129741.fb2
Na pożegnanie Robert Smith ofiarował naczelnemu lamie półgalonowy termos, który wywołał prawdziwą sensację wśród miejscowej elity, natomiast komendanta rdzonga, przestawiciela króla Burg-jul obdarował całkowicie nieprzydatnym, ale mimo wszystko ciekawym ekspresem do kawy, wykonanym z żaroodpornego szkła.
Smitha żegnali wszyscy. Chłopcy-nowicjusze owinięci w żółte szmaty łapczywie zaciągali się ostatnimi podarowanymi papierosami. Kobiety wyniosły kulki masła, skamieniały groch, owinięty w szmatkę, i trochę miodu dzikich pszczół.
Nawet stary lama ukazał się w drzwiach biblioteki, zszedł kilka stopni w dół i podniósł błogosławiącym gestem różaniec.
Smithowi wydało się to wszystko czymś nie powtarzalnym. Na zawsze porzucał dziwaczny, miły światek, do którego serdecznie już przywykł i miał teraz wrażenie, że wszystko to jest jakieś nierealne. Zaraz zrobi jeden krok, potem następny i wszystko rozpłynie się jak miraż.
Kierując się jakimś nagłym porywem pomachał na pożegnanie lamie białym szalem, jak rycerz ruszający na wyprawę krzyżową, a następnie podbiegł do Joy i przykląkł przed nią. Podniosła go, pocałowała w czoło i, nie ukrywając łez, przeżegnała na drogę.
Smith uścisnął Valentiego, wskoczył na swego pokornego konika i wyjechał za wrota.
Doganiając karawanę wyciągnął połyskujący złocistym żarem kornet i zagrał ulubioną melodie, która szarpała i koiła jego zagubione serce:
Zaśnij z dziewczyną na rosistej łące…
Nie obejrzał się ani razu i dlatego nie zobaczył, jak w rozwarte wrota twierdzy wśliznęło się ciemne widmo z krwawą ramą na piersi. Ludzie rozbiegli się na boki zostawiając mu wolne przejście do schodów i niewidzący lunatyk zaczął powoli wchodzić na nie, szukając nogą kolejnych stopni. Gdy znalazł się na podeście, na którym stał naczelny lama, podał mu poplamiony krwią zwitek papieru i padł pod nogi swemu panu.