129529.fb2 Wiatr Od Wschodu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

Wiatr Od Wschodu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

ROZDZIAŁ XI

Sinsiew szlochała z gniewu.

Cóż za głupiec, cóż za głupiec! Zamiast walczyć o swoje prawa, tak jak uczyniliby to inni mężczyźni, ten Vendel niemal doprowadził do pokoju między siedmioma plemionami. A tamci to także głupcy! Wszyscy mieli zjechać na wielkie igrzyska! Jakież nudne będzie życie z pozbawione silnych wrażeń!

Czy jest coś wspanialszego niż obserwowanie dwóch mężczyzn walczących na śmierć i życie? Jakże często marzyła, by walka toczyła się właśnie o nią! Do tej pory jednak była za młoda na zalotników, a poza tym któż miałby o nią konkurować?

Z bezwzględnym uporem starała się zdobyć swego kuzyna na męża. Od dziecka byli przyjaciółmi i on zawsze ją osłaniał. Już kiedy miała dziesięć lat, zdecydowała, że Tuu będzie jej. Tuu znaczyło ogień. Piękne imię! Tkwiło w nim coś kuszącego, chyba właśnie dlatego, że ich związek był zakazany.

Musiała jednak przyznać, że ostatnio zaczął wydawać się jej taki mały. I jakby słaby. I przeznaczono już dla niego trzy inne dziewczęta. Najgorsze jednak, że jego uczucia w stosunku do niej, Sinsiew, wydawały się jakby nie gorące, a letnie. Ale to oczywiście tłumaczyła strachem przed jego i jej rodzicami.

Od dawna już nie groziła samobójstwem.

Jej wzrok obojętnie prześlizgiwał się po Vendelu, uczestniczącym w przygotowaniach do uczty. Wyglądał tak brzydko i głupio! Wszyscy uważali, że jest olśniewająco piękny, ale nie ona. Ona wiedziała najlepiej.

Zawody miały odbyć się na wielkim polu między obozem a miejscem ofiarnym. Wodzowie klanów Nieńców znad zatoki, doszedłszy do wniosku, że co trzy głowy to nie jedna, zebrali się, by przypomnieć sobie dawne zabawy, które odbywały się jeszcze za poprzedniego pokolenia, zanim nastał czas wielkiej wrogości. Byli podnieceni jak dzieci, ale przyjmowali ulepszenia proponowane przez Vendela. Kobiety, bardzo zajęte, krzątały się wokół chat. Aby w tych chudych czasach zbytnio nie obciążać gospodarzy, każdy gość miał zabrać ze sobą własne jedzenie na okres igrzysk, które miały trwać trzy dni.

To Vendel wraz z Irovarem jeździł zapraszać inne plemiona w nadziei, że przynajmniej staną w zawody, by stwierdzić, kto jest najlepszy, a później, ostatniego dnia, wodzowie wszystkich siedmiu plemion zbiorą się na naradę, by określić granice pastwisk i rozsądzić inne spory. Spotkanie mogło okazać się niezwykle burzliwe, ale Vendel obiecał, że weźmie w nim udział jako bezstronny sędzia.

Głupcy! Cóż za głupcy! Sinsiew omal nie rozsadził przepełniający ją gniew. Wszyscy słuchali tego beznadziejnego, zarozumiałego tchórza! Jego głupie, jasne włosy, które z zapartym tchem podziwiały te niemądre dziewuchy, wyglądały jak wyblakłe! Że też chciały je tknąć! Takie nic!

Sinsiew płakała niemal otwarcie.

Gdyby to ona spotkała go podczas podróży tutaj… Sama…

Drżąc usiłowała odegnać niemądre myśli.

Czy on nie mógłby dokonać choć jednego bohaterskiego czynu, który byłby coś wart? Na przykład schwytać wilka lub zwyciężyć najsilniejszego w obozie człowieka? Ale nie, na to nie miał ochoty. Potrafił się tylko ośmieszać.

Tchórzliwy głupek.

Sinsiew samokrytycznie zauważyła, że jej oskarżenia stają się monotonne.

Wpatrywała się w niego, gdy stał otoczony kręgiem mężczyzn i próbował napiąć podobny do kuszy harpun, którym zwykle polowano na foki. Czyżby miał go użyć do celu, do jakiego był przeznaczony? Nie, nie mógł przecież nawet na to patrzeć.

Przyglądała mu się z nienawiścią, bo nie mogła znieść, że zadał się z tymi pięcioma. Patrzyła i nienawidziła go, lecz jej piersi naprężały się, a ciało robiło się ciężkie i słabe, jakby omdlewało. Ze wstydem przypomniała sobie, że miała ochotę wyjść bez spodni, jedynie w długim futrzanym okryciu. Na wypadek, gdyby i on pragnął oddalić się z obozu w tym samym celu. Pamiętała, jak w nocnej ciszy lekko gładziła dłońmi linie swego ciała, wiedząc, że on leży w sąsiedniej części jurty.

Żeby wszystko zło spadło na niego! Nie chciała go więcej widzieć. I tak poślubi Tuu!

Kim właściwie był Tuu? Przez moment nie mogła przypomnieć sobie jego twarzy.

Jak wszyscy wdzięczyli się do tego Vendela! Nawet mężczyźni! Cóż on takiego niezwykłego uczynił?

Sinsiew nie rozumiała, że podziw Vendela dla jej współplemieńców, którzy radzili sobie w nieludzkich warunkach, uszczęśliwiał ich i radował w tym samym stopniu, co jego życzliwość, zainteresowanie, spokój i pogoda.

Dziewczyna nie rozumiała także, że agresja, którą w niej budził, wynika z jej dążenia do samodzielności. Ponieważ była jeszcze niedojrzała, dawała temu wyraz przez przekorę, starając się za wszelką cenę myśleć inaczej niż pozostali i zachować własną, niepowtarzalną osobowość. Nie była jeszcze w pełni ukształtowaną indywidualnością, ale pochodziła z Ludzi Lodu, a w rodzie tym zawsze znaleźli się tacy, którzy chadzali własnymi drogami. Dlatego właśnie nie mogła przyłączyć się do wielkiego tłumu adoratorów Vendela.

Nie chciała dostrzec jego cnót. Mogła myśleć jedynie o tym, co dziewczęta mówiły o jego fizycznych zaletach.

O, wstydzie!

Cieszyło ją jedno: że chciał wydać je za Taran-gaiczyków. Doskonały pomysł. Dobrze im tak. I czy to nie znaczyło, że miał ich już dość?

Coś jednak łkało w jej duszy. Czyż ona nie powinna być pierwsza? Jedyna?

Sinsiew z zawstydzeniem stwierdziła, że jej myśli znów podążają w niewłaściwym kierunku.

Musi wyjść za mąż za Tuu i nikt nie może jej powstrzymać.

Nikt, oprócz niej samej…

Przekleństwo! Rozgniewały ją jej własne myśli, nad którymi nie była w stanie zapanować.

Vendel nagle zjawił się obok. Jej pierwszym odruchem była ucieczka, ale nie chciała dawać mu powodu do takiej satysfakcji. Jeszcze by pomyślał, że umyka ze strachu przed nim. Stała więc, starając się uspokoić gwałtowne uderzenia serca.

– Witaj, Sinsiew – rzekł przyjaźnie w jej języku. Poznał już sporo słów i mógł nawet prowadzić dłuższą rozmowę z Juratami. – Czy to nie wspaniałe?

Stali obok siebie, rozglądając się po obozie. Goście zaczęli już przybywać i wszędzie wokół osady Juratów pojawiały się nowe prowizoryczne domostwa. Sinsiew rozpoznała znaki plemienne, które ustawiono przed miejscem ofiarnym. Oprócz znaków trzech plemion mieszkających tu latem ujrzała totem Juratów osiadłych u stóp Uralu. Łatwo go było rozpoznać po ozdobach z jelenich rogów i rzemieniach z jeleniej skóry powiewających w nigdy nie zamierającym wietrze znad Oceanu Lodowatego. Charakterystycznym znakiem plemienia Sinsiew były rogi renifera, a ich sąsiadów – kły morsa i kręg wieloryba. Znalazł się tam jeszcze jeden talizman, którego Sinsiew nigdy dotąd nie widziała. Należał do dalekich sąsiadów z drugiej strony Obu, Eńców, zwanych także Jenisej-Samojedami. Doszły ich słuchy o zawodach, poprosili więc o zgodę na udział, chcąc przełamać izolację, w jakiej żyły wszystkie ludy w tej północnej krainie wiecznego zimna. Ich prośba została przyjęta i teraz symbol plemienia wznosił się dumnie nad innymi – była to czaszka budzącej grozę pantery śnieżnej, dobrze widoczna pomiędzy powiewającymi kawałkami skór. Właśnie wnosili plemienny totem ludzie z Salechard; ich zwierzęciem był sam król Północy – niedźwiedź. Wiedziano też, że ostatni, Jamał-Samojedzi, którzy za swój symbol przyjęli wilka, są już w drodze.

Pozostawali jeszcze Taran-gaiczycy. Nie wiadomo było, czy przybędą. Wielu szczerze w to wątpiło.

Vendel ponownie przemówił do niej:

– Dlaczego nie chcesz mnie poślubić, Sinsiew?

Starała się nie polubić jego łagodnego, przyjaznego głosu, w odpowiedzi tylko parsknęła.

Uśmiechnął się wszechwiedząco.

– Robisz tylko to, co sama postanowisz, prawda?

Przeklęty, czyżby umiał odczytywać jej myśli? I jak on mówi? Nie zna nawet naszego języka, na cóż on komu?

Vendel mówił dalej:

– Ale jeśli ty sama zdecydowałabyś się wyjść za mnie, bez niczyich nacisków, albo gdyby ci tego wręcz zabroniono, zgodziłabyś się?

Popatrzyła na niego. Pomysł wydał się jej niezwykle obiecujący.

– Widzę, że spodobałoby ci się przeprowadzenie twej woli – powiedział. – Ale ja nie ożenię się z tobą, jeśli będziesz stawiać tak proste warunki. Prosiłem o twą rękę, by zrobić przyjemność twojej matce, i dlatego, że ciebie chcę. Bogowie jedni wiedzą, jak bardzo pragnę wrócić do domu. Ale ty mnie powstrzymujesz…

Z trudem docierało do niej, co mówił, gdyż jego mowa składała się wyłącznie z pojedynczych, nie odmienianych słów. Nagle jednak z goryczą stwierdziła, że bardzo chce zrozumieć wszystko, co do niej mówi. Wszystko!

Jej oczy rozpaczliwie poszukiwały Tuu, jak gdyby chcąc u niego znaleźć nową siłę. On jednak był zajęty czyszczeniem ryb przed jurtą, Sinsiew czuła więc jedynie nieodparty pociąg ku stojącemu u jej boku mężczyźnie. Jej ciało, przepełnione tęsknotą, było niczym parujący, rozgrzany kociołek, w którym szumiało i buzowało. One go nie obchodzą, przeleciało jej przez głowę. Matka mówiła, że wziął je z litości, bo było mu ich szkoda. Nigdy przedtem nie dotknął kobiety.

Gdybym więc była z nim… Byłabym jego pierwszą.

Tak jak język nieustannie dotyka złamanego zęba, tak ona nieustannie powracała myślą do tej kwestii, pocieszając się, że tylko przypadek zrządził, że nie ona znalazła się na miejscu dziewcząt.

Nie wiedziała o planach, jakie wobec niej ma Vendel. O tym, że pragnie zabrać ją ze sobą do domu, pokazać, jak żyją inni ludzie, jak cudownie i ciepło może być w Skanii. Że chce ofiarować jej nowe, inne życie.

Bez względu na to, jak bardzo związał się z tym ludem, Vendel nie miał zamiaru zostawać tu przez całą wieczność. A żona zwykle podąża w ślad za mężem, prawda?

Cóż, niewiele wiedział o Sinsiew.

Powiedział ostrożnie:

– Twoja matka jest bardzo chora, Sinsiew. Gorąco mnie prosiła, bym ożenił się z tobą podczas tych uroczystości.

Połowa Sinsiew dziko zaprotestowała, druga połowa odczuła cudowne podniecenie.

– Wiem o tym – odrzekła krótko. – Ojciec wybuduje nam nowy dom. Wszyscy chcą decydować za mnie. Czy ja nie mam nic do powiedzenia?

Uśmiechnął się na dźwięk jej po dziecinnemu rozzłoszczonego głosu.

– Owszem, masz. Dla mnie znaczenie ma tylko twoje zdanie.

Popatrzyła w stronę Tuu. Nim musiałaby się dzielić z trzema innymi. I na pewno doszłoby do wielkiej awantury, gdyby rzeczywiście zmusiła rodziców do przyzwolenia na to małżeństwo. Być może nawet wyrzucono by ich z plemienia? A jeśli nie zgodzi się na Vendela…? Będzie zmuszona poślubić tego suchego starca, który ma już trzy stare żony. A Sinsiew nie należała do tych, które byłyby w stanie dzielić się swym mężczyzną z innymi. Pragnęła być tą jedną jedyną.

Rozgniewana na cały świat, lecz zdecydowana, by nie stracić twarzy, parsknęła:

– Dobrze, jeśli mnie chcesz, ta idź i zabij wilka!

– Nie – odparł Vendel.

– A morsa?

– Jeszcze mniej chętnie. Aż tyle dla mnie nie znaczysz, bym z twego powodu uśmiercał niewinne zwierzęta.

Upokorzona Sinsiew niemal wyła z wściekłości:

– No to pokonaj pięciu mężczyzn w walce wręcz. Pokaż, że do czegoś się nadajesz!

Vendel popatrzył na drobnych mężczyzn, zawzięcie ćwiczących się w walce na placykach nie opodal.

– Ja, przy mej o wiele większej wadze i bez wątpienia większej sile, miałbym mierzyć się z nimi?

Dobroduszny Vendel nie miał w sobie ani odrobiny ducha walki.

Sinsiew oniemiała. Wpatrywała się w niego, nie mogąc wykrztusić ani słowa. W końcu wyrzuciła z siebie:

– I ty masz czelność mówić, że mnie chcesz?

Vendel czuł się bardzo nieswojo. Właściwie Sinsiew w ogóle nie była w jego typie, ale pożądał jej, gdyż niezłomna wola Tun-sij nakazywała, by tak się działo.

– Tak, chcę cię, Sinsiew. Bardziej niż czegokolwiek pod słońcem. Odbędą się również zawady w śpiewaniu, prawda? I w grze na flecie. W tych ostatnich nie mogę wziąć udziału, nie śmiałbym równać się z Taran-gaiczykami. Ale potrafię śpiewać…

– Śpiewać! – parsknęła Sinsiew i odwróciła się na pięcie, by od niego uciec.

Teraz Vendel uniósł się gniewem. Złapał ją za ramię i odwrócił ku sobie.

– Ty mała czarownico! Czy zaspokoić cię może tylko gwałt, krew i prymitywna siła? A więc chodź! Chodź ze mną do chaty, tam nikogo nie ma. Dostaniesz tyle, ile zniesiesz, i jeszcze trochę na dokładkę. Ale potem między nami wszystko będzie skończone. Zrozumiałaś? Kiedy już spełni się to, czego pragnę, możesz sobie iść choćby i do diabła!

Sinsiew patrzyła nań rozjaśnionymi oczyma. Cała jej twarz była nagle jakby odmieniona i uśmiechnęła się do niego dokładnie tak, jak tego pragnął.

– Ale ja chciałabym być dla ciebie dobrą żoną, Vendelu. Najlepszą, jaką możesz mieć. I jestem cnotliwą dziewczyną. Żaden mężczyzna nie dotknie mnie, dopóki nie zostanę jego żoną.

Ty diablico, pomyślał Vendel, nadal rozzłoszczony. Był teraz jednak tak rozpalony pożądaniem, pragnieniem, by dotknąć językiem jej wąskiego, dumnego karku, przycisnąć jej smukłe ciało, że w odpowiedzi był w stanie tylko kiwnąć głową na zgodę.

Sinsiew uśmiechała się coraz szerzej, rozradowana. Wiedziała teraz, że Vendel mimo wszystko ma temperament. I że pożąda jej ponad wszelkie granice.

Dziewczęta przeznaczył wszak dla innych.

Przybyli nazajutrz. Kobiety i mężczyźni z Taran-gai. Cały obóz wyległ, by zobaczyć, jak nadciągają. Tylko zobaczyć; nikt inny poza Irovarem i jego rodziną nie odważył się wyjść im naprzeciw. Potężny znak plemienny Taran-gaiczyków, ozdobiony rogami jaka, tak szerokimi, że sięgały końców poprzecznych drążków, niesiono jako pierwszy. Rogi jaka dowodziły, że przybyli tu ze wschodu. Totem niósł Sarmik, „Wilk”.

Wszyscy mieszkańcy wioski, wraz z przybyłymi gośćmi, zbili się w ciasną gromadę. Sława Taran-gai sięgała szeroko.

Ale odziani w futra ludzie puszczy przybyli tu w pokojowych zamiarach. I wszyscy zauważyli, jak uroczyście witali jasnowłosego olbrzyma z kraju, o istnieniu którego nawet nie mieli pojęcia. Długo rozmawiali z Tun-sij i Irovarem, a po skończonej rozmowie Irovar połączył Vendela i Sinsiew podczas prostej ceremonii, która, jak Vendel ku swemu zdumieniu później zrozumiał, była ślubem.

Północne słońce przeświecało przez otwór w dachu nowej jurty, którą Irovar i Ngut zbudowali ze skór morsa dla młodej pary. Vendel wstał i naciągnął ubranie.

Z wyrazem zdumienia na twarzy popatrzył na Sinsiew, która zwinęła się w kłębek pod okryciami, wzdychając z zadowoleniem.

Jak do tego doszło? Co mną powodowało? Czy tylko wola Tun-sij, czy też ja sam pragnąłem tego małżeństwa? A może pchnęło mnie przeczucie, że to nieuniknione, że to moje przeznaczenie, od którego nie mogę uciec?

Sercem i duszą właściwie jej nie pragnąłem, nie potrafię bowiem zaakceptować jej hardego usposobienia. Ale teraz jest moją żoną i żywię do niej pewną czułość. Przecież to dopiero dziecko, ma ledwie szesnaście lat. Zabiorę ją ze sobą do Skanii i z czasem na pewno dopasujemy się do siebie…

Vendel jednak nic nie mógł poradzić na to, że czuje się niezmiernie przygnębiony.

Natomiast Sinsiew była wyraźnie zadowolona. Prawdą okazało się to, co powiadały dziewczęta: Vendel w nocy był wspaniały! I należał teraz do niej, podczas gdy one, głupie gęsi, uszczęśliwione były tym, że wyjadą do mężczyzn z Taran-gai. Cóż, pokój z nimi, nie będzie jej ich brakowało.

Z zewnątrz dobiegały jeszcze odgłosy zabawy, choć była już późna noc. Jak dotąd igrzyska były bardzo udane. Na początku wszystko odbywało się może nieco sztywno, zgromadzeni zachowywali ostrożność, nie przywykli jeszcze do przestrzegania pewnych reguł. Ale teraz, kiedy upłynął już pierwszy dzień, zakłopotanie minęło i bawili się wspólnie, ucieszeni możliwością oderwania się od codziennego znoju.

Sinsiew z zaskoczeniem odkryła, że wszyscy traktują Vendela jak wszechwiedzącego sędziego, niemal jak Boga. To jej imponowało i z jeszcze większym zapałem usiłowała mu dogodzić, zwłaszcza w nocy. Vendel zauważył jej starania i nie wiedział, co ma o tym myśleć. Jego związek z pięcioma dziewczętami był o wiele mniej złożony. Tam było prawdziwe, zmysłowe ciepło. Namiętność Sinsiew zdawała się zależeć od stopnia jej podziwu dla niego, jak gdyby w myślach wyobrażała go sobie walczącego z dzikimi zwierzętami lub zabijającego wrogów. Jakby tylko takie obrazy zdołały wzbudzić w niej pożądanie.

Choć przyznać trzeba, że było im wspaniale! Oczywiście zanurzył się w morzu uniesienia i chciał, by jej było równie rozkosznie! Była przecież taka młoda, nie mógł zbyt wiele od niej oczekiwać. Kiedy zaznajomi się z życiem w Skanii, pozna łagodność jego matki, na pewno zmieni się i ona.

Sinsiew spod półprzymkniętych powiek zerkała na swego męża. Taki przystojny! A ona już zadba, by z czasem został dobrym myśliwym… Silnym, walecznym, żądnym widoku krwi.

Trzeciego dnia, gdy odbywały się ostatnie zawody, Irovar poprosił Vendela o chwilę rozmowy.

Szwed z trudem oderwał się od konkursu flecistów, który śledził z niemałym zainteresowaniem. Jasne było, że Taran-gaiczycy nie mają sobie równych. Przez wszystkie dni trzymali się na uboczu, w osobnym obozie z dala od pozostałych, ale Vendel widywał ich, jak wieczorami przysiadali się do zgromadzonych z oczami wypełnionymi tęsknotą i delikatnym uśmiechem szczęścia na ustach.

Miał świadomość, że gdyby zdołał doprowadzić do ich wspólnoty z innymi plemionami, spełniłby dobry uczynek. Ale oni byli tacy dzicy, tak bardzo odmienni, że dużo czasu musi upłynąć, zanim ośmielą się nawiązać kontakt i zanim inni ich zaakceptują.

Przypuszczał jednak, że zawody flecistów bardzo wzmocnią ich prestiż. Duma z sukcesu być może doda im odwagi i wieczorem ośmielą się bawić wspólnie z pozostałymi.

Samojedzi nie pili alkoholu. Jeszcze nie. Jedynym odurzającym napitkiem, jaki znali, był kumys, kobyle mleko. Przyswoili go sobie od Mongołów ze wschodu. Ponieważ jednak sami Juraci nie posiadali koni, zdobywali napój tylko od czasu do czasu. Vendel wiedział jednak, że Rosjanie rozprzestrzeniają się na coraz większych obszarach i już nawiązali pierwsze kontakty z ludami północnej Syberii. A z Rosjanami przychodziła wódka. Wszystko zależy od tego, jak duża okaże się odporność tych ludzi. Wiele żyjących w odosobnieniu plemion przegrało w walce z alkoholem.

Nie życzył podobnego losu swym przyjaciołom.

Jednym uchem słuchając zaczarowanych dźwięków fujarki, odszedł ż Irovarem nieco na bok.

Jurat spoglądał na niego swymi mądrymi, przenikliwymi oczyma.

– Jak wiesz, Tun-sij pełniła wczoraj swój zaszczytny obowiązek szamanki, a to pozbawiło ją sił. Prosiła, bym z tobą pomówił.

Vendel kiwnął głową i czekał. Bardzo szanował swego teścia.

Irovar bawił się nerwowo połą kunki.

– Tun-sij nie wróci z nami do zimowego obozu.

– Nie? Ale jak ona…

– Prosiła, by ją uwolnić.

Vendel stał oniemiały.

– Ma tylko jedną prośbę – ciągnął Irovar. – Do ciebie. Jej duch nie zazna spokoju, dopóki nie uzyska pewności, że spłodziłeś dziecko z Sinsiew. A zbłąkana dusza, Vendelu, to wielkie nieszczęście.

Zapadło milczenie. Znać było, że Irovarowi ta rozmowa nie przychodzi z łatwością.

– Czy ona będzie mieć dziecko?

– Jeszcze nie, Irovarze. Ja także nie pójdę z wami do zimowego obozu. Mam zamiar zabrać Sinsiew ze sobą do domu, do mego kraju. Będzie jej tam dobrze, obiecuję. Nie będzie marzła i męczyła się, tam łatwiej żyć. Dlatego lepiej poczekać z dzieckiem, aż dotrzemy na miejsce.

Irovar patrzył na niego z uwagą.

– Czy rozmawiałeś o tym z Sinsiew?

– Jeszcze nie, ale mam zamiar uczynić to wkrótce.

Teść w zamyśleniu potrząsnął głową.

– Moja córka nigdy się na to nie zgodzi. Życie tutaj jest dla niej wszystkim. Nigdy nie opuści tych wybrzeży ani naszego zimowego domu w tajdze.

– Ale ja odziedziczę piękny dwór.

– Wiem, że nie jesteś byle kim. Ale znam moją żonę. Wiem, czego pragnie. I nie sądzę, by chciała, aby Sinsiew opuściła tę krainę.

– Ale, Irovarze, dla mnie nie ma tu przyszłości!

– Wiem, mój synu. Ale idź i pomów o tym z Tun-sij.

– Dobrze. Zawody już się skończyły, dopiero za jakiś czas znów będę musiał pełnić swą sędziowską powinność. Chodźmy zatem.

Kiedy wszedł do domu Irovara, ogarnęło go przerażenie. Czy to była Tun-sij? Już sprawiała wrażenie zmarłej.

Chociaż to Tun-sij i jej dzieci były jego dalekimi krewniakami, Vendel najbardziej polubił Irovara. Pozostałych troje było zbyt twardych, zbyt dzikich i bezwzględnych dla Vendela o gołębim sercu.

Ngut siedział przy matce; przerwali najwidoczniej ważną rozmowę, gdy weszli mężczyźni.

Usiedli przy jej posłaniu i Irovar wyjaśnił żonie stanowisko Vendela.

Sam Vendel dokończył:

– Dobrze wiesz, że nigdy nie zostanę myśliwym, jestem kiepskim rybakiem i nigdy w życiu nie zarżnę renifera. Od początku mym zamiarem było zabrać Sinsiew do domu, do mojej ojczyzny.

– Ale Sinsiew tam nie pojedzie – orzekła Tun-sij. Oczy jej płonęły jak dwa rozżarzone węgle. – Bądź spokojny, Vendelu, wszystko rozwiąże się tak jak powinno. Jedyne, o co cię proszę, to byś dał Sinsiew dziecko. Dzisiaj, w nocy. Niedużo już mi zostało życia, a nie będę mogła odejść, dopóki nie przekonam się, że wszystko zostało spełnione.

– Ależ, Tun-sij, nie wolno ci umierać! Wszyscy tak bardzo cię kochamy.

– To bardzo miłe z twojej strony, Jiij – Tun-sij nazwała go teraz zięciem, do tej pory zwracała się do niego peerene, był to wielce szacowny tytuł zarezerwowany dla bliskich członków rodziny. – Ale ja muszę odpocząć, nie mam już sił. Nikt nie zna mocy bólu, jaki legł mi w piersiach. Obiecasz mi to? Jeszcze dziś w nocy!

– Obiecuję. Ale nie mogę tu zostać. A jeśli Sinsiew nie może jechać ze mną, będę musiał złamać dane jej słowo. Co z nią wtedy będzie, nie, nie mogę!

– Nie przejmuj się Sinsiew – stanowczo rzekła Tun-sij. – Sam przyczyniłeś się do tego, że nasze plemię związało się z tyloma innymi. Tam znajdą się mężczyźni dla naszej córki.

– Ale ona jest moją żoną, ponoszę za nią odpowiedzialność!

– Wszystko ułoży się pomyślnie, Vendelu, zaufaj mi!

Po tych słowach pozwoliła mu odejść. Vendel, wzburzony, niczego nie rozumiał.

Po południu zebrała się liczna niedawno utworzona rada. Vendel prosił, by zwolniono go z udziału w rozmowach. I tak przecież nie rozumiał poszczególnych dialektów. Wodzowie zasiedli w kręgu przed miejscem ofiarnym. Za nimi wznosiło się osiem symboli plemiennych. Z daleka dało się zauważyć, że dyskusja przebiega nad wyraz burzliwie. Co chwila któryś z mężczyzn podrywał się z miejsca i odchodził w gniewie, niemniej jednak zawsze wracał i po cichu zasiadał w kręgu. Nikt nie chciał, by cokolwiek go ominęło, a jeszcze mniej, by pozostawiono go na uboczu.

Narada trwała przez wiele godzin. Kobiety przynosiły jedzenie, a w końcu, gdy dzień minął, posłano wodzom wieść, że zbliża się uroczystość zakończenia igrzysk i obwołanie zwycięzców.

Wtedy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko okazało się rozsądzone. Wodzowie wstali i objęli się, odszukali Vendela, nazywając go bohaterem, bo przecież od niego wyszła idea pojednania. Sinsiew widziała, jak wiele uwagi mu poświęcają, i zapragnęła go jeszcze mocniej.

Nocą, ostatnią przed odejściem gości do swych odległych siedzib, przyjęła Vendela z większą radością i oddaniem niż przedtem, a on nie uczynił niczego, by zapobiec konsekwencjom ich namiętności. Wierzył, że na pewno przekona ją, by wyruszyła wraz z nim do Szwecji.

Nazajutrz goście opuścili obóz, radując się myślą o powrocie następnego lata. Nawet Taran-gaiczycy wydawali się już bardziej ludzcy, zabierali ze sobą wiele nagród i osiem narzeczonych, gdyż nie tylko dziewczęta Vendela znalazły sobie mężów podczas tych niezwykłych dni. Jego pięć przyjaciółek, promieniejących szczęściem, szczebiotało radośnie i ku wielkiej złości Sinsiew uściskało go mocno przed wyruszeniem z obozu.

Widział, jak znikają w dali, odchodząc przez tundrę, i z cieniem goryczy w sercu pomyślał: ludzie w moim życiu pojawiają się i odchodzą. Tak jest nieustannie. Kiedy wreszcie osiągnę spokój, odczuję prawdziwą wspólnotę? Tutaj? Nie, to nie jest mój dom. Muszę iść dalej. Z żoną, z którą nie łączy mnie nic poza pożądaniem.

A to nie jest dobra podstawa, by na niej budować przyszłość.