129529.fb2 Wiatr Od Wschodu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Wiatr Od Wschodu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

ROZDZIAŁ V

To był niezwykły sen.

– Habi – wołał ktoś. – Habi, habi!

Wiedział, że znajduje się w królestwie śmierci, choć dostrzegał tylko mglisty półmrok. Ależ tak, teraz widział także demony. Nieduże, ciemne, porośnięte futrem.

Vendel opierał się. Nie chciał umierać. Ale demony tarmosiły go i potrząsały, szarpały skórę, ciągnęły za włosy i ubranie, szeptały i mamrotały.

Znów pochłonęła go ciemność. Teraz już umarłem, pomyślał.

Matka…

Jej piękne, dobre oczy… Gdzie jesteś, mamo? Twój syn cię potrzebuje.

A potem nie pamiętał już nic.

Wokół niego rozbrzmiewał śmiech i chichot. Czyjeś palce ciągnęły go za włosy, oplatały je wokół dłoni, skubały. Wyczuł nachylone twarze i nosy obwąchujące jego głowę.

W szczebiotliwym szepcie powtarzały się dwa słowa: habi i jala.

Drgnął. Jakaś ręka wsunęła się pod rubaszkę, macała, jakby czegoś szukając.

Poruszył się, usiłował odsunąć się od dłoni, próbował otworzyć oczy.

Usłyszał krótkie okrzyki strachu zmieszanego z zadowoleniem i oddalające się lekkie kroki.

Najwyraźniej został sam.

Jednak po chwili znów dobiegł go stłumiony chichot. Ciekawość okazała się silniejsza od przerażenia. Szczebiot wyraźnie się zbliżał. Zaraz poczuł lekki jak piórka dotyk dłoni i miękkie futra na twarzy.

Vendel otworzył oczy.

Rozległo się jednogłośne, pełne uniesienia „aaach” wypowiadane szeptem, i czyjś palec ostrożnie próbował dotknąć jego oczu. Zdecydowanie odsunął jakąś rękę.

Ponowny krzyk. I znów zarzucono nań skóry. Uniósł się na łokciach.

– Nie! – zawołał ochrypłym głosem. – Pomóżcie mi! Nie odchodźcie!

Gromadka dziewcząt przystanęła. Wpatrywały się weń oniemiałe. Skąd miały znać szwedzki?

Spróbował jeszcze raz, po rosyjsku.

– Pożałsta! Gołodno!

Oczywiście nie znały też rosyjskiego. Vendel spróbował więc wogulskiego słowa „głodny”, tego bowiem nauczył się w Tobolsku. Wogulscy myśliwi zawsze prosili a jedzenie. Ale dziewczęta, było ich pięć, ślicznych, od stóp do głów odzianych w futra, zdawały się nadal go nie pojmować. Podeszły jednak bliżej.

Nieduże, o błyszczących oczach i szerokim uśmiechu, w strojach pozszywanych z jasnych i ciemnych kawałków skóry, tworzących piękny wzór. Miały szybkie ruchy, wyglądały na wesołe i beztroskie. Vendel uznał je za czarujące.

Nie wszystkie były jednakowo śliczne, ale czy wszyscy Skandynawowie są równie ładni? W każdej rasie występują różnice. Dziewczęta były drobne, zgrabne i niezwykle pociągające, choć twarze niektórych można by uznać za zbyt szerokie. Vendel zachwycił się szczególnie ich brwiami, które jakby w rozmarzeniu wznosiły się do góry niczym skrzydła mew.

Uklękły dokoła niego, chichocząc nieprzerwanie, opętane ciekawością, a jednocześnie zachowujące pełen szacunku dystans.

Vendel uspokoił je uśmiechem; odpowiedziały mu pełnym zachwytu westchnieniem. I znów zaczęły szeptać coś w kompletnie niezrozumiałym dla niego języku.

Vendel dotarł do krainy Juratów u ujścia Obu. Lód, który widział na rzece, znajdował się już w przybrzeżnej części Zatoki Obskiej należącej do Morza Karskiego, stanowiącego z kolei część Lodowatego Oceanu Północnego. On, co prawda, o niczym takim nie wiedział, przypuszczał tylko, że zapuścił się tak daleko na północ, jak tylko mógł dotrzeć człowiek. Znalazł się u nasady półwyspu Jamal, zamieszkanego przez Juratów. Juraci to plemię z ludu Samojedów, nazywających siebie samych Nieńcami, „ludzkimi istotami”. Już z tego określenia można wnioskować, że ich jedynym towarzystwem przez całe stulecia były zwierzęta. Słowo „habi, które słyszał znaczyło „obcy człowiek”.

To, że wywarł na nich wrażenie, Vendel zrozumiał już ze sposobu, w jaki dotykały jego włosów.

– Jala, jala – powtarzały uroczyście.

– Jala? – zapytał.

Roześmiały się na dźwięk jego głosu i wskazywały na przemian na słońce i na jego włosy.

– Jala – powiedziały jeszcze raz.

Porównywały jego włosy ze słońcem. Zrozumiał, że „Jala” znaczy „słońce”, „jasny”, „żółty” lub coś podobnego.

Jego niebieskie oczy także je zdumiały. Rozbawiło to Vendela. Natomiast nieszczególnie spodobało mu się ich zainteresowanie jego skórą. Koniecznie chciały sprawdzić, czy jest tak samo jasna na całym ciele. Łagodnie, lecz zdecydowanie odsunął ręce przesuwające mu się pod koszulą. Ale tym właśnie zdawały się najbardziej zafascynowane: jedwabistą miękkością skóry.

Vendel starał się położyć temu kres.

– Głodny! – powiedział, poklepując się ręką po brzuchu. Za pomocą gestów chciał im przekazać, że marzy o jedzeniu.

Nareszcie zrozumiały. Dwie z nich otrzymały polecenie i pobiegły za wzniesienie. Dostrzegł teraz, że pagórek rzeczywiście był śniegiem i lodem. Całą tundrę rozciągającą się na południe za nimi pokrywała cieniutka warstewka lodu i tylko tutaj, w małej zatoczce, było zaciszniej: rosła trawa, bawełna błotna i drobne strzępiaste kwiatki. Zrozumiał też, że musiało no być miejsce, które dziewczęta od czasu do czasu odwiedzały. Teraz, kiedy nie był już tak nieprzytomnie zmęczony jak w chwili, gdy tu przybył, dojrzał wokół wiele oznak bytności ludzi.

Gdy odwrócił głowę, spotkała go kolejna niespodzianka. Koło jego łodzi stało dwóch krępych mężczyzn, oglądając ją i badając dłońmi ze znawstwem. Znajdowali się jednak za daleko, by mógł usłyszeć ich głosy.

Trzy dziewczyny, które zostały przy nim, siedziały wpatrzone w niego z zachwytem i czekały na… no, właśnie, na co? Że zacznie robić czarodziejskie sztuczki? Uśmiechnął się do nich przyjaźnie i one także zaraz rozjaśniły się w uśmiechu od ucha do ucha.

Były cudowne! Już zdążył je pokochać, wszystkie pięć! Wysłane gdzieś dziewczęta wróciły, usiadły na ziemi i podały tej, która sprawiała wrażenie najstarszej, kilka kawałków jedzenia nieokreślonego rodzaju. Pożywienie wydawało się trochę szarawe, ale dla Vendela było niczym cudowny sen.

Zaczęły odkrawać niewielkie kawałeczki i troskliwie wkładać mu je w usta. Chciały go karmić wszystkie naraz. Kiedy Vendel wziął do ust pierwszy kawałek, zadrżał; smak niemal przyprawił go o mdłości. Głód jednak dotkliwie dał mu się we znaki, przełknął więc kawałek słoniny morsa i poprosił o jeszcze. Pilnował się jednak, by nie zjeść za dużo, jego żołądek zbyt długo pozostawał pusty. Dziewczęta zdawały się uszczęśliwione tym, że mogą mu pomóc.

Vendel podziękował, mówiąc, że już się najadł, i wstał ostrożnie w obawie, że znów zemdleje. Pożywienie i wypoczynek zrobiły jednak swoje.

Kiedy powoli się podnosił, oczy dziewcząt rozszerzały się zdumieniem. Wydawało im się, że nigdy nie będzie miał końca, był coraz wyższy i wyższy. Kiedy nareszcie wyprostował się na całą swoją długość, usłyszał ich przeciągłe, pełne zdumienia westchnienie. Vendel Grip był wysoki nawet na szwedzką miarę, jakimż więc wielkoludem musiał wydać się tutaj? Podniecone dziewczęta przywołały mężczyzn.

Popatrzyli na niego i wybuchnęli szczerym śmiechem. I oni okazali się mali. Mieli chropowatą skórę, byli chyba w średnim wieku. No, jeden, być może, nieco starszy. Vendel musiał stwierdzić, że ten lud prędko traci urok młodości w surowym klimacie. Starzeli się szybko, skóra marszczyła się niczym kora.

– Tiici? – zapytał starszy, ruchem dłoni wskazując ubranie Vendela.

Vendel popatrzył na niego pytająco. Jurat zaczął obijać się ramionami i udawał; że się trzęsie.

– Tiici? – powtórzył.

Szwed zrozumiał i szybko pokiwał głową. Mężczyzna wydał polecenie jednej z dziewcząt, która natychmiast pobiegła za wzgórze. Pozostałe opowiadały coś, przekrzykując się nawzajem. Prawdopodobnie wyjaśniały, że nakarmiły Vendela. Mężczyźni pokiwali głowami z aprobatą.

Dziewczyna wróciła, niosąc futrzaną kunkę. Vendel przyjął ją z podziękowaniem i spróbował założyć. Po dłuższym naciąganiu, szarpaniu i poprawianiu przez pomocne dłonie, mógł uznać się za ubranego. Niestety, rękawy sięgały mu ledwie do łokci, w ramionach cisnęło, a i z przodu kurtka omal nie pękła. Jurat-Samojedzi zaśmiewali się do łez.

Wkrótce jednak mężczyźni spoważnieli i powiedzieli coś, wskazując na łódź. Vendel zrozumiał, nie wiedział jednak, co uczynić, by sam został zrozumiany. Rozejrzał się dokoła. Niejasno pamiętał, że poprzedniego wieczoru, na wpół nieprzytomny z głodu i wycieńczenia, ujrzał góry na zachodzie. Nie był jednak wówczas w stanie unieść choćby ręki i zmienić kierunku łodzi. Teraz znów widział góry. Daleko na południowym zachodzie tundra wznosiła się ponad linię horyzontu. Czy był to najbardziej na północ wysunięty punkt łańcucha Uralu? Czy może to inne, nieznane mu góry? Wiedział tak rozpaczliwie mało. Powinien był zebrać informacje o północnych regionach jeszcze w Tobolsku, ale wtedy jego ciekawość kierowała się wyłącznie na zachód.

Teraz wskazał najpierw na siebie, a później na zachód. Popatrzył na łódź i za pomocą gestów zapytał, czy może tam dotrzeć wodą. Mężczyźni zrozumieli i z przejęciem odparli, że tego nie da się zrobić. Ale zaproponowali, by im towarzyszył, bowiem oni zmierzają akurat w tę stronę.

Vendel kiwnął głową z wdzięcznością. Potem gestami rąk pokazał, że darowuje im łódź. O to właśnie pytali wcześniej.

Rozjaśnili się i energicznie przystąpili do działania. Ciszę rozdarły niezrozumiałe słowa poleceń. Po wielu targach tubylcy w końcu się domówili: mężczyźni mieli zająć się łodzią, dziewczęta Vendelem.

Pięć sarenek nie miało nic przeciwko temu.

Ciągnęły go i popychały w kierunku wzniesienia, podczas gdy mężczyźni pospieszyli w dół na brzeg rzeki. Vendel pozwolił się prowadzić dziewczętom. Nie miał nic do stracenia, a wiele mógł zyskać.

Ze szczytu wzniesienia, jak okiem sięgnąć, widać było tylko tundrę w całej swej przerażającej krasie. Ale w zacisznym miejscu, ukryte przed zawsze wiejącym wichrem, leżało domostwo mieszkalne, zbudowane z opartych o siebie pni drzew, tworzących stożek i przetykanych korą. Zastanawiał się, czy jest to jedna z ich stałych budowli – dom, który stał tu zawsze, by mieli dokąd wrócić, gdy nadchodziła odpowiednia pora roku. Nie mógł jednak o to zapytać, to było zbyt skomplikowane.

Dostrzegł także psy i sanie z cienkich pni drzew, zachwycające przepięknym wykonaniem. Domostwo otoczone było wysokim, choć rzadkim płotem, który z pewnością nie stanowił ochrony przed wiatrem, lecz być może osłaniał przed śniegiem. A może po prostu służył do zaznaczania własnego terytorium, jako sygnał dla innych plemion, myślał Vendel. W zagrodzie uwiązanych było także kilka reniferów.

Wyniosłość terenu, która wydawała się tu tak nie na miejscu i tak bardzo go zdumiała, wyglądała niby wielki pokład lodu, który wydobywał się spod ziemi. Tundra także nie była jednostajną, szarą płaszczyzną, jak sądził wcześniej. Teraz, kiedy stanął trochę wyżej, zobaczył, że pełno na niej mniejszych i większych pagórków, wiele z nich nadal pokrytych lodem, zwłaszcza w pobliżu miejsca, w którym stali. A daleko na południe, gdzie zagościła już późna arktyczna wiosna, ziemia lśniła wielością barw, trwała istna orgia kolorów rozmaitych gatunków porostów. Był to przepiękny, choć jednocześnie przygnębiający widok. Nie budził już jednak takiej grozy w Vendelu teraz, kiedy miał towarzystwo.

Psy nie zwróciły uwagi na obcego przybysza. Spokojnie leżały na cienkiej warstewce zlodowaciałego śniegu. Były to wielkie, białe, kudłate stworzenia o przebiegłych oczach, ale sprawiały wrażenie dość łagodnych.

Dziewczętom nie zamykały się usta. Chwilami Vendel odnosił wrażenie, jakby się o coś spierały, ale w końcu młodsze zawsze poddawały się gniewnemu mruczeniu starszych. Głównie jednak chichotały, wszystkie uradowane i poruszone swym nieoczekiwanym „znaleziskiem”.

Wspinaczka na wzgórze pozbawiła Vendela sił. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Nigdy w życiu jeszcze nie czuł się tak słaby! I to teraz, kiedy miał wokół siebie całą gromadkę dziewcząt, które tak bardzo go podziwiały!

Zaproszono go do chaty przypominającej raczej szałas. Był prawie pewien, że zastanie w niej jeszcze innych ludzi, ale dziewczęta były najwyraźniej same. Łagodnie zmusiły go, by usiadł na miękkich skórach, którymi pokryta była podłoga. Miał wrażenie, jakby zapadał się w miękki mech. Vendel dał wyraz swemu dobremu samopoczuciu, wzdychając z zadowoleniem i uśmiechając się szeroko. Musiał jednak zwalczać ogarniające go pragnienie, by położyć się na plecach i spać, spać!

Najstarsza z dziewcząt przygotowywała dla niego napój. Jednocześnie weszli dwaj mężczyźni.

Z napojem najwyraźniej wiązało się coś zabawnego. Gwarzyli między sobą, żartując, i Vendel nie mógł uwolnić się od wrażenia, że w rozmowie kryją się erotyczne tony.

Najstarsza dziewczyna podała mu naczynie. Pozostali przyglądali mu się z zaciekawieniem i błyskiem wesołości w oku.

Vendel zrozumiał, że to sprawa honoru, pozostawało mu tylko przyjąć napitek z podziękowaniem.

Cóż to, na miłość boską, mogło być? Gęsta, biaława sfermentowana masa. Czy to dobre? Tego nie wiedział, nigdy bowiem nie smakował niczego podobnego.

Ostrożnie upił kilka łyków, podniósł oczy, kiwnął głową i uśmiechnął się.

Wszyscy westchnęli z ulgą. Później mężczyźni otrzymali jedno naczynie do podziału, a kobiety drugie.

Tak wiele pytań chciał zadać, ale co można powiedzieć, gdy nie rozumie się języka rozmówcy? Pozostało mu tylko jedno: uśmiechać się życzliwie, choć niezbyt mądrze.

Vendel wypił cały napój jednym haustem, być może po to, by przełknąć go jak najprędzej i nie mieć czasu na rozpoznanie smaku. Teraz zauważył, że inni ledwie maczali usta. Zaniepokoiło go to, zwłaszcza że zdawali się ukrywać jakąś tajemnicę, która niewypowiedzianie ich bawiła.

Sprawiali wrażenie bardzo swobodnych. Zmysłowi, przez cały czas posługiwali się mową ciała, z pewnością nasyconą dużą dawką erotyzmu. Miał wrażenie, że bezustannie padają żarty na ten temat, zorientował się też, że dotyczą przede wszystkim jego. A jednocześnie okazywali mu pełen czci szacunek, jak gdyby był wyższą od nich istotą. Ich liczne komentarze, z których nie rozumiał ani słowa, sprawiły, że zaczął czuć się nieswojo.

Rzeczywiście działo się z nim coś dziwnego. W głowie przyjemnie mu szumiało. Z ogromnym trudem trzymał się pionu. Zmęczenie. Wyczerpanie. I teraz ta nowa, osobliwa słabość!

Nagle z zewnątrz dobiegło szczekanie i nawoływanie. Wszyscy rzucili się do otworu wejściowego, droczyli się jedno przez drugiego, każde chciało wyjść jako pierwsze. Vendel został w drzwiach, musiał się czegoś przytrzymać. Teraz rozumiał, dlaczego nie powinien był tak spieszyć się z wypiciem napoju,

Po cienkiej pokrywie lodowej za ogrodzenie wjechał samotny mężczyzna na saniach zaprzężonych w psy. Cała siódemka rzuciła się ku niemu, wołając: „habi, habi”, w podnieceniu wskazując na szałas, a witające psy czyniły iście piekielną wrzawę. Vendel wrócił do pomieszczenia i czekał.

Zaraz za nim przyszły dziewczęta z rozgwieżdżonymi oczami. Zachęcały nowo przybyłego, by wszedł do środka.

Powoli wkroczył do szałasu.

I tak Vendel po raz pierwszy ujrzał Irovara.

Bez wątpienia był dla pozostałych autorytetem. Mocno zbudowany, w nieokreślonym wieku, lecz nie całkiem młody, o spokojnych oczach, które skośne powieki zasłaniały tak, że widać było tylko nieduży ich fragment. Uśmiechnął się do Vendela przyjaźnie, jakby dodając mu odwagi.

– Russkij?

Dzięki Bogu, nareszcie ktoś mnie zrozumie, pomyślał Vendel.

– Niet. Szwiedskij

Mężczyzna zadumał się nad tą informacją. Najwyraźniej słowo „szwedzki” nie było mu znane.

– Wy goworitie po russki? – zapytał Vendel.

– Da – odparł nowo przybyły. Było w tym trochę przesady, ale radził sobie na tyle, by się porozumieć. Mniej więcej tak jak Vendel. Dla obu z nich rosyjski był obcym językiem. – Workuta. Niewola. Trzy lata – dodał.

Pokazał nadgarstki, na których widniały grube blizny po kajdanach. Vendel musiał przyznać, że Szwedzi mimo wszystko traktowani byli w obozie jenieckim z pewnym szacunkiem. Za tymi ludźmi natomiast nie stało żadne mocarstwo. Można się było odnosić do nich jak najgorzej bez obawy o konsekwencje.

Odparł natychmiast, że on także był jeńcem u Rosjan przez sześć długich lat, ale zdołał uciec Irtyszem i jeszcze jedną wielką rzeką aż tutaj.

– To Ob – wyjaśnił mężczyzna. Następnie wskazał palcem na siebie i powiedział, że nazywa się Irovac.

– Vendel – odparł Szwed, wskazując na siebie. W tym momencie był już kompletnie oszołomiony i widział w szałasie całe gromady niedużych Juratów.

– Vendel – powtórzyły chórem dziewczęta i zachichotały rozradowane.

Irovac wypowiedział imiona wszystkich po kolei, a Vendel natychmiast je zapomniał.

Poprosił, by pozwolono mu usiąść, z uśmiechem wskazując na opróżnione przez siebie naczynie.

Irovar powiedział coś ostro do pozostałych, a na ich twarzach natychmiast odmalowało się poczucie winy.

– To sfermentowane kobyle mleko – wyjaśnił Irovar. – Trzeba z tym uważać.

– Konie, tutaj? – zdumiał się Vendel.

– Nie, zdobywamy mleko w zimowym obozie, w lasach, bardziej na południe. Teraz zmierzamy do naszego letniego obozu.

A więc było tak, jak przypuszczał Vendel.

– Muszę jechać na zachód – tłumaczył. – Do domu, do mego kraju, Szwecji. Nie miałem zamiaru wyprawiać się tak daleko na północ, ale nie było innej drogi.

Irovar pokiwał głową. Wszyscy już teraz siedzieli, dziewczęta ciasnym wianuszkiem otoczyły Vendela, przez cały czas ciągnąc go za ubranie i zaglądając mu w oczy.

– Nie udałoby ci się uciec na zachód przez tajgę – orzekł Irovar. – Tam czyhają tysiące niebezpieczeństw. Jedź z nami, zmierzamy teraz na zachód, ku wybrzeżom Morza Karskiego. Później zobaczymy.

To było jakieś wyjście, najlepsze, jakie Vendel był w stanie wymyślić w takim stanie oszołomienia. Doświadczył też samotności i wcale go już nie pociągała.

Vendel rozpaczliwie starał się nadążyć za nie najlepszym rosyjskim Irovara, jednocześnie zachowując możliwie inteligentny wyraz twarzy, ale to wcale nie było łatwe. Przez cały czas walczył ze snem, a jego najgorętszym pragnieniem było poddać się ogarniającej go chybotliwej słabości.

– Dobrze, że przybyłeś – rzekł Irovar, kiedy podano mu coś do jedzenia i picia. – Potrzebny nam mężczyzna, który by nam pomógł z naszymi kobietami.

Vendel w jednej chwili oprzytomniał.

– Co takiego?

– Przed dwoma laty mieliśmy ciężką zimę. Większość Nieńców zginęła podczas polowania na foki. Mamy więc zbyt wiele kobiet bez mężczyzn. Każdy z tych dwu, których tu widzisz, ma cztery żony. Z dziewcząt żadna nie ma męża, a my nie jesteśmy w stanie zaspokoić ich potrzeb.

Vendel wpatrywał się w Irovara, chcąc się upewnić, czy mówi poważnie. Wszystko jednak na to wskazywało.

Zanim zdążył otrząsnąć się ze zdumienia, Irovar ciągnął dalej:

– Słyszę, że podarowałeś nam łódź. Dziękujemy ci za to. My, mężczyźni, przeciągniemy ją teraz lądem aż do Morza Karskiego. Dziewczęta zajmą się tobą. Widzę, że dzisiejszej nocy będziesz potrzebował snu, ale kiedy odzyskasz siły, daj im to, co będziesz w stanie dać. Wyświadczysz nam tym wielką przysługę.

– Ale…

Dobry Boże! Vendel był przerażony. Chciał jak najostrzej zaprotestować, rozumiał jednak, że odmowa mogłaby zostać uznana za wyraz pogardy z jego strony. Irovar siedział z szerokim uśmiechem na ustach, oczekując podziękowań za tak wspaniałomyślną propozycję.

Szwed bezradnie spoglądał na dziewczęta, podczas gdy Irovar wyjaśniał im, o czym właśnie rozmawiali, czyniąc przy tym ostrzegawczy ruch dłonią. Prawdopodobnie nakazywał, by tej pierwszej nocy zostawiły go w spokoju.

Były śliczne, to prawda, ale cóż Vendel o nich wiedział? Choroby? Nie, raczej nie, żyły w całkowitej izolacji od świata. Brud? Futrzane stroje zdawały się przyszyte do skóry. Prawdopodobnie nosiły je przez okrągły rok. A on nigdy jeszcze nie dotknął kobiety, z wielkim szacunkiem odnosząc się do całego niewieściego rodu.

Ogarniała go coraz większa panika.

Dziewczęta spoglądały na niego otwarcie i nieśmiało zarazem. Widziały w nim kogoś na kształt Boga, obcą istotę wyższego rzędu, i już radowały się na myśl o tym, co miało nadejść. Sądząc z ich spojrzeń, mogły mieć wielkie trudności z zachowaniem spokoju tej nocy.

Próbował się wymówić.

– Dziękuję wam wszystkim za tę wspaniałą propozycję. Powiedz im, że z radością uczynię, co tylko będę mógł. Uprzedź jednak, że odbyłem męczącą podróż po ciężkich latach niewoli i że moje ciało jest słabe i wyniszczone. Muszą więc dać mi nieco czasu, nie oczekiwać zbyt wiele na początku.

Irovar przekazał im słowa Vendela, dziewczęta roześmiały się zadowolone. Powiedziały coś, a Irovar przetłumaczył:

– Obiecują dbać o ciebie i pielęgnować, byś wkrótce odzyskał swoją męskość.

Vendel oblał się rumieńcem.

Dziewczęta przysunęły się jeszcze bliżej niego. Znów poczuł na ciele delikatne, ukradkowe uszczypnięcia.

Irovar wyjaśniał:

– Struktura rodziny w naszym plemieniu jest właściwie stała. Mężczyzna jest jej głową, a każdy ród tworzy odrębny klan. Ma własne domostwo. Małżeństwa między osobami blisko spokrewnionymi są zakazane. Po tamtym nieszczęśliwym wypadku konieczność zmusiła nas jednak, by zmienić dawny porządek. Właśnie zakaz zawierania małżeństw w obrębie tego samego rodu szczególnie utrudnia sytuację samotnych kobiet. Nie ma mężczyzn, spośród których mogłyby wybierać. Tym dwóm tutaj nie wolno nawet tknąć tych dziewcząt, są zbyt blisko spokrewnieni. Proszę, byś okazał nam wyrozumiałość.

Vendel skinął głową.

– A ty sam, Irovarze? Ile masz żon?

– Tylko jedną. I nie zamierzam mieć ich więcej. Wkrótce zrozumiesz, dlaczego. Ale wyglądasz dość blado. Z tym napojem trzeba uważać, niemądrze było ze strony moich przyjaciół ugościć cię nim bez ostrzeżenia. Chodź, wyjdziemy na trochę.

Vendel przyjął tę propozycję z wdzięcznością. Irovar dyskretnie go podtrzymał.

Świeży wiatr znad Oceanu Lodowatego uczynił cuda z biedną, zamroczoną głową Vendela. Chłopak przez chwilę stał, rozglądając się dokoła.

– Nie bardzo jeszcze mogę pojąć to wszystko – rzekł do Irovara. – Jestem wolny, i, co więcej, ocalony, dzięki wam! W jaki sposób będę mógł się wam odwdzięczyć?

Nieostrożne słowa, pożałował ich od razu. Wiedział, że najlepiej wyrazi swą wdzięczność, „zajmując się” ich dziewczętami. Zadrżał na samą myśl o tym. Jak dotąd zachował niewinność i tak bardzo pragnął szanować kobiety!

Irovar tylko się uśmiechnął.

Vendel popatrzył na południowy zachód, tam gdzie w oddali majaczyły wierzchołki gór,

– Ural?

Nie od razu otrzymał odpowiedź. Miał wrażenie, że wszyscy się przed nią wzbraniają.

– Wowa – mruknął jeden z mężczyzn, a ktoś uczynił gest najwyraźniej mający związek z wierzeniami.

W końcu Irovar rzekł niechętnie:

– Wowa oznacza zło. Oni się mylą, nie tę górę mają na myśli, ale mimo wszystko jest w tym trochę racji. W tamtej stronie leży nasze przekleństwo, dlatego wszystkie górskie okolice uważają za siedzibę zła. Nigdy nie wyprawiaj się tam, Vendelu! Później wskażemy ci bezpieczną drogę na zachód.

Później? Kiedy już zaspokoi ich kobiety?

Vendel nie wiedział, czy śmiać się, czy płakać. Miał ochotę na jedno i drugie.

Irovar był kiedyś więźniem Rosjan. Prawdopodobnie pracował jak niewolnik w najbardziej upokarzających warunkach. Doświadczenie to jednak pozwoliło mu zdobyć nadzwyczajny status wśród swoich. Bywał w świecie. Widział więcej, niż im się śniło. Znał obcy język. Nic więc dziwnego, że jego słowa miały ogromną wagę!

Vendel wkrótce miał się przekonać, że przyczyną jego pozycji i respektu, jaki wobec niego odczuwano, była nie tylko podróż w dalekie kraje.

Niebawem trzej mężczyźni odeszli z łodzią, którą musieli ciągnąć przez oblodzone pagórki i nagie skały. Wzięli też większość reniferów – miały im służyć jako zwierzęta pociągowe – i jeden psi zaprzęg. Zapowiadała się długa i mozolna przeprawa, dlatego wyruszyli o dzień wcześniej.

Vendel został sam z dziewczętami. Tęsknie spoglądał za saniami znikającymi w oddali.

Jak sobie poradzi z piątką chorych z miłości dziewcząt?