129377.fb2 W pogoni za w??em morskim - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 37

W pogoni za w??em morskim - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 37

— Ale po to, by skorzystać z tej pamięci, muszę wyłączyć się z otaczającego mnie środowiska i zacząć żyć kosztem, jak pan to określa, tego, co we mnie samym jest nagromadzone?

— Tak.

— A żeby to osiągnąć, należy połknąć ten oto mętny płyn z tej szczelnie zamkniętej ampułki? — dopytywał się Borys.

— Tak, należy wprowadzić do krwi wyciąg z sordonnoskiego preparatu — potwierdził Położencow.

Strach mnie ogarnął, gdy słuchałem tej wymiany zdań.

Już wtedy jakbym się czegoś domyślał i coś przeczuwał. Położencow nie znał Buldoga, ale ja znałem go przecież aż za dobrze.

Potem długo jeszcze rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Od naszych spraw fachowych przeszliśmy z wolna do literatury i filmu. Mówiliśmy też o kobietach. Mężczyźni często mówią między sobą o kobietach. Właściwie o kobietach mówił Roman i ja. Położencow i Borys na ten temat nie zabierali głosu. Wydało mi się, że Położencow zapanował już nieco nad swym uczuciem. Słyszałem niedawno, jak rozmawiał z kimś przez telefon. To pewnie ona wtedy do niego dzwoniła. Położencow mówił spokojnie, z całym opanowaniem. Jeśli nadal będzie się tak trzymał, jego szansę wzrosną ogromnie, wiem coś o tym. Miałby rację, nie jest już przecież sztubakiem. Czwarty krzyżyk mu leci.

Nazajutrz rano Położencow zadzwonił do mnie. Pytał, czy nie widziałem przypadkiem, gdzie wetknął ampułkę z preparatem, gdy wychodziliśmy z laboratorium. Nigdzie nie może jej znaleźć.

Ampułka leżała w miseczce z grubego szkła i nie zauważyłem, by ktoś ją ruszał. Odpowiedziałem Położencowowi nie okazując niepokoju. Ale serce od razu zaczęło mi bić gwałtownie i niespokojnie…

Po kilku dniach Położencow znów zatelefonował do mnie. Powiedział, że Akademia Nauk organizuje ekspedycję na Sordonnoch, złożoną z biologów i geologów, i zaproponował, bym także wziął w niej udział. Roman zresztą też jedzie. „A Borys”? — zapytałem. Nie, z Borysem Położencow ostatnio nie widział się, Borys jakoś nigdzie się nie pokazuje. Ale i tak, powiedział Położencow, więcej niż dwóch ludzi zabrać na razie nie może. Borys, jeśli nadal interesuje się sordonnoskim potworem, może tam przyjechać za kilka tygodni.

Na tym też stanęło. Samolot z ekspedycją miał odlecieć w najbliższym czasie. Nie bardzo rozumiem, po co taki pośpiech. Chociaż, kto wie, może ten jaszczur ma rzeczywiście jakieś doniosłe znaczenie naukowe i w tym wypadku nie można zwlekać ani namyślać się… Nie wiem… W każdym razie, postanowiłem pojechać.

Gwiezdny wędrowiecWłodzimierz Nikołajewicz Florowski,paleoklimatolog

W laboratorium już ktoś na mnie czekał. Niski, smagły brunet siedział na stołku obrotowym i znudzony rozglądał się po pokoju.

Gdy tylko wszedłem, przedstawił się:

— Mirojan, kandydat nauk w Instytucie Badań Wzmożonej Nadczynności Nerwowej.

— Bardzo mi przyjemnie, Florowski — powiedziałem ściskając mu rękę. — Pan na mnie czeka? Czym mogę służyć?

Mirojan chwilę milczał, jakby dobierał odpowiednich słów, wreszcie uśmiechnął się nieśmiało i powiedział:

— Przyszedłem w bardzo specjalnej sprawie. Powiedziała mi o was Maria Iwanowna Kurilina. Dowiedziałem się od niej, że mniej więcej miesiąc temu wy właśnie zawiadomiliście poliklinikę, kiedy pewien człowiek stracił przytomność… Pamiętacie? Powiedziała mi, że zajęliście się nim wtedy bardzo troskliwie. Chyba musicie pamiętać?

Oczywiście natychmiast przypomniała mi się ta cała historia z Buldogiem.

— Pamiętam doskonale. Bodajże nazywał się Rewin? Wiecie coś może o nim?

— Leży w naszym Instytucie. Lekarze opuścili ręce, są bezradni. Doszli do przekonania, że nic już nie mogą zrobić. A ja… a my postanowiliśmy spróbować jeszcze. Wy także możecie nam w tym dopomóc.

— Z wielką chęcią. Ale wątpię, czy na coś się przydam.

— Dla nas są ważne, bardzo ważne wszelkie informacje o chorym — Mirojan zaczął mimo woli gestykulować gwałtownie — każdy nawet najdrobniejszy szczegół. Jeśli możecie, opowiedzcie mi wszystko, co tylko o nim wiecie.

Jakby to było wczoraj, stanęła mi przed oczami kolejka przed bufetem w stołówce, Buldog, jego dziwaczne zachowanie i niespodziewane omdlenie na ławeczce w ogrodzie.

Mirojan słuchał z natężoną uwagą. Często kiwał głową, jakby chciał powiedzieć: „Tak, tak, to wszystko już wiem, mówcie dalej”. Ale ani razu mi nie przerwał, coś tylko szybko zapisywał w małym notesiku.

Gdy skończyłem opowiadać, zapytał:

— Powiedzcie mi, proszę, czy nie próbowaliście porozumieć się z profesorem Położencowem?

— Muszę się przyznać, że nie. Ten Bul… Wasz pacjent mówił mi wówczas, że Położencow gdzieś wyjechał, więc postanowiłem…

— Tak, rozumiem — z przekąsem przerwał mi Mirojan — postanowiliście zadzwonić potem, a potem zapomnieliście. Nie było czasu…

Nie podobał mi się jego ironiczny ton. Właściwie, jakim prawem przychodzi do mnie do laboratorium, wypytuje o wszystko i jeszcze prawi mi morały? Jakby czytając moje myśli, Mirojan powiedział cicho:

— Nawet jeśli się pominie tak zrozumiałe w tym wypadku zainteresowanie naukowca, prostą i naturalną ciekawość wobec zupełnie niezwykłego wydarzenia, nie wolno nam uchylać się od niepisanych praw ludzkich. Sądzę, że moim obowiązkiem jest zająć się tym biednym chłopcem. I wy powinniście mi w tym pomóc.

— Ale cóż ja mogę pomóc? — wybuchnąłem.

— Przyjedźcie jutro rano do naszego Instytutu — Mirojan delikatnie dotknął mego ramienia. — Zrobiłem już coś niecoś i chcę, żebyście i wy się z tym zapoznali. Kto wie, może coś pomożecie, może coś przyjdzie wam do głowy. Bardzo nam zależy, by odszukać wszystkich, którzy znają Borysa Rewina. Musimy te wszystkie ogniwa połączyć. Właśnie wy widzieliście go chwilę przedtem, zanim utracił świadomość. Najdrobniejsze szczegóły są tu ważne. Ostatnio starałem się kilkakrotnie z wami porozumieć, ale byliście na urlopie. Bardzo proszę, przyjedźcie do naszego Instytutu. Przyjedźcie bodaj jutro, koniecznie przyjedźcie. Zaraz zapiszę wam adres. To za miastem. Jechać trzeba podmiejskim pociągiem z Dworca Jarosławskiego.

Obiecałem, że przyjadę.

* * *

Siedzieliśmy w olbrzymiej okrągłej sali. Mirojan powiedział, że nie przenikają tu ani dźwięki, ani światło, ani wstrząsy z zewnątrz. Sala pływa swobodnie wewnątrz ogromnego, napełnionego płynem zbiornika. Półmetrowej grubości ściany izolowane są jeszcze ołowianymi i korkowymi płytami, ukrytymi pod czarnym matowym aksamitem obić.

Na małym biureczku stała bardzo silna lampa. W zupełnie ciemnej sali snop jej światła padał tylko na fotel, w którym siedział Mirojan, i ostro odbijał się w chromoniklowych częściach dużej elektronowej instalacji. Zdawało się, że zagubieni i zapomniani siedzimy samotni w mrokach nieskończonego wszechświata. A wokół nas zupełna cisza. Po raz pierwszy otaczała mnie tak całkowita, głucha cisza. Niesamowicie musi się czuć w takiej ciszy człowiek zupełnie samotny. Mimo woli ogarnął mnie jakiś niczym nie umotywowany lęk i każdą chwilę milczenia w naszej rozmowie starałem się natychmiast wypełnić słowami. Wydawało mi się, że siedzę nad brzegiem czarnego odmętu martwej wody i rzucam w nią jeden za drugim błyszczące białe kamyki.

— Dosłownie głową tłukłem w tę przeklętą ścianę, która go odcinała od świata — opowiadał Mirojan — i wszystko na próżno. Co się tam może dziać w jego mózgu, o czym on myśli, czy też może nie myśli o niczym, czy w ogóle zdaje sobie sprawę, co się z nim dzieje? Wreszcie, zrozpaczony, poszedłem do mego szefa. Przyjął mnie chłodno, wysłuchał w milczeniu kapłan beznamiętny i niewzruszony. We mnie jakby huczało wzburzone morze, którego fale rozbijały się bezsilnie u stóp siedzącego przede mną człowieka, gdy wyprowadzony z równowagi jego milczeniem skończyłem już moją relację, szef bez słowa wypisał mi zlecenie na skorzystanie z cerebrotronu. Dziewiętnaście roboczogodzin na tydzień! Kapłan kierował mnie na drogę może wiodącą właśnie do zwycięstwa… Przypuszczam, że nie macie pojęcia, co to takiego cerebrotron, prawda? Nic zresztą dziwnego. Postaram się wytłumaczyć wam choć z grubsza. Cerebrotron to połączenie cybernetyki i fizjologii. Aparat niesłychanie drogi i skomplikowany. Obsługuje go specjalna siłownia o mocy równej zaporze w Szaturze. Tu, w tej sali, mamy tylko tablicę rozdzielczą. Sam aparat znajduje się głęboko pod ziemią, w olbrzymiej betonowej ‘ studni. Może widzieliście kiedyś synchrofazotron w Dubnie?

Pokręciłem głową przecząco.

— No więc cerebrotron jest z półtora raza większy. Cerebrotron może zapisać i po wsze czasy zachować sen, który wam się śni, waszą myśl, jeśli tylko jest ona obrazem, a nie abstrakcyjnym rozumowaniem. Zamknęliście na przykład oczy i pojawiła się przed wami twarz ukochanej osoby. Widzicie tę twarz dokładnie, jest realna i wyraźna. Ale spróbujcie opisać ją słowami tak, by wasz słuchacz równie dokładnie tę samą twarz zobaczył… To niemożliwe. I oto, jeśli otoczy się waszą głowę elektrodami i podłączy się was do cerebrotronu, to ferrytowe płytki jego pamięci zachowają pojawiający się przed waszymi oczami ulotny i nieuchwytny jak sen obraz. Jeśli podłączymy do cerebrotronu waszego słuchacza czy tysiące waszych słuchaczy, to będą mogli zobaczyć wszystko, co wytworzyło się w waszej wyobraźni. I w dodatku każdy z nich będzie miał takie wrażenie, jakby obraz, na który patrzy, sam wywołał z głębi swej pamięci. Oczywiście, że cerebrotronu nie zbudowano w tym celu, a raczej nie tylko w tym celu. Ale to już ani was, ani mnie nie obchodzi… Rzecz w tym, że jestem w posiadaniu notatek cerebrotronowych, protokołu ze stu czterdziestu godzin… Wszystko, co działo się w tym czasie w mózgu naszego pacjenta, zostało tam zanotowane. Wiele sygnałów jest niezrozumiałych i poplątanych. Dziwny świat ukazał się moim oczom. Bardzo dziwny. Nie chciałbym zamęczać was zbyt długim seansem cerebrotronowym. Nie jest to bezpieczne bez odpowiedniego przygotowania. Dlatego podłączę was do cerebrotronu tylko na kilka minut. Przez kilka minut dostępna będzie dla was pamięć tego zagadkowego człowieka. Resztę możecie przeczytać sobie w moich notatkach, w których wszystko dokładnie spisałem.

Mirojan wstał i wskazał ręką gdzieś w ciemność.

— Połóżcie się i postarajcie się nie myśleć o niczym. Zachowujcie się tak, jakbyście mieli zasnąć.

Położyłem się na kozetce, która stała pośrodku sali. Mirojan włożył mi na głowę chłodną metalową obręcz. Do karku i obu moich skroni szczelnie przycisnął i przymocował leukoplastem elektrody. Około dziesięciu minut krzątał się tak koło mnie, po czym odszedł. Gdzieś z oddali dobiegł jego przytłumiony głos:

— Jeśli zrobi się wam słabo, natychmiast naciśnijcie guzik. Macie go pod prawą ręką.

Lampa na małym stoliczku zgasła.

Okazałem się więc zwykłym egoistą. Rewina zabrano do lecznicy, a ja najspokojniej w świecie zapomniałem o nim zupełnie.

I oto teraz znowu mam się z nim zetknąć. A wtedy… Borys Rewin… Zdaje mi się, że miał jeszcze jakieś inne nazwisko. Ta staruszka, matka jego przyjaciela, tyle mi wtedy o nim opowiadała, ale niewiele z tego zapamiętałem. Pamiętam tylko niejasno, że chodziło tam o kogoś jeszcze. I ów ktoś w żaden sposób nie pasował do dziwnego nieznajomego z uniwersyteckiej stołówki.

Wszystko zależy od punktu widzenia. Patrzałem na Borysa obojętnie, jak postronny obserwator, i wydał mi się niesympatyczny. A ona — współczującym okiem przyjaciela. Według jej słów, był miłym, nieco zdziwaczałym chłopakiem. Co prawda… widziałem go przecież tuż przed samym szokiem, wtedy był taki dziwny, wprost przerażający… A teraz miałem zobaczyć go, czy raczej dowiedzieć się o nim tego, czego, być może, on sam o sobie nie wie.

Dziwna rzecz, zazwyczaj jestem zrównoważony i spokojny, teraz jednak byłem zupełnie wytrącony z równowagi. Widocznie tak musi być, gdy leży się w ciemnym pokoju, czoło uciska twarda obręcz, i do skroni, jak pijawki, przyssały się elektrody. A w perspektywie ma się coś w rodzaju seansu — ni to hipnozy, ni to snu na jawie… To zresztą jeszcze nie wszystko. Poza tym czułem się jak uczniak schwytany na gorącym uczynku, właśnie gdy wypisuje na świeżo pomalowanej ścianie swój lakoniczny sąd o Wowce, koledze z ławki. Było mi wstyd mego zapomnienia.

Mój stosunek do Rewina wydawał mi się przedtem całkiem na miejscu. Ale czy obojętność można uważać za coś całkiem na miejscu?

Ludzie się wstydzą, gdy postępują w sposób niezbyt właściwy, i stawiają się w niezbyt pochlebnym świetle. Człowiek chciałby zawsze przedstawić się z najlepszej strony. Jak widać, ja również chciałbym przedstawić się z najlepszej strony, choć nigdy bym się o to nie posądzał…

Lecz cóż to? Przed oczami zamigotały mi jaskrawe błyski. Pewnie włączono cerebrotron… Światło zmętniało i rozproszyło się. Naraz znalazłem się na dnie jakiegoś jeziora. Chwieją się trawy podobne do długich włosów. Drgają na wpół przezroczyste grudki śluzu, miotają się niebieskawe kulki, podrygują rzęsy podłużnych wymoczków. Wydają się bardzo duże, zupełnie jakby moje oczy nabrały nagle ostrości mikroskopu.