwała ta przyjaźń! Jak się zorientowałem, że mój Mikołaj dawniej za nią biegał, odechciało mi się z nią przyjaźnić. Straciłam do niej serce. Aż tu… Maria Iwanowna umilkła na chwilę.

— I co było dalej? — zapytałem.

— At, co miało być… Starych ran nie warto rozdrapywać. Cóż to pana, obcego człowieka, może obchodzić. Prosta ciekawość i tyle.

— Mario Iwanowno! — wykrzyknąłem. — Jakże tak można! Oczywiście, ma pani rację, poznaliśmy się ledwie przed godziną, ale Borys Rewin interesuje mnie niezmiernie. Chciałbym mu jakoś pomóc. A pani…

Kurilina uśmiechnęła się. Uśmiech miała niezmiernie miły. Dwoje maleńkich, nieprawdopodobnie chytrych oczu tonęło w pajęczynie brązowych zmarszczek i spoglądało na człowieka filuternie, zupełnie jak myszki z norki.

— No, dobrze — powiedziała. — To właśnie chciałam usłyszeć. Nie lubię, jak ludzie milczą i człowiek nie wie, co tam sobie myślą. Tak się więc jakoś złożyło, a było to w trzydziestym dziewiątym roku, Walerek miał już wtedy dwa latka, że mój mąż i Michaj-łow pojechali nad Ob, a powrócił stamtąd tylko Michajłow. I oświadczył, ze, niestety, Mikołaj Kurilin zginął podczas trudnej przeprawy przez jakąś tam rzeczkę. „A ty gdzie byłeś wtedy?” — pytam go. „Szedłem za nim — powiada — z pięćdziesiąt metrów z tyłu, a jak podszedłem do rzeki, tylko czapkę znalazłem na brzegu”. I przeróżne okropności opowiada. Pracowali we dwóch, a potem, podczas jesiennych deszczy, zalała ich woda, cały sprzęt im przepadł. Szli przez tajgę przemoczeni, zmarznięci, głodni, jedzenia mieli tylko tyle, by z głodu nie umrzeć. Wtedy jeszcze geolodzy nie mieli takiej technicznej pomocy jak dzisiaj. Ani helikopterów, ani samolotów. Co prawda, większe wyprawy miały, zdaje się, samoloty. Brnęli tak przez wiele dni, wreszcie zaczął już prószyć pierwszy śnieg, ranki bywały mroźne, gonili ostatkiem sił, jedzenia mieli tylko na dwa dni dla obu i ledwie ćwiartkę spirytusu. I właśnie wtedy stało się to nieszczęście. Mikołaj wpadł w wodę i jak kamień w wodzie przepadł na zawsze. Michajłow zrobił w tamtym miejscu postój, bo osłabł tak, że już ani kroku zrobić nie mógł. Postanowił, powiada, że tam umrze. Ale chwycił mróz i po pierwszym lodzie przeszedł rzeczkę, w której utonął był Mikołaj…

— A pani mąż, jak się chciał przez nią przeprawić, wpław?

— Wpław przez taką lodowatą wodę w żaden sposób nie można. Widocznie brodu szukał, a może z urwiska zleciał. Michajłow nie umiał dobrze tego wytłumaczyć. Słuchać, to ja go słuchałam, ale nie bardzo mu wierzyłam. Czuło moje serce, że coś jest nie w porządku. No i przeczucie się sprawdziło. Choć, co prawda, nie od razu.

— Jak to?

— A tak: Minął rok, może niecały. Zdążyłam przez ten czas oczy wypłakać nad pismem, w którym zawiadamiano mnie, że mój mąż’ zginął śmiercią bohatera podczas wypełniania służbowych obowiązków. Bywało nieraz wieczorem, Walerek nabiega się przez cały dzień i śpi jak suseł, a ja położę ten papierek przed sobą i płaczę, zapłakuję się. Aż tu przyjeżdża kiedyś jeden kolega Koli i powiada… Całą duszę we mnie poruszył. Jak dziś pamiętam, siedzieliśmy u mnie, dzień był pogodny, słońce świeciło jasno, a mnie pociemniało przed oczami, jakby wszystko dokoła czarnymi chorągwiami pozawieszano. „Nie chciałbym ci mącić spokoju, Maszeńko, powiada mi ten człowiek, ale prawdę powinnaś wiedzieć. Twój Mikołaj nie utonął. Michajłow oszukał i ciebie, i nas wszystkich”. Okazało się, że na początku zimy przyszedł do jakuckich myśliwych jakiś zarośnięty, brodaty człowiek, sama skóra i kości, bez czapki, bosy, w strzępach tylko spodni i koszuli, straszny jakiś człowiek. W dodatku był nieprzytomny, w gorączce. Dwie doby majaczył i umarł. Nie miał przy sobie nic, żadnych papierów. Jakuci nie zrozumieli ani słowa z tego co bredził, wystraszyli się tylko nie na żarty. Wiadomo przecież, co to za czasy były wtedy. Pochowali go cichaczem i śladu nie zostało. Ale gdy nastała wiosna i zaczęli przyjeżdżać tam geolodzy, ktoś się przed nimi wygadał. Odszukano grób Kurilina. Wykopano trupa i jakoś rozpoznano nieboraka. Podejrzenie od razu padło na Michajłowa. Wszyscy sobie przypomnieli, że gdy go uratowano — miał jeszcze jedzenie i odrobinę spirytusu. Uciekł, łajdak, gdy zobaczył, że jedzenia dla dwóch nie wystarczy, porzucił towarzysza. „Będziemy go teraz sądzić — powiada mi ten kolega. — Sprawa do państwowego sądu się nie nadaje, bo poszlak brak, ale mamy przecież nasz sąd koleżeński, więc będziemy go sądzić”. Gdy usłyszałam to wszystko, taka mnie ogarnęła wściekłość, że własnymi rękami gotowa byłam go udusić…

— A cóż Michajłow powiedział na sądzie? — spytałem.

— Co powiedział? To samo, co i przedtem. „Szliśmy, powiada, we dwóch, Kurilin naprzód, ja za nim. Gdy podszedłem do rzeki, Kurilina nie było. Patrzę, rozglądam się, znalazłem tylko woreczek z zapasami, który on niósł, i jego czapkę, którą fala przyniosła do brzegu. Uznałem więc, że Kurilin utonął. To wszystko”. Ktoś zapytał złośliwie: „Czyli że Kurilin, zanim utonął, postanowił zostawić wam swoją osobistą porcję jedzenia?” Michajłow był blady, ale odparł spokojnie, że zawsze, gdy zaczyna się szukać brodu, cały bagaż pozostawia się na brzegu. W tej właśnie chwili spostrzegłam Natalię. W twarzy nie miała ani kropli krwi, tylko oczy jej błyszczały gorączkowo. Zauważyłam od razu, że spodziewa się dziecka. I sama nie wiem dlaczego, mój żal i uraza zaczęły jakoś przycichać. I gdy wszyscy, kto żyw na sali, zaczęli na Michajłowa ciskać gromy, że tak bezczelnie kłamie w żywe oczy, rozmiękłam do reszty. Proste, że nie żałowałam tego łobuza, który towarzysza w biedzie porzucił, ale żal mi było Nataszki, a jeszcze bardziej tego ich przyszłego dziecka. Cóż było winne, że jego ojciec okazał się draniem spod ciemnej gwiazdy? A tymczasem Michajłow wykręcał się i starał się jakoś powiązać jedno z drugim, a nic się ani rusz związać nie chciało. Bo przecież, skoro w czasie przeprawy człowiek nie zginął, to nie mogli się w żaden sposób zgubić. Chyba że naumyślnie. Dla wszystkich jasne było jak słońce, że Michajłow opuścił Kurilina, uciekł z zapasem żywności, własną skórę ratował. Ale co z tego, że jasne, kiedy dowieść nie było można?

— I czym się ta sprawa skończyła? — spytałem.

— Niczym. Gdy przyszła moja kolej, zabrałam głos w obronie Michajłowa. Nieboszczyk i tak nie zmartwychwstanie, a żywy musi żyć. Zrobiłam to tylko ze względu na ich dziecko. Ostatecznie, Michajłowa ani nie uniewinniono, ani nie osądzono. Wiadomo, takie tam te koleżeńskie sądy. Nagany udzielono na piśmie i odpowiednim władzom przekazano śledztwo w tej sprawie. Jak się rozprawa skończyła, Natasza podeszła do mnie, uścisnęła mi rękę. „Dziękuję ci, mówi, Maszeńko, za dobre serce, tylko że i tak nic z tego nie będzie”. I rzeczywiście, w ciągu miesiąca rozwiodła się z Michajłowem, a w dwa miesiące później urodziła dziecko, właśnie Borysa. Przyjaźniłam się z nią wtedy serdecznie, nasi chłopcy też się przyjaźnili, całą wojnę przetrwałyśmy razem, jedna drugiej pomagała. Synowi Natalia nigdy nie wspominała o ojcu, zupełnie jakby w ogóle nie istniał.

— A co się z Michajłowem stało?

— Zginął zaraz na samym początku wojny. Natalię po wojnie jakby jakiś diabeł opętał. „Chcę, powiada, za mąż wyjść. Jeszcze mi się coś od życia należy”. O syna zupełnie nie dbała, myślała tylko o sobie. Pokłóciłyśmy się na dobre. No i wyszła wreszcie za tego Rewina, a Borys zdziczał zupełnie. Zrobił się skryty, coraz mniej się odzywał. Tylko z moim Walerkiem przyjaźnił się dalej.

— Czy wie coś o swym ojcu?

— Myśmy mu nie mówiły. Ani ona, ani ja. Chyba jednak dowiedział się wreszcie o wszystkim. Na pewno znaleźli się dobrzy ludzie, którzy mu powiedzieli. I zadręczał się widać w skrytości bardzo, ale milczał i nikomu się nie zwierzał. Nawet Walerkowi.

— Więc o co pani ma pretensję do Michajłowej? Według mnie, zupełnie normalnie zareagowała na nieludzki postępek męża.

— Że normalnie, to normalnie. Pan jest jeszcze bardzo młody, to i wielu rzeczy nie może pan zrozumieć. Kiedyś powiedziała mi: „Wiesz, Borys to przecież mój syn, a ja nie mogę kochać go jak matka. Wciąż mam przed oczami jego ojca, nie mogę zapomnieć, że to jego dziecko”. Widocznie dawała dziecku odczuć coś, czego dziecko odczuwać nie powinno. Wciąż węszyła i czyhała bez ustanku, czy Borys też jakiejś podłości nie popełni. Czyż wolno tak? Dzieci nie odpowiadają za swych ojców. Nic więc dziwnego, że Borys wyrósł na mruka i dziwaka. A to, co mu się teraz przytrafiło, to na pewno też na tle nerwowym. To są właśnie skutki…

— E, to już lekka przesada — przerwałem jej.

— Jaka tam przesada! — nie dała się zbić z tropu. — Gdyby Borys nie uważał swego ojca za przestępcę i gdyby jego matka była dla niego lepsza, nie wyrósłby na takiego dziwaka. No, dobra. Wypaplałam wszystko o całym życiu moim i nie moim. A teraz mam prośbę. Właściwie, po to tu przyszłam…

— Słucham — powiedziałem z wahaniem.

— Czy nie mógłby pan zawiadomić jakoś Rewinę o tym, co się stało z Borysem i gdzie on teraz jest? Pojechać do niej czy choćby parę słów napisać… Bądź co bądź, to przecież matka. Ja bardzo bym nie chciała z nią teraz rozmawiać. Ani nawet do niej pisać, bo zaraz mnie poniesie i gotowam znów jej nawymyślać!

Obiecałem, że napiszę i Kurilina wreszcie poszła.

Okazało się jednak, że kartki pocztowej nie miałem przy sobie, a po wyjściu z pracy zapomniałem o tym na śmierć. Miałem jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia przed urlopem. W dwa dni później wyjechałem na Krym.

Na Płaskowyżu SobdonnoskimWalery Kunlingeolog

Ledwie otworzyłem oczy, oprzytomniałem od razu i dygocąc z zimna włożyłem waciak, zapinając go pod samą szyję. Na wschodzie, poprzez gęstą, niebiesko-ołowianą zasłonę mgły z trudem przedzierały się pierwsze szkarłatne pasma. Ostrożnie, by nie obudzić kolegów, wysunąłem się z namiotu, starannie zasłaniając za sobą wejście brezentową płachtą.