129529.fb2
– Mamo – spytał zamyślony Vendel pewnego dnia gdzieś koło Bożego Narodzenia. – Czy mam uważać się za żonatego, czy też nie?
Christiana od razu podniosła pełen nadziei wzrok znad powłoczki na poduszkę, którą pracowicie ozdabiała.
– Nie, mój drogi, uważam, że nie. Z tego, co zrozumiałam, twój ślub na lodowym pustkowiu miał dziwny charakter. Potraktowali ceremonię z całkowitą nonszalancją.
– To prawda.
– A potem sami zatroszczyli się o to, by cię stamtąd wyprawić. I twoja tak zwana żona nie była szczególnie zainteresowana utrzymaniem małżeństwa.
– Wcale go nie chciała. I ja także właściwie nigdy nie byłem w niej zakochany. Nigdy, naprawdę!
– Nie mogę tylko pojąć, w jaki sposób ta szamanka do tego stopnia zdołała zamroczyć twój umysł i wymusić, byś zainteresował się jej córką. To wszystko sprawia wrażenie, jakby zostało wyjęte prosto z bajki.
– O, nie znasz mocy szamanów, mamo! A poza tym ona sama pochodziła z Ludzi Lodu. I darzyłem Tun-sij, szamankę, sympatią. A jeszcze bardziej lubiłem jej męża.
Ale ich córka, Sinsiew, to iście diabelska baba!
– Nie używaj takich okropnych wyrażeń, synu! Bez wątpienia możesz uważać się za kawalera. O czym myślałeś?
– Och, o niczym szczególnym. Matka zerkała na niego ukradkiem i życzliwie dorzuciła:
– Tylko bądź ostrożny, najmilszy! Nie możesz zalecać się do szlachcianek.
– Wiem o tym aż za dobrze. Już raz się sparzyłem, w Tobolsku. Nie, wcale nie myślałem o szlachciankach.
Christiana powiedziała ciepło:
– O kimkolwiek myślisz, myśl szybko! Pan Corfitz już rozważa możliwość przeprowadzki.
– Dokąd?
– Jeszcze się nie zdecydował. Być może do Gladsax. Wszystkie zamki należące do rodziny zostały wszak skonfiskowane przez koronę. A my przeniesiemy się wraz z nimi, takie jest życzenie państwa.
Wzrok Vendela zaczął błądzić gdzieś bardzo daleko, matka więc równie dobrze mogła oszczędzić sobie informowania go o tym, że we wszystkich słoiczkach z konfiturami, stojących w piwnicy, pojawiła się pleśń. Do niego i tak już nic nie docierało.
Christiana westchnęła i z troską w oczach patrzyła, jak jej syn, opierając się na kulach, wychodzi z salonu.
Vendel dotarł do swego pokoju i z ulgą opadł na krzesło przy biurku. Kiedy wracał myślą do długich tras, jakie przemierzał w ten sposób, od portu, do którego przybił statek, przez Szwecję, nie mógł pojąć, skąd brał na to siły. Ale widać prowadziło go nieskończenie mocne pragnienie powrotu do domu…
– Znów jakieś troski? – rozległ się zadziorny głos Anny-Grety. Dziewczyna zawsze była pod ręką, zawsze blisko niego.
– Tak. Przeprowadzamy się, słyszałaś o tym?
– Owszem, ale cóż w tym strasznego? Na pewno będzie wam tam dobrze.
– A dąb, który zasadziłem! I to wszystko, o czym marzyłem przez tyle lat… Nie mogę znów opuszczać jedynie trwałej przystani!
– Waszą największą wadą jest sentymentalizm, panie Vendelu. Trzeba wyrywać wszystkie chwasty z korzeniami, to wcale nie boli tak, jak wam się wydaje.
Uśmiechnął się krzywo.
– Co masz na myśli, mówiąc o chwastach? Mnie? A może dąb?
– Nie, myślałam o uczuciach. O tym, co wiąże was z tym miejscem. Gdyby o mnie chodziło, całą duszą radowałabym się, że zobaczę choć kawałek świata.
– No i teraz tak będzie!
– Ja z wami nie pojadę. Zaangażowano mnie we dworze tylko na pewien czas. To pani prosiła, bym została nieco dłużej, dopóki pan Vendel się nie przyzwyczai. Potem znów wrócę do domu, bo jestem jedynym dzieckiem w zagrodzie i mam przejąć gospodarstwo.
Nie będzie Anny-Grety? Nikogo, kto wie, czego mu potrzeba? Nie będzie z kim się droczyć?
– To jasne, że pojedziesz z nami – zaoponował wzburzony. – Bez ciebie nie dam sobie rady!
– Doprawdy? A myślałam, że chcecie mnie wysłać gdzie pieprz rośnie!
– Dobrze wiesz, że to nieprawda. Anno-Greto, wiem, że jestem bezradnym, nic nie wartym kaleką, ale potrzebuję cię. Ciałem i duszą.
Prostoduszna Anna-Greta pokraśniała na twarzy.
– Chcecie zrobić ze mnie nieprzyzwoitą kobietę?
– Nie, nie, wprost przeciwnie, chciałbym z ciebie uczynić kobietę przyzwoitą. Proszę cię o rękę, czy tego nie rozumiesz?
– Wielkie nieba, to dużo więcej niż przyzwoitość. Jeśli pan sobie życzy, bym go grzała w łożu, chętnie się na to zgodzę. Nie chciałam tylko pierwsza proponować, to nie wypada!
Odwrócił krzesło od biurka.
– Podejdź tutaj – poprosił, a kiedy zbliżyła się, onieśmielona, położył ręce na jej ramionach.
– To prawda, jestem samotnym mężczyzną i bardzo bym sobie cenił, gdybym mógł dzielić z tobą łoże. Bardzo! Wiem bowiem, że jesteś pełną ciepła, wyrozumiałą kobietą. Ale nie to jest najważniejsze. Właśnie rozmawiałem z matką. Ona uważa, że mam pełne prawo, by znów się ożenić. Jest tego całkiem pewna. Martwi się tylko, żebym nie wybrał szlachcianki, tego mi nie wolno. A ja wcale nie miałem na myśli żadnej wysoko urodzonej damy, myślałem wyłącznie o tobie, Anno-Greto. Uważałem jednak, że nie mogę ci proponować spędzenia całego życia z mężczyzną bez stóp. Zbyt wielki byłby to dla ciebie ciężar, za dużo trosk i kłopotów. Ale zanim powiesz „nie”, chciałbym ci powiedzieć, jak bardzo cię lubię. Jako człowieka. Za twoją bezpośredniość, zdrowy humor, surowe obejście, duchową hojność. Chciałbym zawsze być blisko ciebie. To, co czuję, nazywają miłością. Czy to rozumiesz?
Anna-Greta wpatrywała się weń, oniemiała.
Vendel usiłował ją przekonać.
– Zrozum, nigdy dotąd nikogo nie kochałem. W uniesieniu krążyłem wokół Marii Skogh, wiesz o tym. Później przyszło pierwsze miłosne doświadczenie z niemieckimi dziewczętami, które nie znaczyły dla mnie nic poza tym, że dobrze nam było razem. Potem miałem żonę, którą nakazano mi poślubić, do której nie czułem nic poza krótkotrwałym pożądaniem. Sama widzisz. Gdzie w tym wszystkim szukać miłości?
Anna-Greta bezradnie kręciła głową.
– Ale to jasne – mówił dalej. – Jeśli ty nic do mnie nie czujesz, jeśli przyszłość jawi ci się niczym bezkresny szereg lat z kaleką, któremu musisz usługiwać, nie przejmuj się mną. Bo ja pragnę twojej miłości. Nie chcę niańki ani gospodyni, chcę żony. Żony, którą będę kochał i poważał, i starał się uprzyjemnić jej życie. Żona nie może się trudzić i męczyć za mnie, wspólnie będziemy dzielić troski.
Wargi Anny-Grety drżały, ale ciągle nie mogła pozbyć się surowego, cokolwiek bezczelnego tonu.
– Nie wolno wam w to wierzyć, panie Vendelu. Pomyślcie tylko, jestem jedyną kobietą, jaka przebywa w pobliżu was. Nie macie w czym wybierać.
– Głupstwa pleciesz – nadal starał się ją przekonać, – Moja kochana matka ściągnęła tu kilka panienek, które, jak sądziła, byłyby dla mnie odpowiednie. Konwersacja z nimi omal nie zanudziła mnie na śmierć. Jedna z nich gryzła się w język i urywała w pół słowa za każdym razem, gdy wspomniała tylko, że gdzieś POSZŁA albo grała w piłkę, tak bardzo bała się mnie urazić. Druga zaś terkotała z naiwnym ubolewaniem: „Ach, jak okropnie, stracić obie nogi! Chciałam powiedzieć, że gdyby została choć jedna… Chciałam powiedzieć… A jak zakładasz buty? I czy to prawda, że mieszkałeś wśród barbarzyńców?”
Anna-Greta nie mogła powstrzymać się od śmiechu, w którym drgała jednak wyraźna nutka rozpaczy.
– Anno-Greto, posłuchaj! Przez siedem lat obywałem się bez cielesnej bliskości kobiety, wytrzymałbym i przez kolejne siedem. Ale jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Bo nie myślisz chyba poważnie, mówiąc te wszystkie nieprzyjemne słowa o mojej inteligencji i męskim sposobie widzenia świata? Ale jeśli nie możesz mnie znieść…
Wtedy zaniosła się długo powstrzymywanym płaczem.
– Czy nie lubię? Czy nie mogę znieść? Tak bardzo was kocham, panie Vendelu, jak dzień długi. Gotowam umrzeć, by dać wam choć trochę radości w życiu. Ale inaczej nie umiem tego okazać. Umiem tylko dogryzać tym, których cenię najbardziej. To sposób, by ukryć prawdziwe uczucia, zrozumcie.
– Rozumiem to w pełni – odpowiedział Vendel wzruszony. – A teraz zamknij drzwi, byśmy mogli przez chwilę zostać sami.
Podczas gdy ona pospiesznie spełniała jego polecenie, Vendel przekuśtykał do szerokiego łoża z baldachimem. Anna-Greta gorączkowo zsuwała z ramion szelki od fartucha, ale nagle zamarła w pół ruchu i zapytała niepewnie:
– Czy mam…?
Vendel, który wcale nie miał zamiaru tak prędko dojść do celu, lecz raczej przekonać ją swoją cierpliwością i czułością, rzekł spokojnie:
– Myślę, że tak.
Za nic w świecie nie chciał bowiem, by się go wstydziła.
Anna-Greta rozjaśniła się i błyskawicznie zdjęła ubranie. Z cokolwiek spóźnionym zażenowaniem wskoczyła do łóżka, znikając pod przykryciem. Uczyniła to tak szybko, że ledwie zdążył na nią zerknąć.
Jest tak samo żywiołowa jak pięć moich dziewcząt, pomyślał zachwycony. I, co najistotniejsze, ma jeszcze tę zaletę, że mogę z nią rozmawiać o wszystkim.
Ze zdumieniem uświadomił sobie, że przez tyle lat żył jak mnich. Myśl o kobiecej nagości Anny-Grety pod kołdrą wywołała wspaniały skutek. Uradowany, choć zarazem zawstydzony, siedział na łóżku plecami do niej, zdejmując ubranie.
– Nie potrafię wyrazić słowami, jak niezmiernie się cieszę, że spotkałem cię na mojej drodze, Anno-Greto – rzekł nieswoim głosem, niezgrabnie mocując się ze spodniami. – Uważam, że może nam być razem cudownie. Kiedyś, całą wieczność temu, umiałem dowcipkować i żonglować słowami jak ty teraz. Później o tym zapomniałem na wiele lat. Teraz mam wrażenie, jakby wypuszczono mnie z więzienia, w którym mury zbudowano z powagi i smutku. Mój Boże, dziewczyno, pierwszy raz z uśmiechem patrzę w przyszłość, raduję się na myśl o życiu! Ponieważ zdobyłem twoje zaufanie. Przy tobie mogę czuć się bezpieczny, prawda?
– Oczywiście, panie Vendelu… to znaczy Vendelu. Nie można mówić „panie” do kogoś, z kim jest się tak blisko.
Vendel ze śmiechem rzucił się jej w objęcia. Jaką cudowną była kobietą, jak wyjątkowo ciepłą i hojną w uczuciach!
– Anno-Greto, szalona dziewczyno, chyba jestem poważnie zakochany! Nareszcie, już najwyższy czas, zaczynałem sądzić, że nie potrafię żywić tak silnego uczucia do żadnej kobiety! Ach, będę dla ciebie dobry, uczynię dla ciebie wszystko! Wszystko, najdroższa!
Uśmiechała się uszczęśliwiona i pozwalała mu, by dotarł tam, gdzie dotrzeć pragnął. Strzegła się jednak pilnie, by nie wspomnieć nic o dzieciach. Pragnęła dać mu dużo, dużo dzieci. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że na zawsze pozostanie pewien cień, którego nie będzie umiała usunąć mu z oczu. Wiedziała, że czeka ją wiele ciężkich chwil, gdy będzie porównywał jej dzieci z tym, którego nigdy nie zobaczy. A jej będzie przykro w imieniu jej własnego potomstwa.
To była jednak cena, którą musi zapłacić. I uczyni to chętnie, byle tylko być przy nim, przy człowieku, którego pokochała najbardziej na świecie!
Vendel nie zgodził się na przeprowadzkę wraz z rodziną Corfitza Becka. Tutaj był jego dom. Uznał, że dość już zrobili dla rodu Corfitza Becka.
Christiana nie podzielała jego zdania, postanowiła jechać wraz z Beckami. Teraz wiedziała już, że Vendel odzyskał spokój; w bardziej bezpieczne ręce niż Anny-Grety nie mógł się dostać. Nawet przez moment nie pomyślała o prostym pochodzeniu swej synowej. Znaczenie miał tylko jej charakter. A poza tym decyzja Vendela, by pozostać, miała jeszcze tę zaletę, że babcia Lena będzie miała w pobliżu kogoś z rodziny.
W bezwstydnie krótkim czasie po ślubie Anna-Greta powiła ślicznego synka, którego nazwali Orjan po ukochanym dziadku Vendela. Christiana wstrzymywała się z wyjazdem, dopóki nie zakończy się całe radosne zamieszanie, i patrząc na wnuka jaśniała niczym słońce. Vendel natychmiast nadał chłopcu przezwisko „Żabka”.
– Zobacz, mamo, na dole pleców ma niebieskawą plamkę. Czy to znamię?
– Wkrótce zniknie. Ty miałeś taką samą, i ja, i babcia Lena. Wszyscy z Ludzi Lodu rodzą się z takim znakiem. Nazywa się go mongolską plamą. Mają go wszyscy, w których żyłach płynie mongolska krew.
– No cóż, to niezbity dowód, że Ludzie Lodu przybyli z bardzo daleka, ze wschodu – stwierdził Vendel.
Chłopiec natychmiast stał się oczkiem w głowie, a Anna-Greta na próżno szukała oznak żalu na twarzy Vendela. Wydawał się niepodzielnie szczęśliwy, jak gdyby istotna dla niego była tylko teraźniejsza chwila. Jakże ją to radowało!
Vendel sam zdecydował, że chłopiec i wszyscy jego potomkowie w przyszłości nosić będą nazwisko Grip z Ludzi Lodu. Stwierdził bowiem, że dumny jest z tego nazwiska. Wszak Ulvhedin i jego syn Jon nazywali się Paladin z Ludzi Lodu. W ten sposób zaznaczą łączące ich więzi. Ród rozgałęził się tak mocno i rozpostarł na wielkie obszary; niewiele też było w nim dzieci i dlatego w przyszłości trudność mogło sprawić odnalezienie krewniaków. Dodanie do nazwiska „z Ludzi Lodu” mogło wiele ułatwić.
Babcia Lena zmarła. Vendel odczuwał głęboki i szczery żal po jej śmierci. Ale życie upłynęło jej szczęśliwie aż do samego końca. Bardzo cieszyło ją, że „Żabkę” ochrzczono imieniem Orjan po jej ukochanym mężu.
Vendel z całych sił starał się nie okazywać tęsknoty. Tkwiła w nim ona jednak, bolesna, uporczywie dręcząca. Nie tęsknił za Sinsiew, o nie, pożycie z Anną-Gretą dawało mu pełnię szczęścia. Nie mogło mu być lepiej. Ponieważ jednak był człowiekiem o wielkim poczuciu sprawiedliwości i wrażliwym sumieniu, myśli o nieznanym dziecku dręczyły go często. Nie zawsze, bowiem odpowiedzialność za prowadzenie gospodarstwa i nowa praca, którą się zajął po powrocie do domu, pochłaniała go tak bardzo, że zapominał o dziecku na długie, długie chwile. Zaczął szkicować projekty domów dla zamożnych ludzi z okolicy, a także kreślił plany zreformowania ich gospodarstw. Zajęcia te dawały mu wiele radości. Ponieważ nie mógł pomagać przy pracach polowych, fakt, że jest przydatny w inny sposób, miał wielkie znaczenie dla poczucia własnej wartości. Ludzie go odwiedzali, prosili o rady, uważnie się im przysłuchując. Anna-Greta widziała, jak znów się ożywił, i była tak szczęśliwa, że z trudem opanowywała łzy radości. Po cichu chadzała do sąsiadów i znajomych i wychwalała swego męża, mówiąc o jego mądrości i dobroci, żeby gości przychodziło jeszcze więcej.
Gospodarstwo kwitło, wkrótce stać ich było na zatrudnienie nowych ludzi i kupno zwierząt. Wydawało się, że Vendelowi szczęści się we wszystkim. Żył w uniesieniu.
Ale wspomnienia mogły znów powrócić, obudzone jakimś drobnym, wydawałoby się nic nie znaczącym szczegółem. Nastrój, zapach czy dźwięk potrafił nagle przenieść go na pokryty lodem płaskowyż.
Myśli jego najbardziej chyba zajęte były górską krainą, Taran-gai. Zaczarowany las, niewidzialny flecista, groźne szczyty wznoszące się ku niebu, fascynujące oblicze Sarmika i tajemnica… Potworny starzec, pełzający po ziemi, z sykiem wypowiadający pełne nienawiści słowa, i dziecko, chłopiec, którego ukrywano wysoko w górach. Dzięki temu chłopcu syn Vendela był normalny. W tym pokoleniu przekleństwo dotknęło Taran-gai.
Czy to wszystko było prawdą? Czy rzeczywiście tam był? Teraz wspomnienie wydawało mu się tylko przedstawieniem, sceną otoczoną półprzejrzystą mgłą, czymś, co mógł oglądać z zewnątrz, lecz jego samego jakby nie dotyczyło. To nie był on, ten wysoki, chudy chłopak, którego poczynania zależne były od woli szamanki. To nie on kochał się z obcą, obojętną mu kobietą i spłodził z nią dziecko.
Czy to wszystko było tylko snem? Cóż to powiedział wędrowny aktor, który odwiedził nie tak dawno dwór Andrarum? Czytał wiersz jakiegoś hiszpańskiego poety. Słowa te głęboko utkwiły w świadomości Vendela, dotknęły bowiem czułej struny, która rozdzwoniła się w odpowiedzi. Jak to było? Przypomniał sobie;
Czym całe życie? Szaleństwem?
Czym życie? Iluzji tłem,
Snem cieniów, nicości dnem,
Cóż szczęście dać może nietrwałe,
Skoro snem życie jest całe
I nawet sny są tylko snem!. [fragment dramatu Calderona „Życie snem” w przekładzie Edwarda Boye (przyp. tłum.)]
Vendel jednak się mylił. Sny nie pozostawiają tak głębokich ran w duszy, jakie nosił po długich latach spędzonych w Rosji. Kiedy nachodziły go owe stany głębokiej depresji, jedynie Anna-Greta potrafiła go od nich wyzwolić. Surowe i brutalne, lecz nabrzmiałe miłością słowa przywracały go znów do rzeczywistości, do codziennych problemów wiążących się z gospodarstwem i do radości z syna Orjana, który rósł jak na drożdżach.
Pewnego dnia otrzymał list od swego dalekiego krewniaka, Dominika.
Drogi Przyjacielu!
Nie spotykaliśmy się często, ale być może słyszałeś o Villemo i o mnie? Może wiesz, że za czasów młodości byłem ogromnie wyczulony na nastroje i troski innych ludzi? Straciłem większość mych zdolności w dniu, kiedy nasza misja została wypełniona. Nie wszystkie jednak. Od dawna już dręczy mnie niepokój, który, jak zrozumiałem, w Tobie ma swoje źródło. Obudził się bowiem, gdy powróciłeś do Szwecji, a jego charakter nieodmiennie wskazywał na Twoje przeżycia.
Dlatego właśnie piszę teraz do Ciebie, by przekazać Co, co czuję wgłębi duszy.
Twoje serce odzyska spokój. Nie potrafię dokładnie stwierdzić, czego dotyczy sprawa, ale DOWIESZ SIĘ. Czy jest to dla Ciebie pociechą? Osoba, która pomoże Ci ów spokój odzyskać, jest z Twojej krwi. Nie sądzę, by chodziło o Twego nowo narodzonego syna (przy okazji – gratulacje!), ale wśród Ludzi Lodu znów się gotuje.
Tkwi w tym coś, co mnie przeraża. Kiedy nachodzą mnie takie myśli, wraz z nimi nieodłącznie napływa uczucie grozy. Fakt ten wskazuje wyraźnie, że chodzi o moją własną rodzinę. Ale pewien nie jestem.
Czy to proroctwo bardziej przeraziło Cię, czy pocieszyło? Uważam, że Ty nie masz się czego obawiać. Jeśli o Ciebie chodzi, odczuwam wielki spokój.
Nie, to z całą pewnością gdzie indziej uderzy bezlitosne przekleństwo. Wydaje mi się nawet, że wiem gdzie. Bo mamy teraz pokolenie obdarzone wielkimi zdolnościami. To Twoje własne pokolenie. Nie wiem, jaki jest Twój umysł, ale u nas są dwa jasno płonące światła.
Niestety, przypuszczam, że oba są w niebezpieczeństwie.
Och, piszę chyba zbyt chaotycznie! Villemo przesyła…
Dalej Dominik pisał o codziennych sprawach.
Vendel długo siedział, nie wypuszczając papieru z dłoni.
Dowiesz się…
Oby Bóg sprawił, by Dominik miał rację! Powiadają, że Dominik zwykle się nie myli.
A on musi bezczynnie siedzieć i czekać!
Weszła Anna-Greta. Rysy jej twarzy złagodniały od czasu, gdy została matką. Była w tym samym wieku co on, miała trzydzieści lat, ale jej twarz nie została tak naznaczona cierpieniem jak jego. Anna-Greta jako pani na włościach spełniała swe obowiązki godnie i bez zarzutu. Była inteligentna i silna. Czasem tylko, gdy z wizytą przychodzili ludzie za mocno zadzierający nosa, brała w niej górę wrodzona czupurność i nie umiejąc się powstrzymać próbowała ich utemperować. Później Vendel miał niemało kłopotów, by ułagodzić rozdrażnionych gości. Właściwie jednak nie musieli otaczać się tego rodzaju ludźmi. Z czasem sami wybierali sobie przyjaciół.
Vendel był szczęśliwym człowiekiem. Utrata stóp nie dręczyła go już tak bardzo. Nauczył się akceptować swój stan i radzić sobie w codziennym życiu.
Nauczył się także skrywać swe troski przed Anną-Gretą. Wiedziała o nich tylko ciemna, cicha noc, która słuchała jego bezgłośnych szeptów:
„Nie zimno ci, dziecino? Dobrze się tobą opiekują? Owijają cię w miękkie futra i smarują skórę tłuszczem, chroniąc przed zimnem?
Czy kiedykolwiek pytasz o ojca, dziwisz się, dlaczego nie ma go przy tobie, nie zajmuje się tobą? Wiedz, że on bardzo tego pragnie”.
Vendel oddychał głęboko, z drżeniem, chcąc pozbyć się ciężaru, który legł mu na sercu. Vendel, jeden z najbardziej wrażliwych w rodzie…
Słowa Dominika pocieszyły go, ale nie miał odwagi do końca w nie uwierzyć. Nie wiedział jeszcze, że jest dwóch, którzy mogą przynieść ukojenie jego zbłąkanej duszy.
Badacz i jego syn.