129529.fb2 Wiatr Od Wschodu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

Wiatr Od Wschodu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

ROZDZIAŁ XIII

W roku 1721 pokój w Nystad w Finlandii położył kres wojnie między Szwecją a Rosją. Karol XII dawno już wtedy nie żył, zginął bowiem pod Fredrikshald podczas próby zajęcia Norwegii. Od czasu gdy w końcu XVII wieku opuścił Sztokholm, nigdy za życia nie powrócił do swej stolicy.

Rok po zawarciu pokoju, w 1722, Corfitz Beck i wszyscy jego towarzysze z Tobolska po trzynastoletniej niewoli powrócili do domów. Wraz z uwolnionymi Szwedami nadciągnęły osobiste tragedie. Wiele żon pozostawionych w Szwecji dawno już uznało mężów za zmarłych i po latach żałoby zdecydowało się na nowe związki małżeńskie.

A kiedy prawowici mężowie nagle stawali w drzwiach, oczekując serdecznego powitania, dramat stawał się faktem. Dzieci z ponownych małżeństw uznawano za nieprawe. Wielu z powracających do domów żołnierzy, zdesperowanych, odbierało sobie życie. A bywało i odwrotnie. W Szwecji żona wiernie wypatrywała powrotu męża, podczas gdy ten został w Rosji, tam ożenił się i nie zamierzał nawet odwiedzić rodzinnego domu.

Corfitz Beck i jego żona Maria stanęli pewnego dnia u wrót dworu Andrarum. Domostwo było zamknięte i wyglądało na nie zamieszkane.

Podczas tych długich lat wiele przecierpieli. Dzieci rodziły się im i umierały. A teraz nikt na nich nie czekał…

– Nie pojmuję – zdziwił się Corfitz Beck. Dobiegał już czterdziestki i przeciwności losu odcisnęły piętno na jego twarzy. – Ktoś powinien tu być. Ojciec…?

– Wiesz, upłynęło wiele lat – powiedziała Maria.

– To prawda – westchnął. – No cóż, pozostaje mi tylko odbyć pokutę.

– Iść do… rodziców Vendela?

– Tak. Oni powinni wiedzieć, co się stało z tym dworem. I równie dobrze można ich odwiedzić do razu, zwłaszcza że to i tak nieuniknione. Prawda?

Maria wsunęła dłoń w rękę męża. Musieli zrobić to wspólnie, wina obciążała ich oboje.

Z ciężkim sercem powędrowali do położonego niedaleko domu Gripów. Swój skromny bagaż zostawili na progu dworu. Z dalekiego kraju na wschodzie powrócili z pustymi rękami, jedynie z nadzieją na rozpoczęcie nowego życia na wolności. Teraz niczego jednak nie byli już pewni.

Dwór Gripów był tak samo ładny i dobrze utrzymany jak niegdyś. Corfitz Beck delikatnie zapukał do drzwi. Zawsze odczuwał swego rodzaju respekt przed surowym ojcem Vendela.

Otworzyła im młoda, pulchna kobieta, o prostej, lecz przyjemnej powierzchowności, niebieskich oczach, patrzących na nich śmiało, i warkoczach tak długich, że chyba mogła na nich usiąść.

Corfitz przedstawił się i zapytał, czy państwo Gripowie są w domu.

– Możecie porozmawiać z panią Christianą – odparła dziewczyna.

Corfitz ucieszył się. Nareszcie jakieś znane imię!

Christiana niezmiernie się postarzała. Nigdy nie była szczególnie urodziwa, ale teraz włosy jej stały się białe jak śnieg, a twarz pokryło tysiąc zmarszczek. Trzymała się jednak prosto i godnie, zeszczuplała także, nabrała swoistego dostojeństwa.

Najpierw przyglądała się im zdziwiona, jakby ujrzała kogoś, kogo słabo pamiętała i nie potrafiła rozpoznać.

Nagle szerzej otworzyła oczy, jej twarz się rozjaśniła.

– Ależ to pan Corftz! Przecież to pan Corfitz! Co za szczęście! Ach! Witamy w domu! A pani?

– To moja żona, Maria. Pani Christiano, dwór wygląda na zamknięty i opuszczony. Co się stało? Mój ojciec…

Christiana osuszyła łzy radości przywołane ponownym spotkaniem młodego Becka. Popatrzyła na Corfitza a powagą.

– Wasz ojciec zmarł na zarazę dwanaście lat temu. Mój mąż Soren także.

– Bardzo przykro to słyszeć – rzekł Corfitz, który nie przypuszczał nawet, że tak wielki ból sprawi mu świadomość, iż jego ojciec nie doczekał wiadomości o tym, że jego syn żyje. I że on sam nie ujrzy już drogiego ojca… – Tak. Nie było mnie przecież przez piętnaście lat. Trzynaście spędziłem w niewoli.

– To prawda – przyznała cicho. – Wasz brat bywa tu od czasu do czasu i dogląda dworu, ale właściwie to ja starałam się utrzymać wszystko we właściwym porządku. Najlepiej jak potrafiłam.

– Wygląda na zadbany, tyle że nie zamieszkany.

– Ale wy jesteście zmęczeni podróżą! Wejdźcie do środka i usiądźcie, proszę. Zaraz każę podać coś do picia i jedzenia. Później możemy razem pójść do dworu.

Usiedli w miłym saloniku Christiany. Maria kobiecym okiem dostrzegła, że obicia mebli były zniszczone, choć starannie pocerowane. Pani Christianie nie najlepiej musiało się wieść podczas tych długich lat samotności.

Christiana zorientowała się, że Corfitzowi Beckowi coś leży na sercu i jest to ciężar trudny do zniesienia.

– Zły to był dla was czas, prawda? – zapytała delikatnie.

– Nie da się zaprzeczyć. Nielekko nam było w niewoli, ale i wam tutaj, w udręczonym kraju, nie żyło się łatwo. Pani Christiano, przychodzę z ogromnie przykrą nowiną. Wasz syn, Vendel… On…

Czekała, w jej łagodnych oczach pojawił się smutek.

Corftz Beck spojrzał na żonę i zdecydował się zacząć:

– Obawiam się, że nigdy już go nie ujrzycie. Zginął gdzieś w bezkresnej Syberii. Z mojej winy.

– I z mojej – cicho dodała Maria.

– Zawiedliśmy go – wyrzucił jednym tchem Corfitz Beck i na chwilę przysłonił oczy dłońmi. Z cichym jękiem osunął ręce na kolana.

Jedyną reakcją Christiany było mocniejsze zaciśnięcie dłoni. Już otwierała usta, by coś powiedzieć, ale Corfitz Beck powstrzymał ją.

– Nie, nie mówcie nic pocieszającego, tę winę nosimy w sobie już nazbyt długo. Postąpiłem brutalnie wobec biednego chłopaka. W uniesieniu młodości zakochał się w Marii i podarował jej misternie wykonaną sakiewkę, swoje własne dzieło. Obudził tym moją zazdrość, wpadłem w gniew, gdyż to ja miałem poślubić Marię. O tym jednak biedny Vendel nie wiedział. Wypowiedziałem okrutne słowa, pani Christiano. Wziął je sobie do serca i zniknął z Tobolska, gdzie mieszkaliśmy. Od tej pory wszelki słuch po nim zaginął. A to było już… policzmy… siedem lat temu.

Corfitz umilkł. Pobladł z przejęcia. Przez długi czas żył obarczony nieznośnym ciężarem wyrzutów sumienia.

Maria nic nie powiedziała. Patrzyła tylko błagalnie na Christianę, która siedziała nieruchomo z dłońmi zaciśniętymi na podołku. Nagle matka Vendela uniosła się z krzesła i podeszła do komody. Odwrócona do nich plecami, wyciągnęła jedną z szuflad i czegoś w niej szukała.

Po chwili zapytała ze smutnym uśmiechem:

– Czy o tym mówicie?

Ogarnięci najwyższym zdumieniem wpatrywali się w sakiewkę, którą trzymała w dłoni.

– Tak. Ale… Skąd… – jęknął Corftz. – Jak ją zdobyliście?

– Vendel jest w domu – rzekła Christiana. – Już od pół roku. To on podarował mi sakiewkę. Dla osoby, która jest mi najbliższa na ziemi, tak powiedział. Nie wspomniał o żadnej historii miłosnej, mającej związek z wami, pani Mario. Nic takiego nie mówił.

Nie byli w stanie wykrztusić słowa.

Christiana ciągnęła:

– Wiele natomiast opowiadał o wydarzeniach, które musiały wywrzeć na nim niezapomniane wrażenie. Wybaczcie mi, mogłam od razu powiedzieć, że wrócił do domu, ale zrozumiałam, że coś wam leży na sercu, dlatego pozwoliłam wam mówić jako pierwszym.

– Czy możemy go zobaczyć? – Corfitz był tak oszołomiony nowiną, że nawet nie był w stanie się nią uradować.

– Oczywiście! Chodźcie ze mną!

Zadzwoniła małym dzwoneczkiem i weszła młoda, okrągła kobieta.

– Anno-Greto, państwo chcieliby przywitać się z Vendelem. Czy on może ich teraz przyjąć?

– Tak, wszystko w porządku.

Wielkie nieba, pomyślał Corfitz, czyżby tak wbił się w dumę, że „przyjmuje”?

Za dziewczyną i panią Christianą pospieszyli do drugiej części domu. Gdy mijali jedno z okien, Corfitz ujrzał tylne podwórze.

Przecież tu nigdy nie było drzewa, pomyślał. Chyba że…

To musi być dąb Vendela! Ten, który zasadził jako chłopiec! Czy naprawdę aż tak wiele lat upłynęło, odkąd opuściłem dom?

Żal tkwił w nim niby pulsujący ból. Tyle straconych lat, bez żadnej korzyści. Cóż bowiem przyszło Szwecji z tej wojny?

– Proszę – powiedziała Christiana, otwierając drzwi. – Vendelu, masz gości.

Z wahaniem weszli do środka. Ciągle jeszcze nie mogli uwierzyć, że Vendel naprawdę żyje.

Siedział przy stole, trzymając przed sobą jakieś rysunki i pióro w dłoni. Ze zdumieniem popatrzył na przybyszów. Dziewczyna z warkoczami stanęła za nim z cokolwiek surową miną.

Po chwili twarz Vendela rozjaśniła się, wyciągnął do nich rękę.

– Nie mogę uwierzyć własnym oczom – powiedział wzruszony. – Czy to prawda? Czy dobrze widzę?

Corfitzowi Beckowi lekka irytacja zwarzyła nieco radość ponownego spotkania. Znów dał o sobie znać dawny odruch pana wobec służącego. Vendel nie powinien siedzieć jak król-łaskawca na tronie podczas powitania ze swoim zwierzchnikiem i jego żoną. Cóż to za nonszalancja?!

Irytacja jednak wkrótce minęła. Obopólne wzruszenie wzięło górę. Vendel witał Marię bez cienia zażenowania.

Śmiał się, ocierając łzy.

– Anno-Greto, mój drogi aniele stróżu, sprzątnij te rysunki i podaj krzesła moim gościom. Mamo, czy poleciłaś już podać coś do jedzenia?

– Zaraz przyniosą. Zjemy tutaj. Musimy o wszystkim usłyszeć!

– Dobrze, ale najpierw muszę wam wyznać, jak ogromnie się cieszę, że spełniło się moje gorące pragnienie – powiedział Corfitz Beck. – Najszczersza modlitwa, bym mógł kiedyś prosić Vendela o wybaczenie za okrutne słowa, które kiedyś nieroztropnie wypowiedziałem.

Vendel w odpowiedzi machnął tylko ręką. Dawno już wszystko zapomniał i wybaczył.

Usiedli.

– Nasza historia jest zwyczajna – rzekł Corfitz. – Przez cały czas mieszkaliśmy w Tobolsku i na koszt państwa wysłani zostaliśmy do domu. A ty, Vendelu? Jak potoczyły się twoje losy? Dokąd poszedłeś, gdzie byłeś i jak wróciłeś tutaj?

– Oj, oj – zaśmiał się Vendel. Spostrzegli, jak bardzo dojrzał od czasu, gdy widzieli się ostatni raz. Bruzdy na twarzy znaczyły się głęboko, a w oczach czaił się mroczny cień, którego nie mogli zrozumieć. Nagle Maria dokonała przerażającego odkrycia i uścisnęła dłoń męża.

Narzucony na kolana Vendela wełniany pled nie był na tyle długi, by dało się ukryć, że jego nogi nie kończą się stopami.

– Vendelu! – jęknął Corfitz z przerażeniem w głosie, – Drogi przyjacielu, co się stało?

Vendel potrząsnął głową, usiłując się uśmiechnąć, ale widać było, że przychodzi mu to z trudem.

– Spróbuję opowiedzieć. Ale to naprawdę długa historia.

– Mamy czas – odparł Corfitz. – W Andrarum nikt na nas nie czeka.

W zapadającym powoli zmierzchu goście posilali się, a Vendel opowiadał o swej długiej podróży. O małżeństwie, o dziecku, którego miał nigdy nie ujrzeć. O lodowatej wodzie, która naznaczyła go na zawsze, o tym, jak znów stał się więźniem w Archangielsku.

– Sam musiałem pielęgnować moje stopy – mówił. – Rosyjski felczer zostawił mnie na pastwę losu, a inni Szwedzi w mieście nic o mnie nie wiedzieli. Musiałem… Musiałem sam odcinać kawałek po kawałku, kiedy nogi czerniały i gangrena przenosiła się coraz wyżej. Ale nie chciałem umierać, panie Corfitzu! Dwie myśli utrzymywały mnie przy życiu: myśl o rodzicach, którzy nie wiedzieli, czy żyję, czy umarłem, i myśl o dziecku, które przywołałem na świat. Ono, niczemu niewinne, będzie musiało cierpieć, ponieważ zabraknie mu ojca, który by o nie zadbał.

– Nie przejmowałeś się jego matką?

– Czułem się za nią odpowiedzialny, nic więcej. Ona była twardą kobietą, nie potrafiłem jej zrozumieć.

– A jak poradziłeś sobie w Archangielsku? W jaki sposób się stamtąd wydostałeś?

– Z czasem nawiązałem kontakt ze Szwedami w mieście, a strażnicy przydzielili mi pracę. Nie nadawałem się, rzecz jasna, do żadnych ciężkich robót, ale mogłem siedzieć przy warsztacie czy biurku. Słałem list za listem do domu, ale matka mówi, że żaden nie dotarł.

Twarz pociemniała mu, gdy powrócił myślą do wypełnionych goryczą lat.

– Nogi bardzo mi dokuczały. Długi czas upłynął, zanim zdołałem wyleczyć chorobę, którą spowodowały odmrożenia. Zdobyłem parę kul i przy ich pomocy na resztkach nóg mogłem zacząć się poruszać. Nogi kończą się tuż nad kostką.

Mówił o tym dość spokojnie, pozornie obojętnie relacjonował szczegóły, ale nie trzeba było wielkiej fantazji, by wyobrazić sobie, co czuł.

– Czas płynął – ciągnął zamyślony. – Znaleźli się tacy, którzy zdołali zbiec, ale tylko jeden dotarł do Szwecji. Pozostali zaginęli. Ja sam bezustannie marzyłem o ucieczce, ale miałem jeszcze mniejsze możliwości niż inni. A kiedy nastał pokój w zeszłym roku… Szwedzi w Archangielsku oszaleli z radości. Choć na początku bali się mieć nadzieję. I ja także. A potem… Potem…

– Może nie będziesz o tym mówił, Vendelu? – łagodnie zaproponowała Christiana.

– Nie, nie, nic się nic stanie.

Widzieli jednak, jak na to wspomnienie oblał go zimny pot.

– A więc było tak… Powiedziano nam, że powiozą nas rzekami i kanałami do Sankt Petersburga. Ale w ostatniej chwili… zapomnieli o mnie.

Z drżących dłoni wypadło pióro, którym Vendel bawił się cały czas.

– Nie mieszkałem w tym samym domu co inni. Siedziałem ubrany, gotowy do podróży, i czekałem. Miałem wrażenie, że upłynęło już niepokojąco dużo czasu. Długo trwało, zanim wreszcie… – Nie mógł już opanować drżenia całego ciała. -… do mojej izby wszedł Rosjanin. „Co, jeszcze tu jesteś?” zapytał zdumiony. „Wszyscy inni już dawno odjechali!”

Corfitz przymknął oczy. I on, i Maria potrafili sobie wyobrazić, co wówczas musiał przeżywać Vendel. Gdyby im coś takiego przydarzyło się w Tobolsku, gdy mieli już jechać do domu…

Vendel nie był w stanie mówić dalej. Christiana popatrzyła na służącą.

– Anno-Greto, ty umiesz sobie z tym poradzić.

Dziewczyna stanowczo ujęła Vendela za ramiona.

– No, już! Nie wolno litować się nad sobą – rzekła ostro do swego pana. – Jesteśmy już w domu i nikt stąd pana Vendela nie zabierze. Spokojnie, panie Vendelu, nie znajdujecie się już w morzu!

Surowe słowa odniosły skutek, Vendel wyprostował plecy.

– Na szczęście jeden ze Szwedów zorientował się w łodzi, że mnie brakuje. Zmusił szypra, by zawrócił. A kiedy mnie zabrali… No, cóż! Ponieważ byłem bliżej Szwecji niż wy, znalazłem się w domu pół roku przed wami. Tak najogólniej przedstawia się moja historia.

Za oknami pociemniało. W swej opowieści Vendel najdłużej zatrzymał się przy pobycie w obozie Juratów.

– Miałbym ochotę zamienić parę słów z tym pierwszym szyprem – rzekł Corfitz Beck z gniewem. – Uratowałeś jego szkutę, a on odpłacił ci, wydając cię władzom.

– To był nieszczęśliwy traf – odparł Vendel. – Później się o tym dowiedziałem. Szyper podzielił się spostrzeżeniami na mój temat ze znajomymi w gospodzie. I to oni wydali mnie ludziom gubernatora.

– Rozumiem. Pani Christiano, to musiał być dla was ogromny cios, że syn wrócił do domu w takim stanie?

Christiana popatrzyła na niego z łagodnym uśmiechem.

– Wrócił do domu, i to jest dla mnie najważniejsze, panie Corfitzu.

– No tak, oczywiście – odparł nieco stropiony.

– I wszystko z nim w porządku, prawda, Vendelu? Świetnie sobie radzi, poruszając się o kulach. No i jest mała Anna-Greta, która się nim opiekuje i pomaga, kiedy trzeba. Naprawdę jest dla niego miła.

– Ostra jak tarka – mruknął Vendel.

Nikt nie mógł nazwać Anny-Grety małą, nie sprawiała też wrażenia szczególnie miłej; brwi nadawały jej twarzy niezwykle surowy wygląd. Jedno natomiast było pewne: znakomicie wywiązuje się ze swych obowiązków.

– Anna-Greta pochodzi z zagrody należącej do Andrarum – wyjaśniła Christiana. – Krzątałyśmy się tu we dwie. A potem pojawił się Vendel i okazało się, że jako jego opiekunka Anna-Greta jest prawdziwym skarbem. On, co prawda, sprzeciwia się wszelkiej pomocy, ale istnieją pewne granice tego, z czym może poradzić sobie człowiek bez stóp. Stara się też wybić mu z głowy sentymentalizm i litość nad sobą.

– No właśnie, a co z Andrarum? Bardzo chciałbym zacząć coś robić – wyznał Corfitz.

Christiana spoważniała.

– Obawiam się, że wasz brat ma rację, mówiąc, że majątek należy sprzedać – powiedziała. – Pragnie go kupić Christina Piper. A ona ma dość pieniędzy.

– Kto to jest?

– Wdowa, do której należy niemal połowa Skanii. Stać ją na to, by znów postawić dwór na nogi.

– A nas na to nie stać?

– Sądzę, że na ten temat powinniście porozmawiać z waszym bratem. Ale jest przecież dość posiadłości w waszym rodzie, które nie tak trudno utrzymać jak wytwórnię ałunu i wielki dwór.

Corfitz skinął głową.

– Pomówię o tym z bratem. Tak bardzo chciałbym dać Marii nowy, bezpieczny dom w miejsce tego, który musieliśmy opuścić w Tobolsku.

Wstali, by wrócić do domu. Ostatnie słowa Corfitza jakby zawisły w powietrzu, pozostawiając nastrój smutku. Tak wiele w sobie kryły. Trzynaście lat wyrzeczeń. Ale mówiły także o tym, co zostawili za sobą. Każdy dom w Tobolsku, każda ulica, każdy człowiek, którego znali. Groby. Mogiły przyjaciół i własnych dzieci…

Anna-Greta krzątała się wokół Vendela, zbierając ze stołu.

– Strasznie się zestarzeli – odezwał się Vendel.

– Wyglądają jak ludzkie wraki.

– On tak bardzo schudł i posiwiał.

– Jest jak żywy trup.

– A ona… I pomyśleć, że kiedyś się w niej kochałem! Teraz nie mogę tego pojąć. Anno-Greto, pamiętasz, że kilka miesięcy temu pisałem do kuzyna mojej matki, Ulvhedina, by dowiedzieć się, jak się sprawy mają w Norwegii? Dostałem odpowiedź.

– Wiem. Przecież to ja przyniosłam wam list.

– Ach, rzeczywiście. Jakiż stałem się roztargniony! Anno-Greto, czy naprawdę wyglądam tak staro jak oni? Jak pan Corfitz i jego żona?

– Ależ skąd! Macie twarz jak wypielęgnowana pupa niemowlęcia!

Patrzył na nią z rozbawieniem.

– Wiesz, Anno-Greto, czasami mam wrażenie, że się ze mnie naśmiewasz! No, dobrze, wróćmy do listu… Wuj Ulvhedin… Nie, jego nie sposób nazywać wujem. A zatem Ulvhedin pisze, że u nich wszystko idzie względnie dobrze. Mają trudności finansowe i ciężko pracują, starając się utrzymać dwory. W Norwegii także nastały ciężkie czasy. Ich syn Jon ożenił się z dziewczyną, która ma na imię Branja…

– O niej słyszałam. To przybrana córka pana Tristana, prawda?

– Właśnie tak. Tych dwoje, Jon i Branja, wychowali się razem i zawsze byli nierozłączni. To zazwyczaj nie kończy się dobrze – mówił w zamyśleniu Vendel. – Ludzie, którzy nie znali innych młodych, nie kochali się w nikim innym, będą musieli prędzej czy później za to zapłacić. Są jak kozy, zaczynają zerkać na trawę rosnącą za płotem. A z tym należy skończyć przed małżeństwem.

– To prawda. Bardzo roztropnie powiedziane. – Anna-Greta zerknęła na niego spod oka.

Vendel jednak nie zwrócił na nią uwagi.

– Ingrid, córka Alva, także jest już dorosła. Podobno szczególna z niej osoba. Myśli jak mężczyzna.

– Czy to ma być komplement? – mruknęła pod nosem Anna-Greta.

– Ulvhedin pisze, że wielu z naszych bliskich odeszło. Andreas i Gabriella. Pobrali się na starość, ale nie spoczywają w jednym grobie. Andreasa pochowano u boku jego pierwszej żony, Eli, a Gabriellę przy Kalebie. Irmelin i Niklas także zmarli w czasie zarazy i Alv zajmuje się teraz sam Grastensholm i Lipową Aleją. Ale na Elistrand jest pełen dom: Ulvhedin i Elisa, ich syn Jon i Branja. Mieszka tam też stary wuj Tristan ze swą żoną Mariną.

– Czy nie mogliby podzielić dworów między siebie? Tak aby jedni nie musieli deptać sobie po piętach, a drudzy nawoływać się po pustych komnatach?

– To ich sprawa. Wiesz, że my z Ludzi Lodu jesteśmy z natury długowieczni. Moja babcia Lena ciągle jeszcze żyje. Od wielu lat jest wdową, a jest żwawa jak skowronek…

– O, tak! Ostatnio, gdy widziałam panią Stege, zwisała z dachu, kryjąc go nową słomą. Parobek bał się tak wysoko wchodzić. Ale macie także krewnych w Sztokholmie, prawda?

– Nieco na północ od Sztokholmu. Ale Ulvhedin ich nie wspomina. Matka moja natomiast otrzymała od nich list jakiś czas temu. Poruszyła ich nowina, że na Syberii spotkałem potomków Ludzi Lodu. W Norwegii także bardzo się tym interesowano. Wszyscy pragną pomóc mi w ponownym nawiązaniu kontaktu z Taran-gaiczykami. To bardzo miłe z ich strony, ale cóż, na Boga, mogą zdziałać? Ale mimo wszystko… Choć to tylko słowa, to jednak dodają otuchy.

– Wszystko, co sprawia przyjemność, jest dobre – oświadczyła Anna-Greta.

– Miło, że to mówisz. Na ogół nie sypiesz komplementami. Tak, tak. Villemo jest nie do pokonania, nadal żyje wraz ze swym Dominikiem. Ale stary Mikael zmarł. Tengel, syn Dominika i Villemo… Nadążasz za tym, co mówię?

– O tyle, o ile. Ale mam wrażenie, że na razie wszystko sobie dobrze poukładałam w głowie. A więc, Tengel… mówcie dalej.

– On ożenił się z Sigrid, której prawie nie pamiętam. Mają syna, Dana. Musi już być dorosły! Mój Boże, ostatnio, gdy go widziałem, był dwuletnim smarkaczem!

Vendel pogrążył się w myślach. Znów ogarnęło go przygnębienie.

Anna-Greta przystanęła i rzekła krótko:

– No, no, panie Vendelu. Nie zatapiajcie się znów w swych nierealnych marzeniach! Wszyscy wiemy, że wasze dziecko ma już sześć lat! Ale w jaki sposób zdołacie je kiedykolwiek zobaczyć? Czy macie zamiar iść tam piechotą, na tych kikutach?

– Wiem, Anno-Greto. Ale pragnieniem każdego chyba człowieka jest pozostawić po sobie ślad, dziedzica. Patrzeć, jak dorasta. A mnie zostało to odebrane.

– O, na to nie jest jeszcze za późno.

– Mówisz o nowych dzieciach? Nikt nie zechce człowieka bez stóp!

– To, co najbardziej potrzebne, jest chyba na swoim miejscu, prawda?

– Anno-Greto, oburzasz mnie!

– Naprawdę? Myślałam o głowie.

Vendel wybuchnął śmiechem, chcąc w ten sposób ukryć zmieszanie.

– Wiesz, chwilami przypominasz mi pięć moich przyjaciółek. Z nimi wszystko było takie proste, tak nieskomplikowanie ziemskie i realne. Zastanawiam się, czy…

– O co znów chodzi? Znów złe myśli?

– Nie, nie. Nic takiego. – Z przyjemnością obserwował kobiece kształty Anny-Grety, zręcznie krzątającej się wokół niego, dbającej, by było mu jak najwygodniej i by miał wszystko w zasięgu ręki.

Anna-Greta wiedziała, kim było pięć dziewcząt. Opowiedział kiedyś a nich, raz, na początku, kiedy wydawało się, że sięgnął dna. Oczywiście pominął szczegóły, ale zrozumiała, że dziewczęta znaczyły dla niego o wiele więcej niż jego straszna żona, na której wspomnienie drżał. Dziewczęta ofiarowały mu bezcenny dar. Nie tylko pierwsze erotyczne doświadczenie, które, jak zrozumiała, także dzięki nim zdobył, choć nigdy nie wyznał tego otwarcie, ale przede wszystkim swoją niewinność, żywiołowe i ufne oddanie.

Drgnęła, słysząc jego następne słowa:

– Właściwie jesteś niegłupia, Anno-Greto. Powinnaś się kształcić.

– Ja? Dziewczyna? Z wiejskiej zagrody? Dopiero ludziska wzięliby mnie na języki!

Nie powiedziała ani słowa o tym, że i tak już gadają. Mówili, że Anna-Greta jest więcej niż tylko pomocą domową i opiekunką dla młodego Vendela. Twierdzili, że i w czym innym mu pomaga.

Anna-Greta pozwalała im gadać. Jaki był wzajemny stosunek jej i pana Vendela, pozostawało wyłącznie ich sprawą. Nikt nie musiał wiedzieć o kąśliwych wymianach zdań między nimi ani o chwilach przygnębienia pana Vendela, którym musiała przeciwdziałać ostrym słowem i stanowczym szturchaniem po plecach.

Nikt też nie musiał wiedzieć o uczuciu, jakie skrycie żywiła. O pragnieniu, by być śliczną i zgrabną panienką ze dworu, na którą Vendel spoglądałby częściej i inaczej.

Miało się przecież swoją dumę!