129708.fb2
— Tak — potwierdził Caswell. — Czy panowie zechcą wejść?
W małej bawialni Caswella, obok tapczanu, dostrzegli błyszczący czernią i chromem Regenerator. Był włączony.
— Czy używał go pan? — zapytał z niepokojem Rath.
— Tak.
Follansby wysunął się do przodu.
— Panie Caswell, nie bardzo wiem, jak to wytłumaczyć, ale popełniliśmy okropną pomyłkę. Regenerator, który pan wziął, jest modelem marsjańskim — do leczenia Marsjan.
— Wiem — powiedział Caswell.
— Wie pan?
— Naturalnie. Już po krótkim czasie było to oczywiste. — Sytuacja była niebezpieczna — powiedział Rath szczególnie dla człowieka, hmm, z pana kłopotami.
Spojrzał ukradkowo na Caswella.
Mężczyzna wyglądał normalnie, ale pozory mylą, zwłaszcza w przypadkach psychozy. Caswell był potencjalnym zabójcą i nie istniał na dobrą sprawę powód, dla którego miałby przestać nim być.
Rath zaczął żałować, że tak wcześnie odprawił Smitha i jego policjantów. Obecność uzbrojonego patrolu podnosiła czasami na duchu. Caswell podszedł do maszyny terapeutycznej. Prawą rękę trzymał nadal w kieszeni płaszcza, lewą położył z czułością na Regeneratorze.
— Biedactwo, starało się jak mogło — powiedział — no, ale Regenerator nie mógł przecież wyleczyć tego, co nie istniało. — Roześmiał się. — Choć był właściwie bliski sukcesu.
Rath zlustrował badawczo Caswella i odezwał się wystudiowanym, obojętnym tonem:
— Cieszę się, że nie stało się nic złego. Towarzystwo wynagrodzi panu oczywiście stracony czas i krzywdę moralną.
— Oczywiście — powiedział Caswell.
— I dostarczy panu natychmiast odpowiedni ziemski Regenerator.
— Nie widzę potrzeby.
— Nie?
— Nie.
Głos Caswella był zdecydowany:
— Terapeutyczne zabiegi maszyny zmusiły mnie do wejrzenia we własną psychikę. Przeżyłem chwilę absolutnej samokrytyki. Stałem się wówczas zdolny do przeanalizowania i pozbycia się moich zbrodniczych intencji wobec biednego Magnessena.
Rath pokręcił głową z powątpiewaniem:
— Nie odczuwa pan tej potrzeby?
— W najmniejszym stopniu.
Rath zmarszczył brwi, zaczął coś mówić, lecz przerwał. Zwrócił się do Follansby’ego i Haskinsa:
— Weźcie stąd tę maszynę. Będę miał z wami kilka spraw do omówienia w sklepie.
Kierownik i sprzedawca podnieśli maszynę i wyszli. Rath westchnął głęboko:
— Panie Caswell, z całym przekonaniem radziłbym panu przyjąć od Towarzystwa nowy Regenerator. Jeżeli kuracja nie została przeprowadzona we właściwy maszynoterapeutyczny sposób, zawsze będzie istniało niebezpieczeństwo nawrotu choroby.
— Co do mnie, nie ma obawy — stwierdził Caswell cicho, lecz z głębokim przekonaniem. — Dziękuję panu za troskę. I dobranoc.
Rath wzruszył ramionami i podszedł do drzwi.
— Chwileczkę! — zawołał Caswell.
Rath odwrócił się. Caswell wyjął rękę z kieszeni. Trzymał w niej rewolwer. Rath poczuł krople potu spływające wzdłuż ramion. Przeliczył odległość dzielącą go od Caswella. Za daleko.
— Proszę — powiedział Caswell, podając mu rewolwer kolbą naprzód. — Nie będę już tego potrzebował.
Rath, usiłując utrzymać spokój na twarzy, wziął rewolwer i schował go do swojej bezkształtnej kieszeni.
— Dobranoc — powiedział Caswell.
Zamknął drzwi za Rathem i zaryglował je. Nareszcie był sam. Poszedł do kuchni. Otworzył butelkę piwa, pociągnął potężny łyk i przysiadł na kuchennym stole. Zaczął uporczywie wpatrywać się w jeden punkt — na lewo i poniżej zegara. Musiał teraz przemyśleć swoje plany. Nie było czasu do stracenia.
Magnessen! Ten nieludzki potwór, który wyciął gorykę Caswella! Człowiek, który do tej pory nosi się z ukrytym zamiarem zarażenia całego Nowego Jorku ohydnym popędem fomowym. Och, Magnessen, życzę ci długiego, długiego życia, wypełnionego torturami, które ci będę zadawał. A na początek…
Caswell uśmiechnął się do siebie na myśl, jak będzie dwarkował Magnessena metodą wlendyjską.